– Roztrzepany jakiś jest dzisiaj – mówi, usprawiedliwiając się trochę.
Nie ma powodu, myślę, ale nic nie odpowiadam, bo sama nie wiem, czy ona to do mnie, do kogoś obok, czy w przestrzeń.
Dobrze, bo chyba jednak nie do mnie.
Młode pokonują na dole swój tor przeszkód. Fruzia wędruje pewnie po ławeczce opartej pod niewielkim kątem o gruby materac. U góry czeka na instruktorkę, a potem z jej pomocą wchodzi na równoważnię i przemierza całą jej długość. Na końcu zatrzymuje się, słucha wskazówek trenerki. Ta pomaga utrzymać jej postawę, a potem lekko tylko asekurując ją po bokach, każe skakać. Fruzia skacze. Więcej w tym entuzjazmu niż techniki, ale ląduje na dwóch zamiast na czterech, dalszą postawę ma głęboko gdzieś, macha rękami na boki na odwal, jakby chciała odbębnić jakieś nudne zadanie domowe i pędzi do następnego ćwiczenia. Cała ona. Tak mnie ten widok rozbawia, że zanim się obejrzę, a już prycham w kubek z kawą, to dziecko jest komiczne i zupełnie nie przeszkadza mi trzeźwa myśl, że być może tylko dla mnie i dla niego. I może jeszcze dla reszty rodzinki.pl.
– Feliks… Feliks! – trochę niepewnie woła kobieta obok mnie. Lekko wychyla się za barierkę. Widzę, że wolałaby tego nie robić, ale nie może za siebie, no nie może i już.
– Feliks… ominąłeś jedno ćwiczenie!
Też to miałam. Niby nie do końca wyartykułowane, ale miałam, jasne, że tak. Może to to nauczycielskie sumienie, które podpowiadało mi, że jako trenerka wolałabym, aby rodzice nie udzielali się z tego balkonu, ale wiem, jakie to czasem trudne. Z tej początkowej ekscytacji też chciałam krzyknąć jej, że Fruziu, tam miałaś zrobić przewrót w przód, a nie kraul na sucho po materacu!, ale na szczęście w tych pierwszych momentach miałam przy sobie Husię, przy której mogłam wywracać oczami i bezkarnie zachwycać się swym niezmiernie utalentowanym dzieckiem bez wydawania jej instrukcji z rodzicielskiego szczytu.
Śmiać mi się chce, bo Feliks jest dziś na absolutnie innej planecie. Wędruje sobie od stacji do stacji luzackim krokiem właściciela wszystkich siłowni w okolicy, tu coś rzuci, tam popełznie, gdzie indziej zrobi ćwiczenie po swojemu, podczas gdy instruktorka cierpliwie sprowadza go na właściwy tor wydarzeń. Mama Feliksa powoli się wycisza i już tylko śmieje się do siebie cicho. W zasadzie obie się śmiejemy, bo Fruzia ma dziś misję. Ma podskoczyć trzy razy na miękkim materacu, a po trzecim skoku wrzucić całą swą postać do basenu z gąbkami. Instruktorka pokazuje jej, jak wykonać poprawny skok, Fruzia niby słucha, ale widzę, że aż się pali do akcji, wreszcie ląduje w basenie. Gramoli się do wyjścia, pędzi do następnej przeszkody, a kiedy kilka minut później dociera do tego samego miejsca, zdecydowanym gestem odpycha rękę trenerki. Niemal słyszę jak mówi do niej – myself! Chyba dziś skonam przy tej barierce.
Rozglądam się. Cały balkon to tak naprawdę kawiarnia. Kilka stolików, krzesełka, przemiły pan, który na moje entuzjastyczne yes, please! zawsze dosypuje do cappuccino podwójną porcję czekolady. Jakaś mama przy jednym ze stolików karmi piersią niemowlę. Jakiś ojciec czyta gazetę. Reszta rodziców, głównie mam, popija swoje kawy – właśnie to do mnie dociera – przy barierce, opierając się o nie tyłkami, plecami, biodrem lub dłonią. Stoją samotnie, parami lub w małych grupkach. Rozmawiają o dzieciach, o pracy, obgadują sąsiadów, grzebią w telefonach. Jedni szepczą, inni rozprawiają półgłosem, czasem wybuchając śmiechem. Ale wszyscy, absolutnie wszyscy z tych barierkowiczów co jakiś czas machają ukradkiem do swoich dzieci, po cichu komentują to, co dzieje się na dole, coś komuś pokazują palcem.
Może też mieli kiedyś plan. Może któreś z nich kupiło kiedyś różowy notes do spisywania tego wszystkiego, czego nie ma kiedy spisać, sądząc, że razem z lekcjami gimnastyki dla potomka, kupili sobie czterdzieści pięć minut na myślenie tylko o sobie. A może nie mieli planu, bo już wiedzieli, że zamiast siedzieć przy stoliku, będą podpierali barierkę. Ja przestałam zabierać ze sobą różowy notes, bo też już wiem.
Ależ jesteśmy do siebie podobni.
Matki sa wszedzie takie same:) i ojcowie zreszta tez. Oni (ojcowie) maja w odwloku, my skaczemy jak dzieci maja skakac, podpowiadamy, ostrzegamy, zyjemy tym wszystkim co one maja robic.
No nie da sie inaczej i juz:))
Gruzją nadal entuzjasta gimnastyki? Super 🙂 Moja Martyna nie chce się przekonać do czegoś innego niż plastyka, szkoda ale nie naciskam. Ehh my wszystkie takie same, mamy barierówki, zawsze z zaciśniętymi kciukami, w cieniu ale zawsze na posterunku 💜
Ja pomalu robie postepy. Moze dlatego, ze moje Potworki juz starsze? Wczoraj, podczas pierwszego teningu Bi w druzynie plywackiej, patrzylam tylko przez pierwsze 5 minut. Pozniej juz tylko zerkalam od czasu do czasu znad ksiazki. 🙂
No właśnie, nie da się. Jak to zaakceptowałam, to życie stało się lżejsze 😉
Nadal. Balet zresztą też uwielbia, bo jak ostatnio dwie lekcje jej przepadły przez chorobę, to była niepocieszona.
Martyna ma po prostu swój świat, tak jak Ty książki, molu jeden! 🙂
Tak, zdecydowanie to dlatego, że Twoje już są starsze. Gdybyśmy miały tak skakać nad nimi jak mają 5, 10, 15, a potem 30, 35 lat – to wszyscy byśmy oszaleli! 😉