W pracy na nocnej zmianie najgorsza jest noc. Zaskakujące.
Praca nocą jest wbrew. Wbrew biologii, wbrew fizyce i logice. Ciało domaga się odpoczynku, a zamiast tego dostaje niekończącą się wędrówkę korytarzami Przystani. Zamiast wyciszyć pracę układu pokarmowego, o północy przypomina, że potrzebuje energii, żeby nie obalić się na podłogę. Mózg działa na zwolnionych obrotach, spada koncentracja, a o czwartej nad ranem regularnie przychodzi myśl, że musiałam mocno upaść na głowę, wchodząc w taki system. Kwestia przyzwyczajenia, mówią. Nocny team to banda szaleńców, dzięki którym łatwiej jest pamiętać, dlaczego to robię. Tylko jedno zombie pracuje tak, bo lubi – noc za nocą przez pół roku, żeby kolejnych sześć miesięcy spędzić na afrykańskich plażach. Zdecydowana większość to mamy takie jak ja. Chcą lub chciały być z dziećmi w domu, a jednocześnie zalepiać dziury w budżecie. Lepszego rozwiązania jak dotąd nie znalazły.
W powrotach z nocnej zmiany najgorsze jest oczekiwanie na sen. To Fruzia zarządza pory i długość drzemek. Wbrew moim wcześniejszym obawom, nawet godzina snu robi różnicę. Na tyle dużą, że jesteśmy w stanie wprowadzić w życie plan minimum – trochę zabawy, spacer, jedzenie. Nic porywającego, nic wymagającego zbyt dużych nakładów sił. Fruzia zwykle jest łaskawa i w okolicach lunchu obie jesteśmy w lepszych humorach po małym ukołysaniu przez Morfeusza. O siedemnastej dziecię przechodzi pod opiekę taty, a ja sama wędruję do sypialni po kolejne przydziałowe dwie godziny snu. Tylko dwie godziny, bo o dwudziestej kolejna zmiana.
Można nie spać trzy noce z rzędu i nie zemdleć, teraz to wiem. Wiem też, że po kiepskiej nocy, kiedy kręcę się z boku na bok, śpiąc po dwadzieścia minut w dwugodzinnych odstępach, bo Fruziak zawirusowany, prędzej ugryzę się w język niż powiem, że całą noc nie zmrużyłam oka. Całą noc to ja nie zmrużyłam oka na własnym weselu i teraz, w Błękitnej. Bo Błękitna, owszem, zapewnia solidne przerwy, miękkie fotele i beczkę kawy, oczekuje natomiast pełnej przytomności umysłu podczas całego dwunastogodzinnego dyżuru. Efekt jest taki, że czasem ktoś straci kontrolę nad własną głową, kiedy zbyt mocno pochyli się nad dokumentami do wypełnienia, a ktoś inny zaśnie w pionie oparty o łóżko jednego z Seniorów. Częściej jednak zapobiegamy ryzykownym odpłynięciom tym wszystkim, co na nas działa. Na mnie w kryzysowych momentach najbardziej działają zdjęcia z Fruzią w telefonie. I ta myśl, że punktualnie o ósmej zobaczę w samochodzie jej wyszczerzoną w uśmiechu buzię. (Na widok mojej torby tak się cieszy. Zawsze wygrzebie z niej coś dla siebie.) To lepsze niż kolejny łyk kawy, na którą w domu nie mam już najmniejszej ochoty.
Toczymy się więc przez siedem dni nowej rzeczywistości na dwóch poziomach energetycznych, zaliczając mocno zwolnione obroty w jednej części tygodnia i nabierając rozpędu w drugiej. Bardzo niepoukładana jest jeszcze ta rzeczywistość, ale nabieramy wprawy.
Nie kładźcie na nas krzyżyka. Jeszcze nie napisaliśmy ostatniego słowa. 😉
Ja zawsze czekam na nową notkę i krzyżyka na Tobie nie stawiam 🙂 Świetnie sobie radzisz 🙂 W maju nie macie przypadkiem planów urlopowych w Polsce?
Oszalalas! Oszalalas! Z wypiekiem na licach czekamy kazdej notki!
Podziwiam Cię naprawdę! jesteś very brave Girl! ja nie dałabym rady.Sciskam mocno!
Nie położyłam na Tobie krzyżyka 🙂 I czekam na każdy nowy wpis.
Podziwiam cię!
Ja tam chylę przed Tobą czoła! Nawet w nawet rzeczywistości piszesz częściej ode mnie!
Są też plusy nowego stanu rzeczy, będziesz mistrzem na piekarnianym przodku. Wszak piekarze to też przymusowe skowronki 😉
Tak, mamy, mamy! Aż skaczę na myśl o tym! Jeszcze dwa tygodnie do wyjazdu, a w tym 6 pracujących nocy. 18 dni wolnego! (I pomyśleć, że dopiero co skończył mi się roczny urlop dzieciowy, ha!)
Oszalałam, Kaczko, bo pierwsze pracujące noce spędziłam na cichym łkaniu, że teraz to już pewnie sił nie będę miała na pisanie… Zamiast się martwić o zdrowie psychiczne i fizyczne, ja o klawiaturze myślałam! Żle ze mną.
Nicole, dzielne to są te dziewczyny, które pracują tak po 5-10 lat, w dzień ogarniając dzieci, a w nocy walcząc o przetrwanie. Dla mnie to zadanie na kilka miesięcy, najpóźniej do końca marca przyszłego roku. Mam wyznaczony cel i termin i tego się trzymam. A co będzie potem, to się okaże, bo naprawdę już sie nauczyłam, że za zakrętem to zwykle same niespodzianki;-) Ściskam Was równie mocno!!!
Super, baaaardzo się cieszę!!:-*
Inesko, pozwolę Ci mnie podziwiać (tak przez jakieś 5 minut) jak wytrwam tak kilka miesięcy:-) :-*
Kochana, ja sobie zażyczyłam, żeby świeże pieczywo samo do mnie przyjeżdżało razem z moim szofero-piekarzem, który odbiera mnie z pracy. Się potrafię w życiu ustawić, co?:-)
Jestem pełna podziwu! Sama chyba nie dałabym rady w ten sposób funkcjonować, bo Bąbel niestety nie jest z maluchów idących na kompromisy i przy nim żaden "plan minimum" raczej nie wchodzi w grę – wszystko musi być maksi : moja przytomność, gotowość do zabawy i stała dyspozycyjność również 😉
Bebe, ale ty tez masz nocne zmiany 🙂
Litermatka, ja to widze! Swieza bulka z maslem i filizanka herbaty z dostawa pod Przystan! Super!
No ja tylko jestem ciekawa, jak długo Fruzia będzie taka łaskawa w swej łaskawości;-)
Mówisz Kaczko, że też mi pisana kariera piekarza?! Z extra wkładką 😉
Częstotliwość Liermatkowych notek mnie zawstydza.
Bebe, teraz to Ty oszalalas! Czestotliwosc moich notek nijak sie ma do Twoich obrazkow dnia. (Ha! Wygralam te licytacje!;-))