– Moje biedactwo! – rozczulała się nade mną Rodzicielka. – Jaka ty bledziutka jesteś!
Pomyślałam wtedy, że nawet dziury w brzuchu mają swoją jasną stronę, skoro przywożą człowiekowi Mamę niemal z innej planety. Bo dla Mamy ta samotna podróż była niczym lot w kosmos, wyjście z siebie, przekroczenie własnych granic, oddalenie się od strefy komfortu o mile świetlne i co tam jeszcze kołcze od motywacji mówią.
– Jesteś najdzielniejszą Mamuśką w kosmosie! – mówiłam jej więc przez równo osiem dni.
– Jestem, to prawda – przyznawała ona skromnie. – Ale ty też dla swojej Fruzi zrobiłabyś wszystko.
Te mamy to jednak często mają rację.
Rytm dnia wyznaczały nam wyjścia i powroty Fruzi z przedszkola, która to Fruzia z dumą i pełną powagą oprowadzała Babcię Mamuśkę po Różowych włościach, a czas odliczałyśmy liczbą moich spacerów po Piątej Chatce.
– Idę się przejść – mówiłam, niezgrabnie podnosząc się z miękkiej sofki.
Sofka i kocyk aż kusiły, żeby w nich pozostać bez ruchu przynajmniej do końca tygodnia, wtulić się w puchatość wełny, pozwolić Mamie podłączyć do łóżka taśmę produkcyjną, po której kołowałyby kubki z gorącą herbatą na zmianę z pomidorową. Rozum, na szczęście, wygrywał ze zmęczeniem.
– Idę się przejść, bo jak się tak pozrastam w pozycji embrionalnej, to będę mogła służyć jedynie jako manekin w szkole rodzenia.
I szłam. Najpierw tylko do kuchni, do łazienki, do sypialni, do salonu i od nowa. Pokój Fruzi omijaliśmy wszyscy jak tylko się dało, gdyż przez osiem dni nie było szans na postawienie w nim stopy bez konieczności zakasania rękawów i odklockowania pasa dla pieszych. Rudolf, kilka razy z nadzieją stojąc w progu najmniejszego pokoju, w końcu odwracał się zrezygnowany i zniechęcony wizją lokowania aż czterech łap w nielicznych szczelinach plastikowego dywanu. Nawet Mamuśka po prostu zamknęła oczy i na ten wyjątkowy czas mianowała sypialnię wnuczki graciarnią, opatrując ją mentalną notką 'Nie Ruszać Bez Potrzeby’.
Na początku te spacery dywanowe wystarczyły, żebym po dwudziestu minutach zwykłego dreptania padała na kanapę jak wymęczony śledź. Mamuśka śmiała się, że niczym Dulski wydeptuję trasę na Kopiec Kościuszki, Ojciec Dyrektor zaś dodawał otuchy przez Skype’a, przypominając nam swój wyczyn z okresu żałoby po woreczku żółciowym, a mianowicie pieszą pielgrzymkę do Częstochowy. Również po dywanie.
– Według moich wyliczeń, zrobiłem 350 km – chełpił się. – Czyli dotarłem na Jasną Górę.
– A powrót? – zapytałam uprzejmie.
Ojciec machnął w powietrzu dłonią na znak, że to mało istotne.
– Złapałem autobus.
Jego wyliczenia nie zgadzały się jednak z Mamuśkowymi, gdyż wedle Rodzicielki, Ojciec „nieuczciwie wydłużył sobie krok.”
– No przecież metrowego nie ma!
Kiedy zamilkłam, rażona tym bardzo osobistym wyznaniem, Mama dokończyła:
– Kroku, głupolu, takiego jak wtedy, kiedy stąpasz!
(No przecież wiedziałam!)
– I obcięła mi 70 km! – dodał Dyrektor.
(On sobie wydłuża, ona mu obcina. Moja rodzina.)
Mamuśka nadzorowała również moje nieśmiałe spacery do kosza na śmieci przed domem, do ogródka, a wreszcie do Różowej. Gotowała. Lekko, strawnie i przyjemnie. Lepiła z Fruzią bałwana (tak, w Krainie Deszczu!). Prała. Zmywała. A także – a jakże! – sprzątała.
– Kochanie, gdzie masz mopa? – krzyknęła któregoś dnia z kuchni.
– Nie mam!
– Gdzieeee?
– NIE MAM!
Mamuśka wetknęła głowę do pokoju.
– Jak to NIE MASZ?
To tak jak z tymi firankami dawno temu. Jak to nie masz firanek? No teraz już mam.
– Wiesz, Mamuśko, bo nam się jeden cztery lata temu połamał, a że ja głównie odkurzam, a podłogę ścieram tak wiesz, na kolanach, bo mało tej podłogi mamy… – czułam całym swoim oplastrowanym brzuchem, że wkraczam na grząski grunt.
– A czym tym tę podłogę ścierasz w takim razie? – Mama przypatrywała mi się z rosnącym zainteresowaniem oraz jeszcze większą podejrzliwością.
Poprawiłam się na kanapie. Oho, moje pięć minut nadeszło.
– Ja mam taki patent, Mamuśko – zaczęłam. – Panele nie lubią wody, ja nie cierpię wszelkich mopów i ścier, więc ja sobie wymyśliłam, że będę ścierać podłogę chusteczkami nawilżającymi. Tadam!
Czekałam na oklaski.
– CZYM?
– Chusteczkami do bejbikowych tyłków. Jedna paczka i podłogi mi błyszczy! – wypięłam dumnie klatę.
Mama wyraźnie się zmartwiła.
– Dziecko, ty na głowę upadłaś! Jest tyle fajnych urządzeń w sklepach, a ty chusteczkami Fruzi wycierasz panele? W jakiej erze ty się zatrzymałaś?
W sumie dobre pytanie, bo czasem sama je sobie zadaję.
– Gdzie Inżynier trzyma swoje narzędzia? – zapytała Rodzicielka po krótkiej pauzie.
– W tych shedach na zewnątrz.
– GDZIE?
– Znaczy w tych szopkach, o tam – wskazałam palcem przez okno.
– Daj mi klucze.
Mamuśka miała wizję, wiedziałam to, więc bez szemrania podałam jej to, o co prosiła.
– Ale tam nic nie znajdziesz… – uprzedziłam ją jeszcze.
Niezbyt przekonująco, to prawda, ale chciałam mieć przynajmniej czyste sumienie.
Nie było jej może pięć minut. Wróciła, triumfalnie dzierżąc w dłoniach wielką jak traktor szczotę z ryżowym włosem, której nie widziałam… od czasów piekarni? A może nawet nigdy. Pomachała mi nią przed nosem, wielce z siebie zadowolona, po czym zakomenderowała:
– A teraz koszula szpitalna.
– CO?
– Dawaj tę koszulę, no chyba nie będziesz w niej spała ani wiozła jej z powrotem?
No nie, na pewno nie zamierzałam w niej spać! (Ale może to Inżynier miał jakieś fantazje, skoro to on spakował ją do mojej torby w szpitalu?)
Kilka zgrabnych ruchów kogoś, kto fach krawiecki ma w genach, i z jednej koszuli zrobiły się raptem dwie.
– To schowaj na później, a to – Mama chwyciła jedną połówkę materiału – to będzie twój mop. Nie żadne chusteczki dla bejbików!
Dwa dni później na nową drogę życia Chujowej Pani Domu otrzymałam od Mamuśki zwykłą, szarą szczotkę, która teraz właśnie, kiedy jeszcze nie mogę tańczyć z naszym dziwnym odkurzaczem, ratuje nas od stąpania po dywanach z sierści labradora.
Te mamy to jednak często mają rację.
Bo Mamy są najkochańsze!!!!
Ps. Też nie używam mopa;) służy tylko do wytarcia podłogi w konserwatorium gdy sufit się skropli;)))
Słowo 'mop' działa na mnie odrzucająco! 🙂
Ja tam mojego mopa bardzo lubie. 🙂 Ale mam takie fajne urzadzonko – wiadro z jakby wirowka, napedzana noga. Namaczam mopa, wsadzam w ten "koszyczek", pare nacisniec na pedal i po chwili mam mopa idealnego – ani suchego, ani ociekajacego woda. 😉 W "wirowaniu" mopa pomaga mi czesto Nik – uwielbia z jakiegos powodu naciskac na pedal i patrzec jak mop sie kreci. 😀 No i ja tych podlog mam niestety duuuzo, na kolanach i chusteczkami nie dalabym rady, chociaz mialam taki sam patent w malenkim, wynajmowanym mieszkanku, gdzie linoleum bylo tylko w kuchni i lazience. Tyle, ze ja uzywalam chusteczek Clorox'u. 😉
Nie ma jak z mamą ♥️.. Wszystko wygląda lepiej j smakuje… Pomysłowy Dobromir z tej Twojej Mamuśki😁 buziaki i szybkiej rekonwalescencji
Poprzedni komentarz to ja-Nicole
Obsmialam sie jak norka i stwierdzam, ze Mamuska jest nie do podrobienia!!! Brawa i calusy dla Was obu:***
Chyba w końcu będę musiała takiego mopa sobie sprawić, bo za tydzień przyjeżdża bratowa, ona też się może zdziwić, co ja wyprawiam z tymi chusteczkami! 🙂 Albo nie, po prostu ją będę poić alkoholem przez tydzień, to może nic nie zauważy! :-))))
O, zdecydowanie lepiej wszystko wygląda. Nie tylko dom ;-), ale też moje samopoczucie. Po jej wyjeździe złapałam zniżkę formy psychicznej, bo Inżynier długo w pracy, Fruzia w przedszkolu… Ale mamy nowy tydzień. Jedziemy z tym wózkiem! :-*
Tak jakoś zgadłam 🙂
Fakt, takiej jak moja to nikt nie ma 😉 :-**
Ejjj ja używam mopa, ale ścierać chusteczkami? I nigdy nie jeździcie jak po lodowisku? A tak w kwestii szczotkowo-ścierkowej, to moja babcia do dzisiaj używa ścierki na szczotce, niczym innym nie umyje podłogi 😉