– Mummyyyyy! – dobiegło mnie raptem dramatyczne wołanie.
O nie!, pomyślałam. Byłam pewna, że Fruzia nagle przypomniała sobie, że jednak nie lubi pre-school. Serce znów wywinęło kozła, tym razem z niepokoju. Odwróciłam się. Tasman pędziła w moim kierunku z szeroko rozpostartymi ramionami.
– Cuddle! – krzyknęła.
Przytuliłam ją mocno, bardzo mocno.
A ona odkleiła się ode mnie, dała mi buziaka, po czym pomachała i wróciła do stolika.
Pogodziła się z pre-school i jednak trochę lubi Wendy. Kiedy ma gorszy dzień, czasem jeszcze zapłacze, pociągnie mnie za rękaw, żebym została, ale nie ma już w tym początkowego dramatyzmu. Dwa dni temu uderzyła w płacz, kiedy ją odbierałam, bo przyszłam za wcześnie, a ona tak dobrze się bawiła. Odkryła też, że – jak na wodniczkę przystało – w pre-school może kontynuować swoją misję zbawiania świata. Smoczków wkładanych do bejbikowych buzi już co prawda nie ma, ale są świeżo upieczeni pre-schoolerzy, jeszcze świeżsi niż ona sama, których można pocieszać. Fruzia otacza takiego niepewnego delikwenta opiekuńczymi ramionami i przekonuje, że 'no cry, no cry’, bo przecież tu też jest fajnie, a poza tym ona sama też przez to przeszła (’me no cry’) i jakoś żyje. Matka też.
Wczoraj rano na pytanie, co będzie robić w przedszkolu, odpowiedziała, że nothing, choć wiedziałam, że mocno mija się z prawdą. Przedszkolny staff donosi bowiem, że Fruzia świetnie sprawdza się we… wszystkim. Wszystko ją interesuje, wszystkiego chce spróbować, weźmie udział w każdym ćwiczeniu i zaproponowanej zabawie. Oprócz hałasu, trudno powiedzieć, czego dziecię nie lubi. Zafisksowała się na punkcie piosenek ruchowych, dzięki czemu wędrujemy teraz całą rodziną po domu w rytm Sticky Kids, zadzierając wysoko kolana do marszu albo galopując po sypialni jak konie na westernie, co najlepiej wychodzi niemającemu pojęcia o tym, że się bawimy, Rudolfowi. Wczuwa się w roleplay. Fruzia, nie Rudolf. Kiedy ktoś rzucił hasło, że idziemy do pracy, Fruzia z miną weterana angielskich biurowców wędrowała po sali, jednym ramieniem podtrzymując pod pachą Ważne Dokumenty, a drugą ręką telefon przy uchu, perorując z kimś zapewne równie ważnym w obu narzeczach naraz. Ze scenkami w szpitalu też nie miała problemu, wszak doświadczenie w tej kwestii posiada niebagatelne, międzynarodowe można by rzec. Wszystkie jej bobasy regularnie doznają kontuzji, zawsze w okolicach łuku brwiowego. Fruzia dzielnie je opatruje, a sanitariusze tylko zapełniają szuflady nowymi plastrami. Któregoś dnia z rozpędu okleiła również Rudolfa. On chyba jako jedyny w rodzinie nie krwawił z czoła, a z ogona, i nie otrzymał od siostry Fruzi różowego plastra, a naklejki w białe kotki, ale może tak to wygląda w Rudolfowych szpitalach. Jestem pewna, że Fruzia wie, co robi.
Przedszkole wyciąga z niej jeszcze więcej drzemiącego w niej tutejszego narzecza, ale, paradoksalnie, również więcej języka ojców. Wciąż preferuje ten pierwszy, oznajmiając podczas rozmowy na skypie, że „misiu, baba” (- Co to znaczy? – pyta Mamuśka. – Że za tobą tęskni. – Ja też misiu – odpowiada uradowana Babcia.), podczas zabawy krzyczy „open siap!”, żeby otworzyć jej klockową bramę, a jeśli kogoś nie ma w przedszkolu, to na pewno był „poorly”. Czasem skarży, że „Rudolf pushed me!”, a na widok pokrytego szronem auta oznajmia ze smutkiem, że „cold car” dzisiaj mamy. Tworzy swoje własne mieszanki językowe. Jeśli rozmawiała już z jedną babcią, o drugą upomni się całkiem logicznie:
– More baba, mummy!
Albo poprosi:
– Daddy, chodź here.
Ale coraz chętniej eksperymentuje z polskim.
Zapytana, dokąd idzie, dokleja polską końcówkę:
– Pub-u.
… choć nie odkleja jej potem wcale…
– A gdzie byłaś wczoraj, Fruziu?
– Pub-u.
– Mummy, you herbe – oświadczyła w najbardziej mroźny poranek tej zimy.
Przyniosła mi letnią herbatę w najcięższym kubku, jaki mamy na stanie Piątej, dumna i blada. A potem poszła z tatą na „sieg” lepić „bałana”.
Nie unika też trudniejszych słów.
– Daddy, szagi! – zaczęła się domagać któregoś dnia na wieść o tym, że w drodze z pracy Inżynier zrobi zakupy.
– Co, kochanie?
– Szagi, daddy, szagi!
Spojrzeliśmy po sobie.
– Shaggy? – zaczęłam niepewnie, zastanawiając się po cichu, skąd u Fruzi takie upodobania muzyczne.
– Yeah, szagi! – wykrzyknęła radośnie Fruzia.
Po czym uzupełniła:
– Ajo, heart, szagi!
Aaaaaaa.
No jasne, żelki. Te z jajkiem i sercem w zestawie.
Aktualnie – szegi.
Choć szegi to i tak nic. Konia z rzędem dla tego, który złapie fonetyczną różnicę pomiędzy tasmańskimi book i buk. A różnica to istotna, bo albo chodzi o czytanie, albo o bułkę z masłem. Rozumiecie Państwo – ja o niebie, ona o chlebie.
Dużo wie o anatomii, rozumiejąc, że „mummy pempek, daddy pempek”, ale „Rudolf, Bimbo i Siajder no pempek”. „Cyki” na pewno ma ona i mama, tata i sierściuch niekoniecznie, choć doprawdy nie wiem, jaką aktualnie widzi w tej kwestii rozbieżność między sobą a Inżynierem. Bo że między nią a mną nie ma prawie żadnej, to przecież jasne.
Wracając z przedszkola to ona wybiera trasę do domu.
-Tenty chodź – oświadcza matce i sierściuchowi ujadającemu pod płotem.
Albo:
– Tantenty.
Tenty i tantenty to najczęściej ta sama trasa zahaczająca o starą budkę telefoniczną. Fruzia koniecznie musi do niej wejść, ja muszę podnieść ją do góry, wówczas Fruzia wystukuje stosowny numer i wrzeszczy do słuchawki na jednym wdechu:
– Hello-baba-you-ok-bye!
I bach słuchawką na widełki.
Lub:
– Hello-santa-you-ok-bye!
Bach.
Tak, kochani. Niby to marzec, a my wciąż w grudniu. A może raczej już?
W drodze do domu nie tylko Rudolf zalicza płoty. Fruzia ma swoje dwa ulubione. Bezpardonowo włazi sąsiadom do ogródków i z drugiej strony siatki lub muru dokonuje magicznej przemiany w Tasmana Sklepowego.
– Hello, ice cream? – pyta z uprzejmym, angielskim uśmiechem.
– Tak, poproszę lody.
Fruzia robi smutną minę.
– Hajo no ice cream.
I dodaje szybko:
– Banana?
– Ok, niech będzie banan, jeśli jest.
– Yes – uśmiecha się promiennie Fruzia.
Po czym za chwilę rozkłada ręce w geście bezradności:
– Hajo no banana. Pizza?
Jakimś cudem zawsze trafiam do tasmańskiego sklepu wtedy, kiedy na półce już tylko ocet. Tfu, pizza. Albo strawberries. Zależnie od dnia.
Jej przyjaciółką numer jeden jest Grace, zaraz po niej – Peppa Pig. Samą siebie nazywa czasem Suzie Sheep, więc wszystko się zgadza. Peppa pomaga nam przetrwać trudne chwile (- Musisz umyć zęby, Fruziu, bo inaczej zrobią się dziury. Pamiętasz, jak Peppa i George byli u dentysty i mieli piękne ząbki, bo je MYLI??? – pytam, angażując resztki cierpliwości do Fruziaka, który aktualnie nie znosi żadnej pasty do zębów.), czasem dostarcza rozrywki (- Muddy puddles, jump!), a czasem animowanej lekcji brytyjskiej ogłady (- Oh… – mówi rozczarowana Fruzia głosem i tonem rozczarowanej Peppy). Już nigdy nie będę mogła powiedzieć Fruzi, skąd biorą się schabowe, które tak uwielbia Dziadek Dyrektor.
Od niedawna bardzo interesuje się swoimi albumami z okresu niemowlęctwa. Na widok zdjęcia inkubatora, w którym leży – a ledwie ją w nim widać – cieszy się jak szalona. Najbardziej jednak uwielbia zdjęcia z Harrym Fostersem (- Harry, mummy, look!), który bardzo zżył się z Fruzią przez tych kilka miesięcy ich wspólnego mieszkania. Ta więź chyba nie zniknęła, pomimo tego, że z Harrym widzą się jedynie raz, dwa razy do roku, a w wieku Fruzi podobno tak szybko się zapomina. Najwyraźniej nie to, co ważne. Opowiadamy jej o Fostersach, o pierwszym domu, o dniu, w którym mama i tata przyjechali zabrać ją do Piątej Chatki, o psie, który nie był Rudolfem, choć na zdjęciach wyglądają tak podobnie, opowiadamy o tym, kto i dlaczego…
A ona przyjmuje to z całą swą dziecięcą prostotą i naturalnością. Wie przecież, że to wszystko jest piękne, bo przecież ją kochamy…
– Fruziu, a jak cię kocha mama i tata? Najmocniej w … – pytam ją każdego dnia, zawieszając głos w tym samym momencie.
– Mosie – odpowiada młodzież.
I szczerzy się do świata jak wariatka.
Prawda, Fruziaku. Najmocniej w kosmosie.
Myślałam że najmocniej w … nosie 😂
Ej też myślałam, że w nosie 😀 U nas jedyna pasta, która jest ok to z Pastusiem (Aquafresh little teeth i big teeth) jedyna, ktora jest miętowa i generalnie ma smak "dorosłej" pasy do zębów, wszelkie gumy balonowe itp. u nas nie zdały egzaminu.
No i tak mnie naszło, żę Wam się Fruzia "starzeje", toż to już przedszkolak pełną gębą, a za chwilę przekroczy próg szkoły.
A moze wlasnie o to jej chodzi, a my na to nie wpadlismy? Wiesz, kazdy slyszy to, co chce!😂
Fajny ten Fruziolek:)))
Boska jest Fruzia i jaka rezolutna;-) Podobna do naszej Gwiazdy;-0
Ale powiem szczerze, że Wasze rozmowy o Harrym, oglądanie zdjęć z poprzedniego życia, ten wątek zainteresował mnie najbardziej.
Hania spędziła 7 miesięcy w pogotowiu rodzinnym. Przez dwa miesiące trzy razy w tygodniu byliśmy u Hani i siłą rzeczy zżyliśmy się z Państwem X. Kiedy w końcu sędzina zezwoliła na zabraniu Hani do domu Państwo X prawie płakali. Pani E. nie chciała wspólnego zdjęcia "na pamiątkę", bo "Hania zaczyna teraz nowe życie i niech tak zostanie". Powiem szczerze, że trochę mnie to zdziwiło, ale nie oponowaliśmy. Poprosili nas o przesyłanie w miarę możliwości zdjęć Hani i choć o jeden mail w roku "co u nas słychać". Jednak postawa Państwa X jakoś podświadomie zawarzyła na naszym stosunku do życia Hani "przed". Póki co tylko raz zapytała, gdzie była zanim się odnaleźliśmy. Powiedziałam, że w domu u cioci i wujka, którzy się nią zajmowali. Taka odpowiedź wystarczyła Hani. Ale sama czułam pewną blokadę przed mówieniem o tym. A widzę (i ja niby to wiem), że zupełnie niepotrzebnie. Tak było i nie ma co się czaić. Czasami boję się o moją Hanię, bo ona jest bardzo wrażliwym dzieckiem (i jednocześnie skrytym) i pewnie dlatego czasami boję się co sobie pomyśli, jak to na nią wpłynie. To nie jest tylko nasza subiektywna opinia. Nasza rodzina i panie w przedszkolu też to wielokrotnie podkreślają, że z jednej strony przebojowa dziewczyna, a z drugiej mega wrażliwieć.
Wiem, wiem mówić i nie robić z tego problemu to podstawowa zasada. Jeśli dziecko samo zauważy, że my mamy z tym problem przestanie pytać.
Jak dobrze, że o tym napisałaś. Czasami człowiek traci właściwy punkt widzenia;-)
Pozdrawiam!
Ja tez pomyslalam, ze "w nosie". 😀
Swietny, maly Fruziak! Fajnie, ze Wam sie ten polski zaczyna pojawiac. U nas bylo odwrotnie – przez pierwsze 3-4 lata byl niemal wylacznie polski, a teraz zaczyna go wypierac angielski… 🙁
Moje Potworki tez siedza juz w grudniu. Wiedza, ze ida Swieta, ale nie dopytuja jakie, wiec ostatnio Bi spytala czy moze napisac list do Mikolaja. 😀
Najbardziej podoba mi się to Jej "w mosie" miałam to samo skojarzenie co Brytusia ze w "nosie" 😀.Gwiazda mówi yummy, kiedy szykuje jedzonko a najlepiej udała się u doktora kiedy ten zapragnął sprawdzić zasób słów. Najpierw próbował po polsku: Gwiazda powiedz"kot"młoda odwróciła się plecami do doktora,ten próbował dalej ryba, auto itd ale kiedy powiedział"cat" Gwiazda obróciwszy się i spojrzawszy z szelmowskim uśmieszkiem na niego powiedziala "miau"😀.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
A u nas odwrotnie, żadne miętowe nie wchodzą w grę, a dookoła w sklepach tylko takie dla 3+. Chyba wrócimy do pomarańczowej z Lidla.
Ha, z tą szkołą to aż nie mogę uwierzyć, że to już za 1,5 roku!
No 🙂
Tyśka, ja na razie jestem taka mądra, bo Fruzia jeszcze tak naprawdę sama z siebie nie pyta. Więc ja gadam, żeby nie zapomnieć, żeby któregoś dnia nie okazało się, że coś przegapiliśmy w codzienności. Gadam, żeby choć trochę mieć przećwiczone odpowiedzi. 🙂
Wiesz, fajnie, że Wasza Hania miała taki dobry start w życiu – w sensie "cioci i wujka", którzy oddali jej serce. To bardzo ważne i myślę, że to właśnie mogłabyś mocno podkreślać w swoim mówieniu o jej początkach, żeby Hania właściwie przyjmowała to, co jej się przytrafiło.
Dzięki, że podzieliłaś się kawałkiem Waszej historii, bo mnie też takie komentarze dają do myślenia. Niby to ja piszę bloga, ale każdy z komentujących dodaje tutaj swoją cegiełkę i obie strony czerpią od siebie. :-*
Kurczę, za dużo dłubiecie w nosach, że Wam się tak kojarzy, ha ha ha! 🙂
Ja dałam ostatnio Fruzi bardzo niewychowawczy wybór – "Możesz zadzwonić do Santy albo do Babci, zastanów się, co ci się lepiej opłaca". Wybrała Babcię, która przylatuje za tydzień! 🙂
Ja trochę zaczęłam "pracować" nad jej polskim, głównie prosząc o powtarzanie słówek w zabawie i widzę jakieś tam efekty. Ale mówiąc szczerze – robię to kompletnie na czuja.
Ha ha ha, kolejny nos! 🙂
Gwiazda po prostu szykuje się na spotkanie z Fruzią! :-*
No to ja się pochwalę, że od razu załapałam, że to w kosmosie i od razu się też… poryczałam.
Ściskam Fruzinkę i Jej Kosmokochaczy!
R.
Odściskujemy! (R jak Rycząca? ;-))
O to to :-))) napewno tak:-))))
O to to :-))) napewno tak:-))))