– Aghrrrr – wydobywa się z wnętrza Fruzi wraz z chmurą mokrych bąbelków.
Siedzimy w bujanym fotelu. Malutka usiłuje wskrobać się na szczyt oparcia, przy okazji boleśnie depcząc po moim podbrzuszu. Głową wywija na oślep, prawo, lewo, góra, lewo, prawo, dół, góra…
– Fruzino droga, zaraz przywalisz w moją osobistę głowę – ostrzegam ją lojalnie. – Będzie płacz i zgrzytanie bezzębnymi dziąsłami.
– Aghrrrr, aghrrrrr – odpowiada mi na to niefrasobliwe dziecię.
Chwilę później następuje zbliżenie pierwszego stopnia i wielkie łuuuup.
Gwiazdki pokazują mi się przed oczami, bezgłośnie mielę w ustach jakieś przekleństwo.
Przez ułamek sekundy dziecię patrzy na mnie zdziwiona, a kiedy do jej małego mózgu dociera sygnał ‚boli’, zaczyna rozpaczliwie płakać.
Tulę ją, rozcieram czerwone czółko i tłumaczę:
– Przecież od razu ci mówiłam, że tak będzie.* Nie można tak postępować. Wiem, że boli, ale…
– Łeeeeee! Łeeeeee! – zawodzi Fruzia.
– No już, już – całuję ją po małej buźce. – … ale trzeba ponosić konsekwencje swoich niekontrolowanych i lekkomyślnych zachowań…
– Łeeee! Aghrrrr! – rzuca Fruzina, powoli się uspokajając.
I ponownie zaczyna wdrapywać się na szczyt oparcia, wbijając mi stopy w powłoki brzuszne.
Cóż, niech ci będzie. Wrócimy do tej rozmowy później.
Za jakieś 15 lat.
* Muszę mieć się na baczności. Niepokojąco zaczynam słyszeć we własnych wywodach Ojca Dyrektora…