Wielojęzyczność i wielokulturowość to naprawdę skomplikowane tematy. Fascynujące, to fakt, niesamowicie rozwijające, bo przecież znamy już stanowisko mądrych głów na temat przyswajania języków, ale też niełatwe z racji często rozdwojonej tożsamości, przechodzenia różnych faz językowych, czasem tęsknoty. Kiedy pytają mnie, gdzie jest mój pierwszy dom, mówię, że mam dwa domy. Nie mogłabym traktować domu Fruzi jako nieswojego miejsca na ziemi. Kiedy pytają mnie, czy jestem bilingual (dwujęzyczna), dziś skłaniam się ku odpowiedzi, że to mój second language (drugi język). Już nie taki foreign (obcy) jak kiedyś, ale też daleki od poziomu ojczystego (jak w przypadku dwujęzyczności). Czasem widzę, jak pod wpływem tych moich tłumaczeń twarz rozmówcy zamienia się w jeden wielki pytajnik. Przecież ja tylko zapytałem, czy rozumiesz w tym i tym języku, na litość boską! Dodatkowo, jeśli zostajesz rodzicem na emigracji, dochodzi cały pakiet zaskakujących odkryć w rozwoju lingwistycznym dziecka, których dokonujesz codziennie lub etapami, a które nie zawsze wywołują w tobie poczucie dumy. U mnie to taki syndrom matki polki językowej. Nie dość, że się gryzę, że Fruzia ostatnio najchętniej żywiłaby się lodami i żelkami (ostatnio? od zawsze!), to jeszcze – o zgrozo! – ogląda często angielskie kreskówki przed pójściem do przedszkola, bo to jedyny sposób, żeby przez 20 minut móc spokojnie przeobrazić się z człowieka pościelowego w człowieka pracującego. Polskie bajki akceptuje w chwilach łagodności i pogodzenia z wszechświatem, co – jak łatwo się domyślić – nie zdarza się rano. Nikomu w sumie.
Jesteśmy więc nieustannie zaskakiwani, wciąż też tworzymy osobiste teorie na temat tego, gdzie aktualnie się znajdujemy lub gdzie będziemy za chwilę, i wciąż te teorie weryfikujemy. Moją pierwszą stworzyłam sobie sama jeszcze przed Erą Fruzi na podstawie kilku przypadków, które zaobserwowałam, pracując w Różowej. Dwoje polskich dzieci trafiło do pre-school (4), jedno bezpośrednio do Reception (5), czyli takiej zerówki prowadzonej w szkole podstawowej. Żadne z tych dzieci, pomimo życia w Krainie Deszczu od urodzenia, nie miało nawet minimalnej bazy języka większości, czyli angielskiego. O ile dobrze pamiętam, rodzice spędzali czas z Polakami, oglądali polską telewizję, robili zakupy w polskim sklepie, stąd też sami nie czuli się najlepiej z własnym angielskim. Nie oceniam tego w żaden sposób, choć kiedyś byłam skłonna to zrobić, bo patrząc na początkowo trudną adaptację tych małych ludzi w placówce, obiecałam sobie, że jeśli kiedykolwiek będziemy mieli dziecko w Krainie Deszczu, przygotuję je do tych pierwszych kroków w edukacji. Właśnie po to, żeby nie przeżyło szoku, kiedy wkroczy na tę ścieżkę.
Nie, nie przesadziłam w drugą stronę, jeśli ktoś zdążył tak pomyśleć. Owszem, czytałam jej angielskie książeczki jeszcze kiedy była w rozmiarze mini, ale czytałam jej też polskie. Nie, nie oglądała angielskich kreskówek, bo nie oglądała żadnych do listopada zeszłego roku. Zwyczajnie jej nie interesowały. I nie, nie wpadliśmy na to, żeby mówić do niej po angielsku. Ale tego angielskiego słyszała od nas dużo – mamy anglojęzycznych przyjaciół, znajomych, długo wisiała nad nami angielska opieka społeczna, chodzimy do angielskich sklepów. Nie sposób było uniknąć życia po angielsku, a my ani nie próbowaliśmy, ani nie chcieliśmy tego robić na siłę. Żyjemy w Krainie Deszczu i umyśliliśmy sobie wziąć z niej wszystko to, co najlepsze. Po coś w końcu płacimy te podatki! 🙂 Gdybym jednak wiedziała to, co wiem dziś, w miarę możliwości starałbym się zredukować jej kontakt z angielskim. Ja po prostu nie przewidziałam, że Fruzia pójdzie do przedszkola miesiąc przed swoimi drugimi urodzinami, i że będzie to ten moment, kiedy jej lekko leniwa mowa znajdzie się w punkcie gwałtownego rozwoju. I raptem Fruzi mówi, ale po angielsku. Fruzia wychowywana w polskojęzycznym domu mówi po angielsku! Przeszliśmy więc na nową rundę pytań z otoczenia: A czy ona jest dwujęzyczna? A czy mówicie do niej po polsku czy po angielsku? A w którym języku mówi lepiej? A ja, ku mojemu własnemu zdumieniu, aż się kurczyłam w sobie na myśl, że to nie polski jest jej pierwszym językiem, taka ze mnie patriotka od siedemnastu boleści! No nie i już, choćbym nie wiem jak bardzo chciała wmawiać sobie coś innego, jej pierwszym językiem jest angielski. Przynajmniej na razie. Buuuu!
Trochę teraz celowo przesadzam, więc przypadkowi poszukiwacze nadgorliwych-matek-które-mają za-dużo-oczekiwań-wobec-dziecka mogą darować sobie nawracanie mnie na jedyną słuszną drogę. Dobrze wiem, że to dopiero początek i że ostatecznie to, jak i w jakich językach będzie mówić Fruzia w przyszłości, w dużej mierze będzie zależało od niej samej – jej chęci, nastawienia, zdolności, czy też potrzeby. Wiem też, że to, czy kiedyś poczuje się bardziej Polką, bardziej Angielką, ich mieszanką, czy też jeszcze kimś innym, będzie wypływało z jej własnych doświadczeń i niczego w gruncie rzeczy między nami nie zmieni. Ale pewne rzeczy, na szczęście, wciąż zależą od nas. Od nas zależy wysiłek, jaki włożymy w polskojęzyczną edukację Fruzi. I to chyba jest największym zaskoczeniem dla tych, którzy nie mają styczności z dwujęzycznością albo dopiero wkraczają w tę przygodę – wbrew powszechnej opinii, to się nie dzieje samo! Fakt, że mówimy w domu po polsku, nie oznacza jeszcze, że dla Fruzi naturalne będzie swobodne mówienie w tym języku. Wiedzieliście o tym?
Nie ukrywam, że chciałabym, aby ona dobrze rozumiała naszą polskość, tak samo jak my chcielibyśmy mieć narzędzia do rozumienia jej angielskiej kultury. Tu jest przecież jej dom, jej ojczyzna. Tu się urodziła i jak na razie – tu jest jej całe życie. Chciałabym, żeby swobodnie porozumiewała się z dziadkami, a kiedy w końcu jej starzy rodzice na dobre osiądą w Polandii – żeby nie przeżyła szoku kulturowego.
Widzicie, jak to się zmienia? Chciałam jej oszczędzić trudów adaptacji w angielskiej placówce, a tymczasem już dziś pracuję nad oszczędzeniem jej trudów adaptacji w Polsce w jeszcze nieokreślonej przyszłości. A potem co? Co w Polsce, żeby podtrzymać angielską stronę Fruzi?
Wygląda na to, że w tej kwestii mam Wam więcej do powiedzenia. Stay tuned!
Poruszylas bardzo ciekawy dla mnie temat, bo caly czas mam dylemat co do jezyka Potworkow. My, zupelnie przeciwnie, mielismy w otoczeniu sporo polskich dzieci, ktore po pojsciu do przedszkola/szkoly, angielski lapaly blyskawicznie, dlatego od poczatku kladlismy nacisk na polski. Najpierw wymienialismy sie opieka nad dzieciakami, potem znalezlismy polska opiekunke. Bajki ogladali polskie i takie czytalam im ksiazeczki. Do przedszkola celowo zapisalismy ich dopiero jako 4-latki, zeby jak najdluzej obcowaly z polskim. Jednoczesnie jednak, nie bronilismy sie jakos strasznie przed angielskim. Do przedszkola nie musielismy ich puszczac, zrobilismy to celowo, zeby lykneli angielskiego przed szkola, zeby potem bylo im latwiej. Bajki dozwolone byly tez w angielskim, podobnie jak czesc ksiazeczek, bo jak juz je dostalam w prezencie, to przeciez nie wyrzuce, tylko poczytam… 😉 Zakupy robimy czesciowo w sklepach amerykanskich, czesciowo w polskich.
Efekt naszych wysilkow okazal sie… polowiczny. 😉 Bi mowi po polsku bardzo ladnie i chetnie. Nik lekko sepleni i mowic nie chce. 😀 Od wrzesnia ida do sobotniej Polskiej Szkoly i zobaczymy co sie zmieni.
My nie planujemy powrotu do Polski (chociaz oczywiscie niezbadane sa wyroki Boze :D), ale kiedys opiekowalam sie dwiema dziewczynkami, ktore urodzily sie w Niemczech. Ich mama opowiadala wlasnie, ze mieszkajac tam, walczyla o polski. Po przeprowadzce do Kraju, zapisali dziewczyny na niemiecki, wykupili niemiecka tv i regularnie odwiedzali babcie, ktora tam zostala, byle utrzymac znajomosc tego jezyka. Podejrzewam, ze to samo bedzie z Wami. 😉
Takie tematy zawsze powoduja, ze mi sie skora na dupie luszczy:))) Kada rodzina i kazde dziecko jest inne, przy czym kazdy ma prawo zyc po swojemu a tymczasem doradcow majacych super sposoby na wychowanie cudzych dzieci jest od pyty albo i jeszcze wiecej.
Czy ludzie naprawde nie maja swoich problemow?
Star, bo wielu ludzi uwaza ze ich racja jest jedyna i sluszna. 😉
Skoro juz mowa o jezyu i dzieciach, to kiedys zostawilam komentarz na jakims blogu, gdzie rozgorzala dyskusja o tym, ze dzieci powinny znac jezyk kraju, w ktorym mieszkaja. I niby racja, tylko tamte dziewczyny wrecz nasmiewaly sie ze znajomych, ktorych dzieci mowily po polsku, twierdzac, ze to szok i WSTYD, ze rodzice nie nauczyli ich jezyka "tubylcow". Potworki byly wtedy jeszcze male, ale pamietam, ze wypowiedzialam swoje zdanie, ze ja stawiam na polski, bo angielskiego naucza sie momentalnie, jak tylko wyjda z domu w szerszy swiat. Co jednak ciekawe, jedna z dziewczyn (ma swoj blog, na ktory zagladam), ktora tak ostro opowiadala sie za mowieniem do dzieci po angielsku, teraz ubolewa, ze jej synowie nie chca mowic po polsku. A to ci niespodzianka! 😀
No widzisz, to tylko pokazuje, że wszystko zależy od indywidualnych doświadczeń – ja się napatrzyłam na pewien rodzaj trudnych początków i sądziłam, że chociaż znajomość podstawowych słów pomoże Fruzi, a tymczasem kiedy ona zaczęła przedszkole, to nic nie było jej potrzebne oprócz dobrej zabawy w jakimkolwiek języku. Zakładam, że mógłby to być nawet chiński, a nie zauważyłaby różnicy! 🙂 Ty natomiast starasz się bardzo od samego początku, a i tak – jak sama piszesz – Nik mówić nie chce. Chociaż i tak uważam, że gdybyś nie robiła nic, to nie tylko, że by nie chciał, ale nie mógłby, bo zwyczajnie by nie potrafił. Jestem pewna, że odwalasz kawał dobrej roboty, który gdzieś tam kiedyś zaprocentuje.
Też myślę sobie, że będzie tak, jak piszesz – po powrocie do kraju będziemy robić dokładnie to, co tutaj, tyle że w tym drugim języku. U nas polski aktualnie mocno na tapecie, nie odpuszczam ani dnia. Fruźka powoli zaczyna kumać, że "coś od niej chcę", kiedy tak upieram się przy polskiej Peppie, ale póki co – nie odmawia. Sama wybiera angielski, ale próbuje też powtarzać po mnie, a ostatnio nawet się zapomina i wplata polskie słówka do angielskich zdań. Miód na moje serce! Za chwilę urlop z dziadkami, kolejna okazja do edukacji! (Nawet na wakacjach Fruzia nie może odpocząć, co za pech! ) 😉
Och, Star, no ja normalnie czekałam, aż się odezwiesz, serio! I nie zawiodłaś mnie – łuszcząca skóra na dupie dowiodła, że Ty nigdy nie tracisz formy! 🙂 🙂
Tak, ludzie lubią wszystko wiedzieć. Chociaż generalnie w kwestii języka i kultury to lubię, jak pytają, bo to jednak znaczy, że nie olewają inności. Gorzej tylko jak pada seria głupich pytań, wtedy aż się chce równie głupio odpowiadać, ale myślę sobie, że lepiej nie ryzykować, bo do wiecznej zimy i wódki na śniadanie (na ogrzanie) dojdą nowe mity 🙂 🙂 🙂
Agata,to rzeczywiście fajna to była dyskusja, skoro ktoś się z kogoś naśmiewał. Też oczywiście jestem zdania, że należy się integrować z tubylcami, wszystkim jest wtedy łatwiej, ale kurczę, w życiu nie przeszłoby mi przez myśl pozbawiać dzieci możliwości poznania kultury i języka rodziców. Ech, ludziska!
Ja myślę że wszystko się poukłada i Fruzia będzie mówiła po polsku.Juz Ci kiedyś pisałam o mojej Chrześniaczce z e mieszkającej w Stanach .Rodzice Polacy, znajomi.polacy ( w czesci) a ona i jej brat jak byli mali mówili ale o wplatając polskie słówka albo zupełnie po angielsku.I sorry na nic książeczki, bajki(kiedy byli tu,w Polsce) ale Ciotka nie odpuszczała czytała im rozmawiała ona po polsku do nich oni odpowiadali po angielsku.No cóż..teraz są dorośli starają się o polskie obywatelstwo mówią na! nawet starają się pisać po polsku – co dla nich jest dość trudne bo szkoła studia wszystko skończyły w USA.Ale ja bardzo ich w tym wspieram 🙂 choć nie wrócą już do Polski chyba że w odwiedziny.
PS przyjdzie czas to i Fruziak dojrzeje do polskiego;-) a na razie nie odpuszczaj a ja będę szkolić Gwiazde co by w razie potrzeby dogadała się z Fruziakiem po angielsku:-)
Żyjcie własnym życiem, tak jak Wam się najlepiej podoba 🙂 Fruzia jest szczęsliwa, a czy to będzie happy czy szczęscie to już sprawa drugorzędna 🙂 Dziadki zawsze z własnymi wnukami się dogadają, bo język miłości jest uniwersalny :*
Nicole, dzięki za przytoczenie historii z Twojego bliskiego otoczenia, dobrze mieć potwierdzenie z pierwszej ręki, że początki mogą być trudne, a efekty niesamowite dzięki konsekwencji. Ja już wiem, że nie odpuszczę długoterminowo, bo przynajmniej jeśli Fruzia kiedyś nie będzie czuła polskiego klimatu ś, ć lub ź, to zawsze będziemy mogli powiedzieć z czystym sumieniem, że zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Ale ja też myślę, że wszystko się unormuje 🙂 :-* Dzięki!
Fajnie to napisałaś – faktycznie, to sprawa drugorzędna, jak to nazwie. Ważne, żeby nazwała.
Ach, jak dobrze się było wygadać! 🙂
Mam znajomych (dalekich, żeby nie było), których Córki rozmawiając w wieku wczesno-dziecięcym używały na przemian obu języków (PL/UK). Mnie osobiście się to bardzo podobało jak w jednej chwili padało oświadczenie w języku polskim, a zaraz po nim pytanie po angielsku. Po czym pół zdania w języku angielskim, a pół po polsku.
Dodam, że ojciec tylko anglojęzyczny ale próbujący nauczyć się polskiego.
Mnie też się to bardzo podoba. Tylko najpierw trzeba mieć co mieszać, żeby to mieszać 😉 😉 Ale u Fruzi postępy, widać pierwsze efekty naszych wzmożonych wysiłków językowych. Oby nam motywacja tylko rosła!