– 18 lat nie mogłam nakłonić jej do picia mleka w jakiejkolwiek formie, a wystarczył jeden wypad do wielkiego świata i proszę – płatki z zimnym mlekiem na śniadanie! – ironizowała.
Husia pewnie pije (jeszcze) więcej herbaty, ale to pewnie nie jedyny powód takiego wyroku. Wielki najbardziej załamał się wizją studiów za granicą, w Szkocji lub Niemczech, bo w tych ostatnich zdecydowanie taniej. Obstawialiśmy Berlin, ale Wielki twierdzi, że puści Husię co najwyżej dwie wsie od Rancza, tam ponoć też można posmakować świata, w końcu on jej trzymać nie będzie (dalej niż smycz pozwala). A to już coś. Jesteśmy o jedną wieś dalej od ostatniej wizyty.
Z Gwiazdą prowadziliśmy dysputy na tematy wszelakie. Dowiedzieliśmy się, czym zajmuje się gimbaza w wolnych chwilach, jaki rodzaj fotografii ją interesuje (proszę, nie pytajcie),
– No, ale czego ty się wstydzisz? Ja was nie kumam. Gdybym ja znał angielski choć w połowie tak jak ty – tu Wielki zwrócił się do córki – gadałbym z każdym i wszędzie. Nawet z kierowcą w autobusie.
Wielki ma coś z Ojca Dyrektora. Teoretycznie nie zna żadnego języka obcego, ale dogada się zawsze. Bez kłopotu, bez barier i z zadziwiającą skutecznością.
Gwiazda tylko wywracała teatralnie oczami, wzdychała i zaczynała litanię „boszeee, tato, jak ty nic nie rozumiesz!” W takich chwilach byłam rozdarta. Bo z jednej strony też wywracałam oczami na równi z Huśką, bo on NAPRAWDĘ nic nie rozumie!, a w duchu łączyłam się solidarnie z Wielkim. Bo psychiczna bariera językowa faktycznie jest bez sensu, jeśli tak się nad nią zastanowić, a do tego w tym Huśkowym przewracaniu oczami widziałam Fruzię za dziesięć lat, kiedy po wakacjach na Ranczo młodzież zaśpiewa nam „boszeeee, jak wy nic nie rozumiecie!” Pamiętaj o tym, Wielki Bracie, kiedy zechcesz triumfalnie wyrzucić z siebie „to teraz wiesz, jak to jest!”
Z każdym kolejnym tygodniem psychiczna bariera językowa stopniowo opuszczała Gwiazdę.
– Bo widzisz, obcokrajowcy to zupełnie inna historia – tłumaczyło mi moje przybrane dziecko. – Ja ich rozumiem prawie bez problemu, a poza tym oni są na takiej samej pozycji jak ja. Ale Brytyjczycy mówią tak, że nie łapię wszystkiego i to mnie dołuje.
Nie pomogły tłumaczenia, że ona dopiero przyjechała, a ja, zanim na dobre i naprawdę zaczęłam rozumieć Brytyjczyków, byłam po ponad dwudziestu latach nauki ich języka, magisterce z filologii i kilku miesiącach mieszkania w Krainie Deszczu. Pod wpływem dylematów Husi zaczęłam się nawet zastanawiać, czy to może ze mną było coś nie tak, skoro to wszystko tak długo trwało, ale potem przypomniałam sobie, że 1. młodzież teraz szybciej dojrzewa, 2. z Internetu zaczęłam regularnie korzystać PO napisaniu magisterki, 3. do momentu matury do nauki języka musiał wystarczyć mi mały kieszonkowy słownik w brązowej, sztywnej okładce. Może dlatego przez wiele lat nie zawracałam sobie głowy tym, czy ja naprawdę mówię po angielsku czy nie.
W końcu jednak lody zaczęły topnieć.
– No, that’s fine – odpowiedziała Huśka jednej Brytyjce, której dziecko trącało ją systematycznie w udo. Lub żebra. Lub inną część jej ciała. Nieważne to, bo duma rozlała się po wszystkich członkach mego ciała. Powiedziała to tak pewnie, tak swobodnie, tak melodyjnie i tak… bo angielsku, że na chwilę zaniemówiłam. Potem złożyła zamówienie w kawiarni, pokonwersowała z kurierem dostarczającym super ważną przesyłkę, kupiła bilety w autobusie…
– Widzisz, rozmawiasz z Brytyjczykami! – cieszyłam się.
Zapominałam wtedy kompletnie, że miałam ją przepytać z żółtych słówek, a Husia skrzętnie z tego mojego zapominalstwa korzystała. Aż wreszcie wczoraj znalazłam pęk żółtych fiszek w kanapie, którą postanowiła rozłożyć na kawałki Fruzia. Pozbierałam je, chichocząc do siebie półgłosem. Oj, przepytam ja Ciebie w październiku, Husiu, przepytam!!
W swoje urodziny Huśka dwa razy zdmuchiwała świeczki i dostała cztery mini torty, bo taką miał(am) fantazję dostawca z Sainsbury’sa. Szacowna solenizantka przyjmowała tego dnia gości z dalekiej zagranicy i po czułych powitaniach ze stęsknionymi rodzicami niemal natychmiast zaczęła sprzeczać się z ojcem swym jedynym. Samo życie. Rozłąka niczego nie zmienia w relacjach rodzinnych, skoro nie dalej jak cztery tygodnie wcześniej posprzeczałam się znienacka z Ojcem Dyrektorem o jakiś idiotyczne podanie, która miałam napisać na jego prośbę we własnym interesie. Ach, te dzieci!
Brakuje mi jej w weekendy, kiedy mam się zebrać na samotny jogging. Albo kiedy siedzę z Fruźką w ogródku i ćwiczymy jaskółki. Fruziak pomaga jak może, ale jednak nie dźwignie mojej nogi do góry, służąc za trenera. Fruzia jest mini trenerem, który wszystko akceptuje, a najgorszą karą jest stwierdzenie 'silly mummy!’, kiedy obalam się na trawę. Albo kiedy Zamroczona odstawia swoje show w ogródku, a dookoła nie ma nikogo, kto w mig złapie moje spojrzenie, bo Inżynier w pracy.
Ale jak dobrze, że oni są. Ta mała i ten duży. Bo mają w szafach dokładnie taki sam bałagan jak Husia na swojej półce przez 6 tygodni, więc przynajmniej za tym z tego rozrzewnienia nie tęsknię!
Ale mieliście fajnie 😀😀😀😀 U nas w rodzinie Wszyscy wyrośnięci i dorośli oprócz naszej młodzieży . Wyobrazam sobie jak tęsknicie…Buziaki 😘💓
Poziom wesolosci w Piatej wzniosl sie na wyzyny w towarzystwie Husi, teraz Fruzia w pojedynke mocno pracuje nad utrzymaniem tego stanu 😊
No ba! Fruzia nie traci rezonu😀😀
Aż mi się łezka zakręciła 🙂 Nie wiem co ja taka sentymentala ale uwielbiam takie wpisy 🙂 Kocham, kocham…
Ja też czasem na to cierpię:-)