Coś mi się wydaje, że dla niektórych to będzie długi rok.
I to nie tylko dla niej. Wczorajsza Introdukcja do Adopcji, że tak sobie pozwolę sparafrazować naszą Kaczkę (Kaczka naszym dobrem publicznym, z którego należy czerpać), którą to (Introdukcją, nie Kaczką) w ferworze codzienności nie było czasu się przejąć, przypomniała nam wiele. Na przykład to, co nas czeka, i to, co czasem umyka, a o czym powinniśmy pamiętać.
– Chwilami zupełnie zapominam, że tak naprawdę to niewiele wiemy o tym jej życiu przed. I że pewne rzeczy mogą wynikać z tego, czego możemy się albo domyślać, albo tylko zgadywać. I że są obszary, w których ona być może nigdy w swoim życiu nie będzie w stanie zapełnić pewnych luk.
A przecież ma być jeszcze bardziej nieprzewidywalnie, z jeszcze większą liczbą dziur do połatania.
Mamuśka z wrażenia zasłoniła sobie dłońmi pół twarzy, kiedy usłyszała od Inżyniera – który aż nie mógł powstrzymać nadmiernego optymizmu – że hej, a co byś Babciu Teściowo powiedziała na dwójkę nowych wnucząt? Ręce mi opadły, bo przecież… ejże, co ty wygadujesz? Myślałam, że na razie nie mówimy nikomu o naszych ambicjach?! Wam też miałam nie mówić. Ale skoro on nie może utrzymać języka za zębami…
Mamuśka popatrzyła na nas niepewnie.
– Dasz radę jeszcze z dwoma? – zapytałam, poddając się.
– Ja tak, oczywiście, skoro kocham ich wszystkich, to będę kochać kolejnych, ale wy dzieci… wy się pozabijacie sami z trójką, bez pomocy babć!
Och. Ma rację, Babcia Jedna! Ale co robić, panie, kiedy ktoś ci podsuwa taką myśl, a ona pada sobie spokojnie na podatny grunt i rośnie w tempie niemożliwego do wytępienia chwasta? Co robić?
Jak dobrze, że wciąż jednak jestem trzeźwa. (Inżynier chyba też, choć głowy nie dam sobie uciąć.) Bardzo chłodno przewiduję, że elastyczność adopcyjnego teamu ma swoje granice i nikt przy zdrowych zmysłach nie da nam dwójki dzieci na aktualny metraż Piątej.
Chyba że… wiecie… znajdzie się jakiś szalony osobnik… bo różnie to w życiu bywa… Wtedy to już nie będzie nasza wina, że się zgodzili! (Ale jednak przyjrzę się temu komuś podejrzliwie.)
Siedziałam tam wczoraj, słuchając adopcyjnego rodzica trójki dzieci i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jeśli człowiek tam wraca, to to już nie jest tylko sposób, w jaki twoje dziecko znalazło się w waszej rodzinie. Po drugim, trzecim, czy – jak w przypadku naszej prowadzącej – piątym dziecku, to już jest sposób życia. Taki lifestyle. Podobno od wszystkiego można się uzależnić, no kto by pomyślał. Próbowałam też wyobrazić sobie Drugiego. I Trzeciego, tak na wszelki wypadek. Usiłowałam zobaczyć ich razem z Fruzią, ale widzę tylko niewyraźne kształty obok roześmianej buzi Tasmana. Widzę ją pochylającą się nad nim/i z tą jej czułością malutkiej mamy. A zaraz potem, jak się wścieka, bo zabrali jej zabawkę, którą od pół roku przecież w ogóle się nie bawi, ale właśnie teraz ma ochotę, mummyyyyyyy! Jeden z tych wyobrażonych ma buzię Czekoladki z Różowej. Tej samej Czekoladki, która została ostatnim moim key child w Chmurce. Czekoladka jest jeszcze w grupie Fruzi, za 3 miesiące rusza do szkoły. Tasman skarżyła mi ostatnio na niego, chyba nie chciał się z nią bawić, a ja… ja byłam rozbawiona. Wtedy, za czasów Czekoladki, Fruzi jeszcze nie było na świecie. Dziś trudno przewidzieć, kto z tej rodziny już jest, a kogo jeszcze nie ma.
Obejrzeliśmy dwa krótkie filmy o zdrowych i niestabilnych więziach. Still Face Experiment i Strange Situation Experiment wstrząsnęły mną w środku, choć nie dzieje się w nich nic drastycznego. Problem w tym, że ja wszędzie widzę Fruzię. Nawet w tym gumowym bobasie, którego prowadząca nosiła, tuliła, wkładała do łóżeczka i – mam wrażenie, że nieświadomie, jakby odruchowo – uspokajająco poklepywała po plecach, kiedy prezentowała nam healthy attachment cycle, czyli jak wygląda zdrowe budowanie więzi z niemowlęciem.
– Więź nie powstaje po dwóch zaspokojeniach potrzeb dziecka. Więź powstaje w procesie nieustannego, często nieuświadomionego wręcz zaspokajania potrzeb dziecka. Setki razy, tysiące razy, kiedy słaniając się ze zmęczenia idziesz robić kolejną butelkę mleka albo zmieniasz kolejną pieluchę.
Nieustannie od trzech lat i dwóch tygodni. And still counting.
Znów tam byliśmy, tak spokojni i pewni tego, że tak właśnie ma być. W pewnym momencie byliśmy o krok od decyzji o kolejnej próbie ivf. To było wtedy, kiedy tak wiele razy powtarzano nam, że na chwilę obecną nie, przykro nam, ale sami rozumiecie, lepiej za kilka lat, jak ona pójdzie do szkoły, a najlepiej, gdybyśmy poczekali jeszcze trochę dłużej. Poczuliśmy, że wizja Drugiego odsuwa się od nas na drugi koniec świata. Bo życie jest życiem. W ciągu kilku lat może zdarzyć się tyle, że Drugiego może nigdy dla nas nie być. Albo nas dla niego. Poszperałam, podzwoniłam, napisałam. Do Czech. Miałam się zgłosić do kliniki na histeroskopię w czerwcu zeszłego roku.
Przez jakiś tydzień nawet o tym myśleliśmy. Nawet z niejakim entuzjazmem, że skoro nie tamtymi drzwiami, to może tymi. Adoptujmy zarodek. To też rodzaj adopcji. Choć czułam jakiś bezsensowny wyrzut. Niepokój. Sama nie wiem, co.
Bo.
Bo to jednak nie to samo. To już nie była nasza droga. Zaskakujące, ale zupełnie naturalnie straciliśmy zainteresowanie tematem, żeby nie powiedzieć wprost, że o nim… zapomnieliśmy. Któregoś dnia on zapytał, czy nadal w to wchodzimy.
– Wiesz coooo… – zaczęłam. – Myślę, że nie. A ty co sądzisz?
– To samo. Odpuśćmy, kompletnie tego nie widzę.
Pamiętam, że mi wtedy ulżyło, że ona nigdy nie będzie musiała zadać nam pytania, dlaczego po jej adopcji wciąż chciałam urodzić dziecko. Nie, kochanie, nie chciałam. Wtedy pomyślałam tylko, że to może być jedyna opcja. Nie chciałam i nie chcę. Ja i tata chcemy znaleźć twoje rodzeństwo tak samo, jak znaleźliśmy ciebie. Dokładnie w taki sam sposób.
Więc znów tam byliśmy. To nawet nie cały krok, a pół. Pół kroku w drodze do mety maratonu. Już wiem, czym to pachnie, ale ostatecznie dopiero po raz pierwszy biegniemy nasz drugi maraton. Dystans znany i oswojony, ale trasa inna i raczej na pewno bardziej wyboista.
Ale za to doskonale wiemy, jaka satysfakcja czeka na finiszu.
Bardzo mocno Waszą Trójkę przytulam😘i nawet nie wiecie jak bardzo Wam po raz drugi kibicuje i jak mocno trzymam kciuki za powodzenie !
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Ps jestem z Wami całym sercem
Kocham was, Szalency!
Mnie adoptujcie! Mnie!
Zazdraszczam ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Kibicuję i kciuki trzymam. Ja już za stara jestem, aby jakikolwiek rozsądny człowiek "przyznał" mi opiekę nad Dzieckiem. Zatem będę z wypiekami na twarzy śledzić Wasze losy.
Jakbyscie chcieli trójkę to wiesz…. tylko czy Inżynier wytrzyma z takim babińcem? Nie no dla równowagi adoptujcie naszą czwórkę ❤ Jestem z Wami! I choć droga wyboista to macie dobre ABSy! Niedługo będziemy lać łzy szczęścia jak wtedy 😗
Przypomniałam sobie jak trudną i wynika ta była droga poprzednio, ale też wielka radość na mecie! Z całego serca życzę wam, by tym razem było tak samo na mecie!
Trzymam kciukasy, OGROMNE, za Wasza droge!!! :*
Widzę, że doping mamy najlepszy! :-*