Stanęłam przy łóżku i rozejrzałam się jakoś tak bezradnie. Nie byłam pewna, czy make yourself comfortable obejmowało skok pod kołdrę, duże cappuccino i lody z solonym karmelem na pocieszenie, czy też może oznaczało natychmiastowe odzianie się w gustowną szpitalną koszulę odkrywającą cały tył oraz zgniłozielone pończochy przeciwzakrzepowe, więc dla bezpieczeństwa (to pierwsze) i komfortu psychicznego (to drugie i trzecie) zrezygnowałam ze wszystkich opcji. Mój skromny pakunek ze szlafrokiem i kapciami z Morrisons’a położyłam na podłodze (- Błagam, powiedz, że to jednorazowe wdzianko! – zatrwożył się Inżynier jeszcze w supermarkecie), usiadłam w fotelu, chwilowo ignorując łóżko, stopy oparłam na niewielkim stołeczku i otworzyłam Zwierciadło.
Do końca dnia nie przeczytałam ani jednego artykułu.
Pierwszy w moich skromnych progach stanął anestezjolog. Wysoki, chudy, bardzo energiczny i niosący nadzieję facet. Upewnił się, że wiem, po co tam jestem, podchwytliwie zapytał, co jadłam na śniadanie, machnął mi przed nosem jakimiś papierami rzekomo z moim autografem, po czym zostawił mnie z wątpliwościami, czy nie podpisałam cyrografu z diabłem. Następnie zjawił się doktor Mruk. I nie wiem doprawdy, czy to on łagodnieje tuż przed wbijaniem różnych narzędzi w ludzkie ciała, czy to ja rozpaczliwie chwytałam się każdej czulszej nuty w jego głosie w godzinie zero, faktem jest jednak, że nawet wieści, które mi wówczas przekazał – takie z serii ‚jeśli x i y, to niebawem widzimy się ponownie na tradycyjnym cięciu’ – nie sprawiły, że spadłam z fotela, a jedynie ufnie poddałam się melodii jego słów, iż ma nadzieję, że to nie będzie potrzebne. Po jego wyjściu wydeptałam kilka kilometrów na trasie łóżko-fotel-okno-toaleta, ciesząc się, że jednak zdecydowaliśmy się rozstać z Inżynierem i Fruzią w samochodzie, pod szpitalem. – Bawcie się dobrze! – rzuciłam do nich wesołym głosem. – Bye, mummy! – pomachała mi uśmiechnięta Fruzia. – Trzymaj się, kochamy cię! – powiedział on całkiem, całkiem serio.
Potem zaczęły schodzić się pielęgniarki. Pytały o rzeczy trywialne (- Jak mam cię nazywać? – zapytała Mercy. Przedstawiłam się. – Dobrze, wiem już jak masz na imię, ale jak lubisz, żeby cię nazywać?), a także o te bardzo mądre i bardzo poważne (- Czy jest jakakolwiek szansa na to, że możesz być w ciąży? – Nie, nie ma najmniejszej. – A skąd wiesz? – siostra miłosierdzia spojrzała na mnie uważnie. Przysięgam, że nie mogłam powstrzymać parsknięcia.) Ta, która opięła mój nadgarstek dwiema bransoletkami, poleciła wskoczyć w koszulę zabiegową i zielone zgniłki. Ostatnia, która zapukała do mojego pokoju, weszła do niego z niepewną miną.
– Proszę, powiedz, że teraz moja kolej! – zeskoczyłam energicznie z łóżka.
– Tak, twoja, jesteś piątą pacjentką – uśmiechnęła się Fioletowowłosa.
Piąta z jedenastu na ten sobotni poranek. Doktor Mruk musi mieć nerwy ze stali.
– Nareszcie, inaczej bym osiwiała! – zamknęłam z trzaskiem Zwierciadło, w które gapiłam się bezmyślnie od jakiejś dłuższej chwili, narzuciłam na siebie szlafrok i oświadczyłam, że jestem gotowa.
(Na salę operacyjną idzie się na własnych nogach – to niby całkiem logiczne, jeśli potrafisz i możesz chodzić, ale jednak lekko trąci surrealizmem. Przynajmniej wtedy, kiedy to ty masz za chwilę położyć się na stole. Idziesz sobie długim korytarzem, myśląc o tym, że od strony recepcji wcale nie wydawał się taki długi, potem jedziesz windą, następnie znów wędrujesz długim korytarzem, aż wreszcie trafiasz do … przechowalni łóżek z recepcją. A przynajmniej tak to wygląda, choć z krótkiej rozmowy personelu przez komórkę dowiadujesz się, że to Holding Bay. Boszeeee i Karmo, myślisz sobie. Jak uroczo! W Holding Bay czekasz trzy minutki, aż Sala Narkotyczna będzie gotowa na twoją wizytę. Tam kładziesz się wygodnie na łóżku, przemiła Fioletowowłosa okrywa cię nagrzanym niczym termofor kocykiem, a potem jeszcze jednym, po czym zauważasz, że leżysz nogami do drzwi sali operacyjnej i produkujesz myśl, że może przynajmniej wywiozą cię z niej głową do przodu. Sala Narkotyczna to miłe miejsce, bo wiesz, że kres twoich mąk przedoperacyjnych jest już bliski. Tym, co potem, nie zawracasz sobie na razie głowy, są pilniejsze sprawy. Na przykład ta, że ktoś ci się właśnie źle wbił w żyłę, boli, ale zamiast na bólu, skupiasz się na pocieszaniu spanikowanego sprawcy, że no worries, naprawdę od tego się nie umiera, w przeciwieństwie do tego, co zaraz mają mi zrobić, choć serio, mam nadzieję, że się obudzę. Prowadzisz jeszcze rozmowę o życiu z Fioletowowłosą, która zaczyna się od – Masz dzieci?, żartujesz z anestezjologiem, że liczysz na kolorowe sny, więc niech lepiej da ci coś dobrego, czujesz jeszcze niezbyt przyjemne mrowienie w okolicach karku, mówisz wszystkim „see you later”… A chwilę później się budzisz.)
Otworzyłam oczy i doznałam olśnienia. A właściwie kilku olśnień, bo nie trzęsłam się z zimna, nie byłam zamroczona, nie chciało mi się spać, a przy tym natychmiast pomyślałam, że potrzebny mi doktor Mruk, bo ja muszę wiedzieć. Skupiłam się jednak na odhaczeniu pierwszego punktu na mojej krótkiej liście spraw nie cierpiących zwłoki.
1. Obudzić się. ✔
– Jak się czujesz? – zapytała siostra miłosierdzia.
– Ok – uśmiechnęłam się.
… zważywszy okoliczności.
– W skali od 0 do 10, na ile oceniasz ból?
To jedno z tych pytań, które nadaje się do medytacji. Wolałabym jakiś wzór, do którego mogłabym podstawić twarde dane, a nie opierać się na chwiejnych podszeptach ciała wysmaganego narkotykami i ostrymi narzędziami, ale coś wypadało odpowiedzieć.
– Cztery.
Może przesadziłam, pomyślałam od razu. Coś tam boli, ale bez jaj, grzebali mi w brzuchu, poza tym z tą maską to nawet całkiem normalnie oddycham… (Aaaaaaleeeee, może jednak nie przesadzam!)
– W takim razie dam ci morfinę. Naszym celem jest zredukować ból przynajmniej do dwójki.
Zanim dobroczynne fale odurzacza na dobre rozpłynęły się po ciele, przy moim łóżku stanął doktor Mruk, mój Wybawca, Pocieszyciel i Największy Przyjaciel. Kto mu w ogóle nadał taki nieadekwatny przydomek??
Pozwoliłam mu w dwóch zdaniach opisać przebieg zabiegu, po czym równie krótko, bo szybko się uczę, zapytałam:
– Czy będzie potrzebna kolejna operacja?
– Nie.
Endo wciąż jest, ale na dzień dzisiejszy nie planują kolejnych cięć budżetowych. Poczułam, że Coelho mi sprzyja.
2. Uniknąć drugiej operacji. ✔
3. Zredukować ból do minimum. ✔
– I jak się teraz czujesz? Trochę lepiej?
– Wspaniale! Właściwie to już niczego nie potrzebuję, bo rozmawiałam z doktorem!
Siostra miłosierdzia wybuchnęła gromkim śmiechem.
– Słyszycie, dziewczyny? To dlatego ona tak nagle pojaśniała!
Przysięgam, że byłam najszczęśliwszą pacjentką w sali pooperacyjnej.
Fakt, że jedyną przytomną, nie miał tu nic do rzeczy.
Cieszę się że masz to już za sobą i nie trzeba będzie kolejnego zabiegu 😘 i jest ok. Twój opis przypomniał mi jak jechałam na takim szpitalnym łóżku na narkotyczna salę po skomplikowanych narodzinach Gwiazdy i jak bolało takie białe coś co siostra wlaka mi w żyłe i film się urwał…. A z opowiadań sióstr i lekarzy wiem że machalam rękoma musiało boleć bardzo. Nic nie wiem 😉
Super, że już po:)) I lżej na ciele i duszy:))
Brawo Ty! Jesteś bardzo dzielna 🙂
Dzielna dziewczynka!!!
Uwielbiam te ogrzewane koce, u nas daja je nawet w poczekalniach jak czlowiek powie ze mu zimno, ale moze to dlatego, ze klinka rakowa a ludziom po chemii jest cholerycznie zimno.
Ale nigdzie sie nie chodzi na nogach, znaczy jak juz jestes przyjeta to wszedzie woza albo na takim lozku albo na wozku, ale lazic nie wolno samemu na zaden nawet zabieg nawet typu przeswietlenie. Lazic mozna samodzielnie po korytarzu jesli nie ma przeciwskazan, ale nigdzie wiecej.
Pamietam jak mnie to zaskoczylo jak bylam pierwszy raz, bo przeciez moglam ISC samodzielnie, a tu NIET.
O tak, najważniejsze, że poszło dobrze i nie muszę tam wracać!
Ałć, zabolała mnie wizja takiego porodu! Dobrze, że chociaż od pewnego momentu ogarnęła Cię nicość 😉
Szczególnie na duszy! 🙂
Niczym Superwoman! 😉 :-*
Tak, wspaniałe są te kocyko-termoforki.
Ja się właśnie zdziwiłam, że mi każą iść na salę operacyjną – i to nie dlatego, że chciałam być wieziona jak księżniczka, ale dlatego, że właśnie w Polsce dotąd na wszelkie zabiegi sadzano mnie na wózek albo łóżko. Co w sumie nie jest logiczne, ale jak się człowiekowi coś w głowę wryje, to potem oczy jak monety, że każą mu nóg używać! 😉
:-*