– Masz dzieci? – zapytał.
– Mam.
(Powiedzieć, że jedno, czy czekać aż znów zapyta?)
– Ile?
– Jedno.
Doktor Mruk zapisał. Ja podjęłam szybką decyzję.
– Ale nigdy nie rodziłam.
Doktor poświęcił mi jedno spojrzenie.
– Dziecko partnera?
– Nie, adoptowane.
Szybka adnotacja w formularzu.
– Nie mogłaś zajść w ciążę?
– Nie.
(A więc da się streścić tę historię w kilku krótkich zdaniach i pojedynczych słowach . Dotąd sądziłam, że to niemożliwe.)
List z NHS-u był równie treściwy. Z przyjemnością zapraszamy na wizytę przedzabiegową oraz na zabieg pod dyrygenturą Doktora Mruka. Życzymy miłego pobytu. Aż mi się ciepło na sercu zrobiło. Może ten zabieg to jak wczasy w Ciechocinku? Borowinka, masaż, mimochodem usuniemy jajo i co tam się nam nawinie pod skalpel, ale tak, żebyś nie zauważyła, a dwa dni później fajfy na parkiecie?
Aż tak bardzo chyba się nie mylę w tych wizjach, skoro przemiła piguła, na pytanie, kiedy mnie wypiszą, oświadczyła, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, to dwie godziny po zabiegu.
– Ile? – aż się zakrztusiłam powietrzem, choć dotąd siedziałam na krześle bardzo zrelaksowana.
Chwilę wcześniej to ona uznała, że jestem okazem zdrowia, z czym radośnie się zgodziłam, oraz najspokojniejszym pacjentem, jakiego miała w ostatnim czasie. Cóż. Wraz z wiekiem człowiek nabiera do pewnych spraw dystansu i kiedy postanawia zacząć się bać minutę przed godziną zero, to żyje mu się zdecydowanie przyjemniej.
– Dwie godziny – powtórzyła. – Pod warunkiem oczywiście, że będziesz w stanie przejść parę kroków sama, coś zjesz, wypijesz i wszystko się przyjmie.
Patrzyłam na nią osłupiała.
– A czemu się dziwisz? – teraz to ona nie rozumiała mnie. – Sądziłaś, że szybciej?
Szybciej? Na Boga i Karmę!
– Nie, ale wiesz, ja już miałam taki zabieg i pamiętam, że pierwsze godziny przeleżałam w sali pooperacyjnej średnio przytomna, chodzić zaczęłam tego samego dnia, ale nie miałam siły na nic więcej niż łazienkę, a jadłam dopiero po 24 godzinach…
– A kiedy miałaś ten zabieg?
– 11 lat temu.
Siostra miłosierdzia uśmiechnęła się.
– Wiesz, przez te lata medycyna poszła do przodu.
– Ale to też była laparoskopia…
– Tak, ale jednak 11 lat temu.
Chwała jej za to, że nie dodała – … w Polsce.
Mąż Mój był równie skołowany, kiedy po powrocie do domu oznajmiłam, że wieczorem po laparo idziemy na clubbing.
– Ale przecież ja cię pamiętam po tamtym zabiegu… – powiedział niepewnie.
– Ależ kochanie, to było 11 lat temu! – przypomniałam mu. – Medycyna poszła do przodu!
Inżynier popatrzył na mnie uważnie.
– A ciało ludzkie też?
Może. Może teraz jestem młodsza i mam więcej sił niż kiedyś?
Znam to, znam:))))
Po mamelkowym porodzie w UK też mnie chcieli wypuścić szybciutko i ja na to ochoczo przystałam (zaćmiona zapewne bólem i emocjami;)) Na szczęście małżonek był bardziej przytomny i zostałam ciut dłużej;)))
Ps. Koleżanka z pracy teraz miała mega zabieg (zahaczający o ten Twój, plus jeszcze inne tam sprawy zrobione, bo źle z nią było) i z 40 minut rozjechało się na 2 godziny. Ale też wróciła tego samego dnia do domu.
Więc hmm, yhh. Tak to już jest z NHS w UK:)
Będzie dobrze:))) Masz dobre wsparcie!
Trzymam kciuki za powodzenie buziaki:*
A ja sie zgadzam z tym, ze 11 lat temu robi roznice mimo, ze cialo ludzkie nie poszlo do przodu tylko medycyna. Ta sama operacja wykonana 11 lat temu a dzis to juz inna technika i to robi roznice.
Druga rzecz, ze u nas tez w szpitalach sie nie "lezy" szpital jest na czas choroby/zabiegu itp. ale nie do lezenia:))
Pamietam jak w czasie kiedy ja chorowalam i gdzies tam na ktoryms blogu byla dyskusja o warunkach szpitalnych w PL i US i wtedy jedna z dziewczyn przyslala mi kopie artykulu z polskiej prasy wlasnie na temat jak to warunki w polskich szpitalach sa na wysokim poziomie.
I owszem przyznalam jej racje, szczegolnie jak zobaczylam zdjecie ze szpitalnej jadlodalni gdzie byl bufet a wokol niego wyfryzowane kobitki z pelnym makijazem, w gustowynych garsonkach i sukienkach (tylko jedna w szlafroku ale za to nie szpitalnym) oraz w butach na obcasie:)))
Panie byly pacjentkami, ktore wlasnie w szpitalu lezaly(!!!!) wiec schodzily tudziez zjezdzaly winda na posilki.
U nas tego nie ma:((((
Pacjent w szpitalu ma lazienke w pokoju bo wiadomo, ze dalej nie dojdzie, a jedzenie przywoza mu do lozka. Jak je, wydala, moze przejsc 100 metrow i 3 schodki to zostaje wypisany do domu, bo na jego miejsce juz czekaja inni pacjenci, ktorzy potrzebuja zabiegu lub sa naprawde chorzy.
To jest cala roznica:))))
Byl czas, ze po wypisaniu do domu musialam jezdzic do szpitala codziennie i w dodatku taksowkami, bo bylam w okresie "izolacji" ale nawet nie przyszlo mi do glowy, ze mogliby mnie na ten czas "przechowywac" w szpitalu tak dla wygody, bo innego powodu juz nie bylo.
NHS w UK czasem mnie przeraża, kiedy czytam take opowieści, jak Twoje 🙂 Ale z drugiej strony, kiedy jestem już PO (tak, jestem PO!), to nie mogę narzekać. Od wczoraj nawet uwielbiam mojego doktora Mruka!
Dziękuję, kochana, za ciepłe myśli. Dotarły! ❤️
Kciuki się przydały bardzo! Dziękuję! ❤️
Wiesz, Star, jak to często bywa – ja się zasadniczo z Tobą zgadzam 🙂 Nie zgadzam się jedynie z tym, że przejście 100 metrów i 3 schodków (wiem, że to tak symbolicznie napisałaś) zawsze świadczy o tym, że możesz pójść do domu. Są sytuacje, że pacjenci tak bardzo chcą wyjść, że nawet 200 metrów przejdą sami do tego domu, a potem w tym domu padną trupem. Więc wiesz, wszystko zależy od faktycznego stanu zdrowia pacjenta. (Ale ten artykuł ze zdjęciem wyfiokowanych pan totalnie mnie rozbawił!)
No i ja absolutnie nie porównuję mojego zabiegu do poważniejszych i dużo poważniejszych operacji. Medycyna rzeczywiście poszła do przodu – zabieg miałam o 11.30, czułam się i czuję po nim lepiej niż 11 lat temu, ale jednak po 2 godzinach do wyjścia to ja się nie nadawałam. Wyszłam za to o 18.00 🙂 Dziękuję za kciuki, które zostawiłaś mi na swoim blogu! ❤️