– Fruziu…. – zagaduję niby od niechcenia. – A czy ty pamiętasz, z kim mieszkałaś, zanim mama i tata zabrali cię do domu?
– Yyy… no – mówi ona nie podnosząc głowy znad papieru.
– Pamiętasz Harry’ego? I Fostersów? Oglądałyśmy niedawno zdjęcia – podpowiadam.
Próbuję złapać tę nitkę, która gdzieś mi odfrunęła. Mam. Z Husią na sofie. Trzy miesiące. Trzy miesiące w tym wieku to niekoniecznie niedawno, ale niech będzie.
Myśli przez chwilę.
– No.
Mam wrażenie, że coś tam jej świta, bo naprawdę się zastanawia, ale jednak nie, decyzja zapadła.
– Mieszkałaś z nimi – kontynuuję więc, czekając na dalszy ciąg od niej.
– Why?
Mogłam się tego spodziewać. Jakiż inny dalszy ciąg mogłam usłyszeć na tym etapie?
– Bo najpierw byłaś w brzuchu brzuszkowej mamy, potem Fostersi opiekowali się z tobą, aż wreszcie zabraliśmy cię do domu.
– Why? – słucha, ale wciąż rysuje.
– Bo ja cię nie mogłam urodzić. Twoja brzuszkowa mama cię urodziła.
Fruzia na chwilę zastyga. Przestaje rysować. Podnosi głowę i patrzy na mnie, a w jej wzroku widzę coś, czego wcześniej nigdy nie było. Jakąś mgiełkę niepokoju.
Error!, myślę i natychmiast wiem, gdzie i dlaczego. Mama.
Mama, która nie jest mną. Pierwszy link. Jakże abstrakcyjny.
Czuję, jak po całym moim ciele wędruje prąd, jak na ułamek sekundy tracę pewność siebie. Ale tylko w środku.
W rzeczywistości nadal siedzę na podłodze, w tym samym tempie przesuwam pisakiem po uszach różowego kota. Patrzę na nią i spokojnie się uśmiecham. Wytrzymuję jej wzrok.
– You are my mummy – mówi wreszcie z tym nieuchwytnym czymś w głosie.
Nie pyta, stwierdza. I jednocześnie upewnia się.
Opanowuję własne drżenie ciała pod wpływem tego czegoś.
– No pewnie, że tak, jestem twoją mamą, mamą na zawsze! Tylko nie mogłam cię urodzić.
Patrzy na mnie uważnie przez tę krótką chwilę, która wydaje się wiecznością.
– Why? – pyta ona, już całkiem normalnie, wracając do rysowania.
– Bo miałam chory brzuszek. Ale nie martw się, już wszystko jest dobrze. A ciebie kocham najmocniej w kosmosie.
Zostawiamy kaczkę i kota. Idziemy oglądać zdjęcia i znów jest tak, jak ostatnio.
Może mi się tylko wydawało. A może nie.
Kilka razy pyta, czy mój brzuch jest chory. Zapewniam, że nie, już wszystko jest dobrze. Z czułością gładzi własną fotografię ze szpitala. Znów najbardziej interesuje ją inkubator i Harry. Twarz jej promienieje, kiedy przewraca ostatnie kartki albumu od Fostersów. Mama, tata i ona. I żyli długo i szczęśliwie.
Te albumy muszę położyć bliżej, w zasięgu ręki. Jej ręki.
Najważniejsze, że w tej poplątanej brzuchowej historii, kłębek miłości rozwinął się w Waszych sercach i teraz Jesteście związani na zawsze:)
Pięknie sobie poradziłyście. Wzruszenie mnie dopadło czytając Twoją opowieść. To wszystko jest jednocześnie trudne i łatwe. Jest też wspaniałe, bo to Wasza historia, nawet jeśli nieco niecodzienna 🙂
Super Jej opowiadacie…tak niewiele brakowało abym i Ja dzieliła się z Wami taką historia…. Ona może nie urodziła się w Twoim brzuszku ale sercu.Ktos tam się pomylił i nie tej mamie dał Fruzie ale najważniejsze że się odnalezliscie jesteście już razem nierozłączni:* :*.
Poradzilas sobie MAMO! 🙂
Czytalam wstrzymujac oddech. Nie moge sobie wyobrazic jak trudne to musza byc rozmowy… O ile latwiej byloby o tym zapomniec, wcisnac w zakamarki pamieci, udawac, ze tego nie ma… Wiem, ze to niewlasciwe, ale nie dziwie sie wcale ludziom, ktorzy kiedys wyrzucali wszelkie adopcyjne dokumenty i przeprowadzali na drugi koniec kraju, probujac ukryc fakt, ze ich dziecko nie jest biologiczne…
Bardzo podoba mi się w jaki sposób mówisz Fruzi o adopcji. Podziwiam Twoją lekkość i prostotę. "Brzuszkowa mama" – świetne określenie, zapożyczam sobie;-0
P.S. Wczoraj moja Hania zapytała mnie zupełnie niespodziewanie podczas kąpieli: "a gdzie jest mama, która mnie urodziła?". Zatkało kakao. Coś tam pod nosem odrzekłam, coś w stylu "no, gdzieś tam jest..". Póki co taka "odpowiedź" wystarczyła, ale za jakiś czas dziecię me będzie oczekiwało ode mnie sensowniejszej odpowiedzi…