Zbijam jej gorączkę, głaszczę po głowie, poskramiając rozbestwione blond fale. Patrzę na nią i przeżywam to po raz kolejny. Mieszają mi się obrazy z dwóch różnych bajek, choć to przecież jedna i ta sama historia. Pierwszy spacer ulicami naszej wsi tamtej majowej soboty, podekscytowanie Rudolfa na jej widok i ten zapach niemowlaka. Miałam w sobie tyle emocji, że nie byłam w stanie napisać nic sensownego, złożyć prostego zdania, które oddałoby choćby w minimalnym stopniu wagę tego, co nam się właśnie przydarzyło. A zaraz potem migawki ze szpitalnych korytarzy. Po laparoskopii kilka pacjentek z oddziału ginekologii przyniosło mi galaretkę ze śniadania, bo „ty dziecko taka młoda jesteś, musisz nabrać siły, musisz zdrowieć, a dzieci będziesz jeszcze miała, nie martw się”. Moje kciuki uniesione w górę, kiedy po zabiegu hsg ktoś pchał mój wózek przez korytarz, na którym czekał na mnie on. Niezliczone twarze lekarzy, z których pamiętam tylko dwie. Zasypianie w pół zdania po głupim jaśku. I coś pomiędzy jawą a snem, kiedy usłyszałam jakby zza ściany – „mam kolejną”. Kolejną komórkę jajową, którą udało im się ze mnie wydrzeć. Zastrzyków właściwie nie pamiętam. Oprócz jednego. Mój osobisty pielęgniarz w osobie Inżyniera zbyt gorliwie zabrał się za przygotowanie mikstury i spora część menopuru wystrzeliła mi wtedy ze strzykawki prosto w twarz. Przez chwilę nie mogłam się zdecydować, czy panikować, że teraz dawka niepełna, czy zacząć się śmiać. Wybrałam to drugie.
Spomiędzy zdjęć z wyjazdu do Pragi wypadły mi niedawno fotografie naszych embików. Trzy z pięciu, które wróciły z nami do domu. Nazywaliśmy je Rzepikami. Trzy z pięciu, które dotrwały do transferów. Dziwna to pamiątka z jeszcze dziwniejszej podróży. O czwartej próbie nie powiedzieliśmy nikomu. Nie do końca była nam na rękę. Od początku wiedzieliśmy, że w tej jeździe bez trzymanki trzeba kiedyś umieć powiedzieć sobie dość. Trzy. To był nasz limit. Mr Ostry uważał jednak inaczej i chwała mu za to. Potrzebowaliśmy jeszcze jednego rozczarowania, żeby naprawdę się przelało. Na moje stwierdzenie, że wchodzimy w adopcję, Mr Ostry wypalił bez ostrzeżenia, patrząc mi prosto w oczy:
– Transferu nie było, więc wciąż jesteście w trzeciej, refundowanej próbie. To tak, jakbym właśnie położył na stole pięć tysięcy funtów. Choć nie, w twoim przypadku to byłoby sześć tysięcy. Nie każdy dostaje taką szansę. Chcesz z niej zrezygnować?
Nie, oczywiście, że nie chciałam. Nie chcieliśmy.
– Dobrze, ale czy możemy zrobić to jak najszybciej? Chcę mieć to już za sobą.
Oto motywacja. Chcę mieć to już za sobą.
A tak naprawdę zaczynałam czuć się trochę tak, jakbyśmy zawodzili nasze dziecko, które być może gdzieś tam już na nas czeka, w jakimś obcym domu. A co, jeśli się miniemy?
Jeśli mamy się spotkać, to się spotkamy. Spokojnie, maleństwo, mówiłam bezgłośnie, nie bardzo wiedząc, do kogo bardziej kieruję te myśli – do Rzepików, czy do Potomka z kosmosu.
Patrząc na zdjęcia Rzepików, nie myślę o tym, jak by to było, bo wystarczy mi to, że wiem, jak jest. Równie dobrze to Fruzia mogłaby mieć takie zdjęcie z czwartej doby od poczęcia. Prawdopodobnie niewiele różniłaby się na nim od Rzepików. Może tylko obwód w talii, sugerujący dobry apetyt, miałaby pełniejszy.
Ból sprowadzania dzieci na świat to jedyny rodzaj bólu, w którym jeszcze potrafię dopatrzeć się jakiegoś sensu. Coś tak fantastycznego jak nowe życie nie może pojawić się ot tak, po prostu, na jednym wydechu. Chyba. Kiedy Fruzia dotrze do gimnazjalnego etapu kuriozalnych przechwałek, kto dłużej się rodził i która mama więcej wycierpiała przy porodzie, nasze dziecię zawsze będzie mogło powiedzieć, że jej mamie poród wyjął kilka lat z życiorysu.
Jestem pewna, że po takim wyznaniu nikt już nie śmie rywalizować z nią w żadnej innej dziedzinie.
Nie mialas tego piekniej ujac.. Siedze i placze. Moze dlatego, ze w Twoim opisie widze sama siebie za jakis czas i bardzo sie boje tej jazdy bez trzymanki, o ktorej piszesz. Dziekuje Ci za ten wpis z calego serca. Marta
Szczerze? Nie chciałabym przejść przez to wszystko co Ty przeszłaś, aby zostać mamą..
Przeczytałam już z pięć razy i nadal nie wiem co powiedzieć oprócz tego że to piękne 🙂 Mam wiele podobnych uczuć :*
Ja też się wzruszyłam…
Chłonęłam każde słowo, bo wiedziałam, że puenta mnie rozwali.
I polały się łzy… nie wiem jak je zatamować…
P.S. Ja w pierwszej chwili chciałabym wpaść w panikę, ale jednak Menopur na twarzy… Nieee z tego to się nie można nie śmiać;)
Musze zostawic znak, ze bylam i przeczytalam. Innych slow mi brakuje. Nie po raz pierwszy.
Marta, ja to nazywam jazdą bez trzymanki, bo dla nas taka właśnie była, ale u Ciebie może być krótko a skutecznie:-) Czego z całego serca Ci życzę! Wiesz, jak zbieram te wspomnienia w taki wpis jak ten, to wydaje mi się, że to niemożliwe, żeby to wszystko faktycznie się wydarzyło. To chyba kwestia tego, że wtedy to był krok za krokiem, jeden etap za drugim, nie wszystko naraz i dzięki temu jakoś łatwiej dawało się to znosić. A w międzyczasie działo się najzwyklejsze i najnormalniejsze życie. Bardzo dobre życie.
Dbajcie o siebie. Ściskam mocno!:-*
🙂 Wiem, Inesko, ja też nie chciałam:-) Ale jak to mówią – sami nadajemy znaczenie temu, co nam się przytrafia, więc ja właśnie staram się to robić. Nadawać pozytywne znaczenie.:-)
:-):-*
🙂
Tak, Menopur na twarzy to bezcenne doświadczenie:-)))
Kaczko, nie wolno Ci. Bo jeśli Tobie zabraknie słów, to będzie katastofa stulecia! 😉
Pięknie napisane. 🙂