Ilekroć na nich patrzę, przychodzi mi na myśl portret Puchatka i Prosiaczka w oryginalej wersji, niewielki taki, stworzony z pośpiesznych jakby kresek Ernesta Shepharda. Idą we dwoje przed siebie, jeden duży, okrągły, w ciepłym odcieniu zachodzącego słońca; drugi mały, różowy, na krótkich nóżkach. Trzymają się za ręce i wygląda na to, że rozmawiają, bo twarze mają zwrócone ku sobie.
Inżynier zapewne miałby ochotę zapytać mnie teraz, czy ta urocza asocjacja ma coś wspólnego z jego gabarytami, choć tak się składa, że pod to kryterium najbardziej podpada Rudolf. Nawet kolor się zgadza.
Idą leśną ścieżką dwa metry przede mną. On wysoki, z krótko przystrzyżoną czarną czupryną, lekko zgarbiony i przekrzywiony zabawnie na lewą stronę, bo piętro niżej ściskający w swej dużej dłoni malutką dłoń. Ona z blond lokami, w getrach w panterkę i różowej bluzce-tunice, obie ręce uniesione, bo tą drugą, niezajętą, pomaga sobie utrzymywać równowagę, nogi szeroko rozstawione, ugięte lekko w kolanach. Drepczą. Ona co rusz potyka się o wystający konar lub badyl, on pozwala jej lekko upaść, po czym zachęca do powstania. Dalej, Fruziu, na nogi, już potrafisz. Potrafi. Wstaje sama, piszcząc z ekstazy, podpierając się dłońmi o ziemię, wypinając tyłek w powietrze i dzielnie pnąc się do góry. Albo wyciąga rękę do niego, patrzy mu ufnie w oczy i wie, że za chwilę on bez słowa podciągnie ją do góry i powędrują dalej. Odwrócą się do mnie co jakiś czas, śmiejąc się, że tak się ociągam z tym wózkiem.
A ja nakreślam ten obraz w głowie, zanim rozpłynie się w drgającym, letnim powietrzu.
Cudny obrazek Kochana :*
Pięknie napisane. Aż się rozmarzyłam. U nas to zwykle nieco inaczej wygląda – to znaczy Młody ucieka, a my za nim biegniemy i usiłujemy nie dopuścić do jakiejś katastrofy 😉
Ja mam takie zdjęcie dziewczyn – idą razem za rączkę, obie w puchowych kurtkach i czapkach z pomponami, rozmawiają ze sobą, Martyna pomaga Kasi wstać kiedy małej nagle plączą się nóżki, bo nie ogarnia gadania z chodzeniem – piękne 🙂
:-*
To u nas pewnie tak będzie za chwilę 🙂
Ha ha, gadanie z chodzeniem to wyższa szkoła jazdy, nic dziwnego, że jej się nogi poplątały. Mnie chyba jednocześnie poplątałby się język 🙂
Znów wpadam spóźniona, no…
Na chwilę, chciałam wtrącić, że te obrazy choć niby rozpływają się w rozedrganym powietrzu, na zawsze pozostają w mentalnym albumie z fotami.
A album sobie puchnie.
Ja już zakładam kolejny album, bo wszystkie mi w szwach pękają:-)