Myliłby się ten, kto posądziłby mnie o wątpliwości natury emocjonalnej. Że wewnętrzna walka, że to zbyt trudne, że niepotrzebne, że może jednak jakiś nieuświadomiony lub głęboko skrywany na dnie duszy uraz. Że może ja tak naprawdę nie chcę i wynajduję sobie tysiąc wymówek, żeby uniknąć konieczności powrotu do jej dawnego życia, choćby tylko na czas pisania listu i jedynie w myślach. Nie, to nie to. Razem z Fruzią przyszła akceptacja wszystkiego, co było przed i wszystkiego, co później, a co jeszcze tak bardzo nieznane. A obok nich zawsze stoi wdzięczność. Więc nie, to nie to. Żadne z nas nie ma problemu z tym, żeby od czasu do czasu podzielić się z Pierwszymi małym kawałkiem tego, co u niej. Kawałkiem? Kroplą zaledwie. Kropelką w ocenia wydarzeń, zachwytów, wzlotów i upadków.
Rozumiemy i akceptujemy powody, dla których raz w roku dobrowolnie zobowiązaliśmy się pisać list do Pierwszych Rodziców. Chcemy w tym wytrwać dla swoich własnych – i nakreślonych trochę w jej imieniu – powodów.
Mój problem – bo to ja w tej rodzinie piszę, pamiętacie? – był wtedy bardzo prozaiczny.
Ja po prostu nigdy nie pisałam listu do kogoś, kto jest nam tak bardzo bliski, a jednocześnie tak piekielnie obcy. Do kogoś, z kim nigdy nie zamieniliśmy słowa, a komu zawdzięczamy drugie, lepsze życie. Nigdy też nie pisałam listu, który podlega cenzurze. To cenzura decyduje, czy zmieścił się w szablonie, w którym nie ma miejsca na innowacje i wzruszenia. Szablon jest przejrzysty, czytelny i całkowicie uzasadniony. Żadnych wyznań, czułych słówek, danych umożliwiających identyfikację, krótko, informacyjnie i grzecznie. Po angielsku. A przecież ze mnie anglistka od siedemnastu boleści i mentalnie to ja po drugiej stronie Kanału byłam i będę do ostatniej litery, którą zdołam w tym życiu wystukać na klawiaturze. I choć wiele się już nauczyłam, trudno było mi utrzymać się w ryzach. Napisać, że zrobiła to i to, a potem urosła, je ładnie i zaczęła raczkować, och, do następnego spisania! Jak Bóg, Karma, ten blog i Wy mi świadkiem – nie umiem pisać w ten sposób.
Rozum jednak w końcu wziął górę nad urojonymi wymówkami. Usiadłam. Napisałam. Czyli jednak potrafię! Po dwudziestu minutach wstałam od stołu i przeczytałam list Inżynierowi. Ten popatrzył na mnie i oznajmił, że gdyby nigdy wcześniej nie miał okazji przeczytać choćby kawałka moich zapisków, na podstawie tego listu uznałby, że z przytupem oblałam maturę z obu narzeczy. (Jednak nie potrafię.)
Taki to był ten pierwszy list do Pierwszych. Dziwny.
Jak pewnie wiele innych pierwszych razów w życiu. Choć przecież bez tych pierwszych, jakiekolwiek by one nie były, nie ma kolejnych. Lepszych.
Mimo wszystko to dobrze, że je piszemy. Nie wiem, czy ktoś w ogóle na nie czeka, czy ktoś je czyta. Że myśli, chcąc lub nie – w to nie wątpię. Więc to dobrze, że piszemy i że idzie nam coraz lepiej.
Może są, a może kiedyś będą, ukojeniem. Dla kogoś.
Jesli macie ich egzemplarze ukojeniem będą dla Fruziaka kiedy podrośnie…kiedy będzie poszukiwała swoich korzeni, swojej tożsamości…Nie umiałabym napisać tego wszystkiego bez emocji… podziwiam Was…wiecie za co:*******
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Ps: że Pierwsi wiedzieli co i jak u Niej że jest szczęśliwa i.jest Jej dobrze…i że nie zostali "sami" mimo tej sytuacji że zawsze gdzieś tam poprzez te listy byli obok Fruziaka
Gratuluję. To musi być trudne. Dla mnie by było. Może nie tyle pisanie listu (choć szczerze nienawidzę), nie mam problemów ze skleceniem tego i owego w kilku zdaniach, a nawet spłodzenia szerszej publikacji, to napisanie czegokolwiek do Pierwszych byłoby dla mnie problemem emocjonalnym. Pamiętam, kiedy na zajęciach dla rodzin zastępczych przygotowywano nas do spotkań z rodziną biologiczną. Było to dla mnie czymś bardzo trudnym pod względem emocjonalnym, jednak miałam świadomość, że niezbędnym dla Dziecka. Wręcz koniecznym dla całego procesu. Żywiłam nadzieję, że jak zwykle Życie będzie mi sprzyjało.
A ja mam chyba jakis zastoj umyslowy i nie rozumiem czy Pierwsi to biologiczni rodzice czy tez pierwsza rodzina w ktorej Fruzia czekala na Was?
Tak czy inaczej latwe to nie jest zwlaszcza jesli nie nalezy wykazywac zadnych emocji. No jak to zrobic? przeciez cala adopcja to bardzo emocjonalny proces.
O własnym dziecku, ukochanym i wyczekanym, o ósmym czy szesnastym Cudzie Świata i Kosmosu, pisać tak bez emocji? Przecież to (tu było pierwotnie "prawie" ale nie ma żadego prawie) niewykonalne.
Mam nadzieję, że tak będzie. Że pomogą też Fruzi. :-*
Izumi, i co? Sprzyjało, sprzyja?
Ja doskonale rozumiem, z czego wynikają trudności z napisaniem takiego listu – z historii dziecka. Trochę z naszego nastawienia do niej również, ale zdecydowanie mniej, bo umówmy się – ciężko chcieć podzielić się losem własnego dziecka z kimś, kto np. w poprzednim życiu wyrządził mu krzywdę, a Ty z tą jego krzywdą zmagasz się na co dzień. Więc ja rozumiem takie historie.
Star, to nie Twój zastój umysłowy, tylko moja gimnastyka językowa. Czasem piszę coś w taki sposób, żeby na publicznym blogu historia Fruzi nie była taka oczywista. Chodziło o rodziców biologicznych.
No lepiej bym tego nie ujęła! 😉 :-)))
Sorry, to moze czasem pisz na tamtym, bo wiesz ja prosta baba znow sie bede upominac o wyjasnienia i tak cala gimnastyke trafia szlag:))
Nie, no spoko, nie mam ciśnienia na wielką tajemnicę, czasem tylko lekko zacieram ślady 🙂 Choć jak czasem czytam samą siebie, to mi się wydaje, że beznadziejna w tym jestem, ha ha! 🙂
Nie wiem czy udaloby mi sie napisac taki list bez emocji… Pewnie zryczalabym sie, albo przeklinala w myslach tych "pierwszych". 😉
Po co wlasciwie sa te listy? One sa jakos prawnie wymagane? Bo rozumiem w adopcji otwartej, kiedy rodzice lub tylko matka biologiczna od poczatku deklaruja chec pozostania w mniejszym lub wiekszym stopniu w zyciu dziecka. Ale przy "zwyklej" adopcji? Po co to wszystko?
No właśnie tez jestem "ciekawa", dlaczego musicie pisać te listy? Pierwsi o to prosili?
Ja bym chyba też bez emocji tak nie umiała…
Dziewczyny kochane, w zasadzie nie mogę tutaj odpowiedzieć Wam na pytanie, dlaczego je piszemy, mogę natomiast powiedzieć, że wcale nie musimy tego robić. A o tym dlaczego w ogóle utrzymuje się kontakt listowny(czasem, nie zawsze) z rodziną biologiczną, napisałam tutaj: http://litermatka.blogspot.co.uk/2016/06/adopcja-w-uk-11-kontakt-z-rodzina.html Może to Wam ogólnie odpowie na część Waszych pytań.
Litermatko, życie miało dla mnie inny plan. Niemniej jednak cały kurs przygotowawczy pozwolił mi poukładać sobie w głowie wiele spraw.
Rodziny biologiczne naszych dzieci w jakimś stopniu zawsze będą obecne w naszym życiu i po adopcji wydaje się to czymś naturalnym. U Was jednak działa to także w drugą stronę, bo poprzez listy Wy również "bardziej" istniejecie w ich życiu. I to jest w moim odczuciu najtrudniejsze.
Tak sobie gdybam, że może to dobrze, że musicie pisać według schematu. Tak jest chyba bezpieczniej dla obu stron.