Prowadząca uprzedzała, że w połowie dnia w tym małym pomieszczeniu zrobi się duszno, ale chyba nikt nie podejrzewał, że będzie aż tak źle. A może to tylko ja i brak formy po całym tygodniu. To prawda, że przez kilka pierwszych godzin oboje z zaangażowaniem braliśmy udział w ćwiczeniach, wtedy jeszcze miałam siłę. Tkaliśmy sieć relacji pomiędzy dzieckiem a światem, a potem bezwzględnie odcinaliśmy większość sznurków, kiedy nasze wyimaginowane dziecko trafiało do adopcji. Opisywaliśmy siebie na kończynach papierowych ludzików, aby następnie pozbawić ich tych głów, nóg i rąk, a wraz z nimi bardzo ważnych dla nas kawałków tożsamości. Z dziką satysfakcją zabrałam Inżynierowi lewą nogę z jedzeniem łamane przez piwo, ale on nie pozostał mi dłużny, kradnąc mi Rudolfa. Dziwni ludzie z nas powstali, tacy niekompletni i poranieni. Film o tym, jak to jest stracić dziecko, czyli o adopcji z punktu widzenia rodziny biologicznej, obejrzałam przełykając gulę w gardle. Jeszcze miałam siłę na przeżuwanie i przeżywanie. Padłam w połowie wykładu o prawdopodobnych medyczno-psychologicznych wyzwaniach, z którymi przyjdzie nam i naszym dzieciom zmierzyć się po adopcji. Na pomarańczowej kartce zanotowałam sobie tylko FASD – how to manage, żebym nie zgubiła kolejnej z dziesiątek nitek, do których obiecuję sobie wrócić którejś nocy, po czym powierciłam się na niewygodnym krześle, ułożyłam się trochę znośniej, opierając stopy o poprzeczną barierkę pod stołem, a następnie oficjalnie się poddałam.
Z apatii wyrywa mnie widok Inżyniera podnoszącego do góry dłoń na znak, że ma pytanie.
– Tak? – zachęca pani doktor specjalizująca się w pracy z adoptowanymi dziećmi i ich rodzinami.
– Mam techniczne pytanie – zaczyna Mąż Mój.
Cóż. Wcale mnie nie dziwi ten wstęp. Bardziej dziwi mnie to, że on jeszcze ma siłę słuchać w tym ukropie. Nie wspominając o tym, że ma moc do przetworzenia napływu informacji i zadania pytania. Na litość boską, czy to na pewno m ó j mąż?
– Od razu uprzedzę, że pytam całkiem poważnie. Czy w przypadku adopcji dziecka z FAS niezbędna jest całkowita alkoholowa abstynencja w rodzinie?
Tak, to zdecydowanie m ó j mąż. Mąż Mój. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. 🙂
Sie dziwisz?
Upal upalem ale lepiej wiedziec:))
Ale jaka byla odpowiedz???!! 😛
Dzielni jesteście! :" ps: Podpinam się pod pytanie Kaczki 😉
Tak nas zostawić w niepewności! Odpowiedź daj!
No cóż, konkretne zajęcia nie zawsze doprowadzają nas do SWOJEGO celu. Czasem, podczas ich trwania, odkrywamy NOWE 😉
P.S. Fakt faktem, że niektóre z zajęć adopcyjnych mnie osobiście doprowadzały do furii. Pytania uczestników, a następnie dyskusja tychże z prowadzącymi bywały burzliwe. Innym razem kompletnie nudne. jestem osobą empatyczną, wiele umiem sobie wyobrazić, z racji wykształcenia miałam do czynienia z dziećmi w różnych placówkach i NAPRAWDĘ nie trzeba mi uświadamiać co przeżywa dziecko umieszczone w Domu Dziecka czy porzucone przez rodziców. Eeech, trudny ten proces adopcyjny.
W sumie tak. Tak na wszelki wypadek 🙂
Każde z nas zinterpretowało ją po swojemu. Inżynier na przykład radośnie poskładał swojego papierowego ludzika do kupy, szczególnie czule wygładzając kończynę z jedzeniem i piwem, po czym oświadczył, że upał mi szkodzi, a tak w ogóle to ja nie znam angielskiego i powinnam się trochę podszkolić. Więc sama nie wiem…
Najpierw przeczytałam "dziwni" i się uśmiechnęłam, że ktoś w końcu prawdę napisał… 🙂
Muszę jeszcze kilka szkoleń odbyć. Tak dla jasności. 🙂
Och, ja chętnie zobaczę, co odkryje Mąż Mój na tej drodze! 😉
Trudny, to fakt. A z drugiej strony, nawet kiedy zgrzytam zębami, to w gruncie rzeczy rozumiem, po co to wszystko. Ciąża pewnie też nie jest łatwa:-)
U nas raczej nie było i na razie nie jest burzliwie, jeśli chodzi o same szkolenia. Mnie samą strasznie nudzi opis przypadku i odpowiadanie na pytania do tekstu. Mam wrażenie, że to wszystko jest tak oczywiste, że nie ma nad czym się zastanawiać, ale biorę poprawkę na to, że to może jakaś paskudna belferska część ze mnie wyłazi, kiedy tak się mądrzę – w duchu, sama do siebie. Albo tu do Was 😉