Najpierw była gimnastyka, a że po drodze musiałam zatankować, to i Mambę dziecko wyprosiło od matki, bo wiadomo, na stacjach benzynowych cały cukier stoi w drzwiach na wysokości pół metra od podłogi, żeby krasnale nie przeoczyły. Potem ja na plotki, a Fruzia na lody do Liz. Następna w planie była próba zakupu kostiumu kąpielowego zakończona fiaskiem, bo bikini kupuję raz na 12 lat i strasznie tego nie znoszę, a poza tym Tasman też chciała przymierzać, wszystko naraz. Ale za to kupiłam spodnie, więc ostatecznie nie płakałam. Będę płakać dopiero na francuskiej plaży, jak już odważę się na nią wyleźć w jedynym kostiumie, jaki mi został w tym życiu. A na koniec pojechałyśmy do parku.
I to, moje kochane, był o jeden punkt programu za dużo. To był bowiem ten dzień, kiedy dowiedziałam się, co to znaczy szał dziecięcia w miejscu publicznym. Taki z rzucaniem się na trawę, wrzaskiem na całe hrabstwo, kopaniem matki i odmową wszystkiego. Taki z moim mieleniem prawie na głos wszystkich przekleństw tego świata, bo jak tu unieść piętnaście kilo wierzgającego człowieka? I jeszcze się nie zabić na mokrej trawie, bo po miesiącu upałów akurat dziś chwilę popadało i trawa była mokra. I udawać przed samą sobą, że w ogóle się nie przejmuję tym, czy ktoś się na mnie gapi. Że w ogóle niczym się nie przejmuję, a już najbardziej tym, że jeszcze chwila, jeszcze momencik, a kurwica jakaś strzeli mnie, a ja wystrzelę w kosmos. Siebie, nie ją. Ją zostawię na tej trawie, skoro jej tam dobrze.
Och, a kiedy już siedziałyśmy w aucie – ja wkurwiona do białości, ona wkurwiona do czerwoności – to zadzwonił Inżynier, żeby nas ostrzec przed jazdą do parku, z którego właśnie wyszłyśmy bądź zostałyśmy wyniesione, gdyż albowiem coś się tam zadziało, o czym on usłyszał w pracy, jakieś otrucia, skażenia, podejrzane sprawki i takie tam newsy z bbc – więc NIE JEDŹCIE TAM POD ŻADNYM POZOREM. A jako że spocona z nerwów nie byłam jeszcze w ogóle, w ogóle!, to po prostu w tamtej chwili zalała mnie fala tsunami i czułam, że tę moją ulubioną sukienkę to będę suszyć teraz przez kolejne trzy upalne dni.
I żal mnie oczywiście też zalał, bo na jaką cholerę ja się tak denerwuję? No po co? Skoro wyszłyśmy (bądź zostałyśmy wyniesione) z parku żywe i w pełnym zdrowiu? Może byłyśmy o krok od CZEGOŚ STRASZNEGO? Hę? Czemu tego nie doceniasz, głupia matko? Czemu nie dostrzegasz zielonej trawy i śpiewu ptaków, skoro ten piątek naprawdę mógł okazać się… trzynastym?!! Hę?
Chyba nawet Fruzia zrozumiała, bo się raptem uspokoiła.
Wychodząc z samochodu powiedziałam już tylko łagodnie:
– Ale mamy syf w aucie, dzieciaku!
Fruzia popatrzyła na mnie tymi swoimi zaryczanym gałami i zapytała z wyraźnym zainteresowaniem:
– Why syf, mummy?
No właśnie. Why?
Śpi teraz jak aniołek, za to brudna jak diabeł, bo już żadna z nas nie miała siły na przeciąganie i tak już mocno naderwanej popołudniem liny. Śpi i wygląda cudnie. Taka spokojna i słodka. Na co ja się tak…
Na każdą matkę powinien przypadać oddzielny, bezpłatny psychiatra.
Czuje pewne pokrewienstwo Tasmana z Biskwitem. To – ostrzegam 😀- bedzie szlo w kierunku doskonalenia broni psychologicznej. Tasman lada moment zorientuje sie, ze tarzanie sie konsumuje zbyt wiele energii i zmieni strategie. Z rzeznika zmieni sie w neurochirurga emocji 😂
Ja tak na sile wyrywalam Juniora z morskich fal Baltyku. Nie wazne, ze byl siny z zimna bo to w koncu Baltyk i drzal jak lisc oskiki to wierzgal na wszystkie strony swiata i wyrywal sie z powrotem do wody.
Zanim toto ujazmilam to sie okazywalo, ze i tak jestesmy spoznieni na pierwsza ture obiadu, wiec Junior usmarkany z placzu wracal do wody a ja mialam godzine na nabranie sil na kolejna walke zeby chociaz zdazyc na druga ture:))))
Ale wiesz moze oni w tym parku pryskali jakims gownem, u nas tak czasem robia ale wtedy wtykaja cale mnostwo malych choragiewek ostrzegawczych zeby tam nie wlazic. Cholera wie co to bylo, ale i tak jest juz po fakcie.
No dobra, w końcu odezwę się ja – przyczajony tygrys ukryty smok:)
Wieki temu wpadłam na Twój blog. Pochłonęłam i przepadłam na wskroś. Rajusiu jak Ty umiesz pisać! Blog niemalże bez zdjęć, bez zbędnych ozdobników, ale za to JAKI blog. Kupiłaś mnie totalnie magią słów. Totalnie wsiąknęłam w Wasze dawkowane nam blogowo życie. Z zapartym tchem czytałam o rodzącej się piekarni Inżyniera Pifko, o Fruziaku szalonym, o Rudolfie o Twoich zmaganiach z prawkiem. Sama mieszkam z rodzinką w UK (ja bez prawka:( i jakoś jeszcze bardziej to sobie wszystko namacalnie wyobrażałam. Jak ja znam te rodzinne rozmowy przez Skype (teraz Whatsapp;) te rozjazdy, wyjazdy. To życie ciut w rozkroku między PL a UK…
Później okazało się, że Twój blog jest niedostępny dla niewtajemniczonych…
Nie powiem. Wkurzyłam się sama na siebie, że się nie odezwałam…
I dwa dni temu, na jakimś blogu znajduję Cię wśród komentujących. Klikam bez zbędnej nadziei i jest!!! Ciąg dalszy Waszych rodzinnych perypetii!!! I czytam z wypiekami na twarzy, że nadszedł moment na to, by Wasz rodzinny obrazek stał się rzeczywistością:))) Myśl o Drugim przeszła w czyn. Super!!!
I niestety czytam też, że znów planujesz zamknąć to miejsce dla niewtajemniczonych…
Czy jest cień szansy, że ja szary żuczek toczący kulę (nie powiem czego;)) może też ustawić się w kolejce po kluczyk?
Ps. Może nie powinnam tak bezpośrednio, ale tonący brzytwy się chwyta;))
Mama Gosia z Mamelkowa:)
Uff, ale się rozpisałam;))
Mi tez zniknela, okrutna!
Nieee!! Ja już wolę jedno konkretne cięcie, trochę poboli, a potem kraina wiecznej znieczulicy, niż powolne dręczenie pacjenta, kiedy do końca nie wiadomo, co z niego zostanie… Z pacjenta, bo zakładam, że neurochirurg po każdej akcji walnie sobie kubek mleka (zimnego koniecznie), a potem siebie samego na wyro i będzie mu wszystko jedno 🙂
Żeś mi, Koczko jedna, sobotni wieczór z gęsią skórką zgotowała!
No ale udało Wam się choć raz zdążyć na tę tę drugą turę? 🙂
Okazało się, że w okolicy tego parku pojawiło się auto z jakąś trującą substancją, która miało związek z poważnym zatruciem pewnej rodziny, oni obecnie chyba wciąż są w szpitalu w poważnym stanie. Kiedy my udawałyśmy się do parku, było już po wszystkim i park był oddany do ponownego użytku. Nie było żadnego zagrożenia, dlatego też nie zauważyłam żadnych oznaczeń, bo masz rację – przecież byłyby. Ale uspokoiłam się dopiero w domu, jak sobie poczytałam, co sieci, że nawet wielu miejscowych o niczym nie wiedziało:-) Chyba przeżyjemy 😉
* "Poczytałam w sieci"
Gosiu, Gosiu, ale mi piękny komentarz upiekłaś na wczorajszą kolację! Dziękuję! 😘
Ja się tylko zastanawiam, kiedy Ty zaczęłaś nas czytać, bo ja tego bloga nigdy nie zamykałam. Czy to znaczy, że czytałaś jeszcze prehistoryczną i przeddzieciową sagę? Bo jeśli tak, to nie mam słów ❤️
To jest trochę tak, że mnie się wydaje, że czytają tylko Ci, którzy się odzywają, choćby raz na rok. Tym bardziej to jest fajne, kiedy otwieram komentarze, a tam wyznanie przyczajonego tygrysa. Gosiu, ja jeszcze nie zdecydowałam nic ostatecznego co do tego bloga, mogę tylko obiecać, że jeśli nas nie zgubisz do tego czasu, to i kluczyć dla Ciebie się znajdzie. Nie zniknę z dnia na dzień, uprzedzę Wam na tyle szybko, żebyście zdążyli spakować parę gratów pod nowe ;-)😘
Ale że ja Tobie? Że ja w ogóle komuś? Ja tu się chyba muszę rozmówić z niektórymi, no! ☺️
Szczera prawda, to piszę:))) Bije tu takie ciepło i autentyczność i taki humor, który lubię:)
?!? Nie zamykałaś?!?! To czemu mi się wyświetlało, że blog tylko na zaproszenie i nie mogłam czytać:( Może blogger sobie ze mnie żarty robił! To teraz ja w szoku jestem;)))
Zaraz Was dodam do obserwowanych i już:)
Dziękuję 😘
Pozdrawiam cieplutko z upalnego W.
Poważnie, ani na chwilę ten blog nie był zamknięty. To znaczy przeze mnie, bo nie wiem, co tam blogger nawymyślał sam 🙂
To jest zresztą coś, co mnie trochę martwi od jakiegoś czasu – że pewnego dnia blog nagle zniknie i ja sama nie będę wiedziała jak i dlaczego. Poddałaś mi myśl, żeby wreszcie przeprowadzić się pod swój własny adres 🙂
O widzisz:))) to może być dobre rozwiązanie;)
Ps. Miło, że wpadłaś i do nas:)
Skąd ja to znam!! wierzgający mały człowiek….Powinnysmy miec od panstwa tydzien SPA raz w miesiacu by przewietrzyc glowe :-). Moja Gwiazda jest wiecznie brudna a szczególnie gdy grasuje u babci 🙂 buziaki:* i życzę ton cierpliwości ..:*
Na druga ture zwykle sie udawalo, na szczescie osrodek byl doslownie 10 minut spacerem od plazy:)
A z tym parkiem to faktycznie mialas szczescie, ze trafilyscie po alarmie. Tez bym trzesla gaciami bo przeciez dziecko wytarzane w trawie:)))
Usiłując sobie przypomnieć czy dziecię moje kiedyś było wierzgające pamięć podsunęła mi historię sprzed 20 lat. Otóż syn mój jedyny wówczas był uprzejmy nieziemsko drzeć swą paszczę – wówczas bodajże 3-miesięczną. Na nic zdały się: przytulanie, noszenie, podawanie cycka, wody, smoczka nie-wiadom-czego-jeszcze. W akcie desperacji przypomniało mi się, że gdzieś czytałam, że dziecko potrzebuje kontaktu ciało do ciała. Rozebrałam więc swe drące-się-nieziemsko dziecie, obnażyłam siebie i tak zalegliśmy. I…. nareszcie nastała błoga cisza. Uffff co to była za ulga!
Ach, cudowna rodzicielska rzeczywistosc… 😀 Ja tak w piatek zabralam Potworki na festyn w miasteczku. Wydarzenie okazalo sie pieronsko drogie, a wszedzie trzeba bylo placic gotowka (czego nie przewidzialam i mialam w portfelu ograniczone zasoby). Po kilku przejazdzkach na karuzelach i innych pierdolach oraz dawce waty cukrowej, skonczyly mi sie fundusze. I tak wydalam duzo wiecej monet niz przewidywalam, wiec oznajmilam Potworkom, ze mamusia nie ma juz pieniazkow i czas wracac do domu. Corka przyjela to spokojnie, za to syn wykrzywil buzke, wydusil, ze zaraz mnie walnie, po czym… kopnal mnie w lydke. Bolesnie.
Nagroda za bol glowy od halasu, bol nog od lazenia w kolko po wesolym miasteczku i wydanie dwa razy tyle kasy ile powinno kosztowac to badziewie. 😉
Ten komentarz został usunięty przez autora.
No właśnie, a przecież od tarzania w trawie do zjedzenia podejrzanej trawy całkiem niedaleko! 🙂
Słuszny postulat, obywatelko! 🙂
Sam fakt, że "usiłowałaś sobie przypomnieć" świadczy, że albo nie doświadczałaś tego często, albo to prawda, że jak dzieci dorastają, to my często wyrzucamy z pamięci te wierzgające incydenty 😉 Ja czuję, że będę w tej drugiej grupie, zupełnie jak Mamuśka, która z kolei nic sobie nie potrafi przypomnieć z rodzicielskiego hardcore'u, a przecież JA PAMIĘTAM, jak jej na nerwy czasem działaliśmy! :):)
Cudowna metoda, jak nadejdzie Era Drugiego, będę o niej pamiętać! (Bo teraz to już Fruźka prędzej by mnie kopnęła w gołego cycka niż się uspokoiła ;-))
Agata, sorry, ale rozbawiłaś mnie strasznie tym komentarzem i chwilowo nie potrafię Ci szczerze współczuć (matka matce wilkiem!). Ale przysięgam, że jutro będę pełna empatii! 🙂 :-*