– Dziewczyny, mówię wam, to jest praca! Owszem, w szkole spędza się więcej czasu, ale t a k to ja też bym mogła. Oni tam mają własne stanowiska pracy, własne biurka, komputery, szafy, tablice interaktywne, nieograniczony dostęp do wszelkich materiałów, ksero, drukarki… Testy sprawdzają w szkole i nikt nie targa książek i prac do sprawdzenia w domu na weekend, ferie i święta. Ja też bym tak chciała!
A ja zazdrościłam koleżance, że widziała na własne oczy coś, co mnie wówczas wydawało się baśniową nie-rzeczywistością. U nas wyglądało to wtedy zupełnie inaczej – po niemal każdej lekcji zbierałam manele i pędziłam do innej klasy. Kserowałam testy za własne pieniądze, bo przydzielonego papieru (ryza na cały rok) wystarczało mi zwykle na pierwszy miesiąc pracy, a kserokopiarka szkolna albo się psuła, albo brakowało tonera. W pokoju nauczycielskim czasem nie wiedziałam, gdzie się podziać. Szafki (ups, półeczki) nie miałam, bo przecież przyszłam tam tylko na rok, na zastępstwo. Do dyspozycji nie miałam co prawda czarnej tablicy, kredy ani śmierdzącej, ociekającej brudną wodą gąbki, miałam za to piękne, białe tablice, do których wciąż musiałam dokupować z własnej kieszeni markery. O tablicach interaktywnych miałam pojęcie, bo kiedyś takie widziałam. Z trzeciego rzędu na jakimś szkoleniu.
A tymczasem kilka lat temu znalazłam się w tej rzeczywistości, której wizję kiedyś nakreśliła mi koleżanka, i do której tęskniłam przez dziewięć lat pracy nauczycielskiej w Polsce. W Krainie Deszczu mam swoje biurko, szafę, komputer i słuchawki, żeby nie zakłócać pracy innych nauczycieli w ogromnym biurze, które dzielimy. Do dyspozycji mojej i jednej koleżanki jest klasa, w której co prawda nie mam wszystkich zajęć, ale nie biegam co godzinę między piętrami, żeby zlokalizować swoich uczniów. To nasza wspólna sala, którą dzielimy się logicznie i sprawiedliwie, w której znajduje się wszystko to, co jest na potrzebne do pracy – papier, markery, foldery dla uczniów, przyrządy matematyczne, słowniki, książki, mapy. Drukarkę i kserokopiarkę mam tuż za drzwiami, dostęp do papieru jest nieograniczony, co nie powinno dziwić, skoro materiały do zajęć dobieram sobie sama, a nasi kursanci nie mają podręczników. Jeśli czegoś nam brakuje, zgłaszam to szefowi. Nie, nie dostanę wszystkiego, co tylko sobie wymyślę i na pewno nie następnego dnia, ale podstawowe narzędzia pracy otrzymam na pewno. Nie pracuję na cały etat, jedynie na trzy czwarte, ale w ramach tego fragmentu mam godziny administracyjne przeznaczone na papierkowe sprawy. Nie, nie wystarcza mi tych godzin, czasem zostaję w pracy dłużej, a czasem zabieram testy do domu, choć staram się tego nie robić zbyt często. W trakcie roku szkolnego organizuje się kilkudniowe Staff Development Days, w trakcie których nie prowadzimy zajęć, ale szkolimy się, nadganiamy papierkologię, mamy szansę wymienić się doświadczeniami z innymi nauczycielami, których nie zawsze widujemy na co dzień. I wiecie co? Tu też narzekamy. Bo coś nie działa, jakiś papier jest tylko papierem i nie ma większego sensu, choć musimy go wypełniać, a sam system nie jest doskonały. Ale kiedy zsumuję pensję, mój wkład w niesienie kaganka oświaty, warunki pracy i społeczny odbiór mojego zawodu, nie mam poczucia, że ktoś mnie tu robi w balona.
I właśnie dlatego wahałam się tylko chwilę, i to tylko dlatego, że nie chciałam zostać zrozumiana opacznie. Nie chciałam być łamistrajkiem, a jedynie wesprzeć strajkujących na jedyny możliwy sposób jaki podsunął mi los całkiem przypadkiem. Bo przypadkiem przyjechałyśmy z Fruzią do ojczyzny dwa dni przed rozpoczęciem ogólnopolskiego strajku nauczycieli. Przypadkiem wtedy, kiedy nasza Husia podchodziła do egzaminu gimnazjalnego w szkole, której – oczywiście przypadkiem – dyrektorem jest jest własny dziadek, a mój Osobisty Ojciec Dyrektor. Dziadek i Ojciec Nasz głowił się tamtego pamiętnego poniedziałku nad kwestią komisji egzaminacyjnych. Wspierał swoich strajkujących nauczycieli, a jednocześnie chciał przeprowadzić egzamin jedynej klasy gimnazjalnej, która została mu w jego placówce.
– To będzie jakiś dramat, jeśli egzaminy się nie odbędą – martwiła się Husia. – Nawet jeśli dostaniemy drugi termin, to przy rekrutacji do wybranych szkół będziemy na straconej pozycji.
Ojczulo musiał powołać zaledwie dwie komisje, każda miała być złożona z trzech osób, a niestrajkujących nauczycieli miał zaledwie troje. Potrzebował jeszcze jednej trójki.
– Zgodnie z przepisami, nawet ja, jako emerytowana nauczycielka, mogłabym zasiąść w komisji – powiedziała nagle Mamuśka. – Ale oczywiście nie zrobię tego, bo gdybym jeszcze pracowała, strajkowałabym razem z nimi.
– Ja też – zgodziłam się z Mamą.
Po czym zażartowałam sobie:
– Ale żeby uchronić Husię przed odwołanym egzaminem i wspomóc tych, którzy nie chcą przerywać strajku, ja chętnie zasiadłabym w komisji.
Bardzo nas to rozbawiło, bo wszyscy w rodzinie pamiętamy obfitujący w wydarzenia rok 2009, kiedy miesiąc przez ślubem z Inżynierem powołano mnie do komisji maturalnej jako członka zewnętrznego w szkole Przyszłej Wielkiej Szwagierki. I też całkiem przypadkiem zasiadłam akurat w jej komisji i akurat mnie przypadło w udziale egzaminować z angielskiego narzecza siostrę mojego już-za-chwilę męża.
– To już byłaby historia, gdybyś jeszcze znalazła się na moim egzaminie! – śmiała się Husia.
Następnego dnia rano Ojczulo zadzwonił do mnie z pracy.
– Mówiłaś poważnie z tą komisją?
Zaskoczył mnie. Ale nie straciłam rezonu.
– Tak, pod warunkiem, że dasz mi plakietkę strajkujących, bo ja to robię dla uczniów, a ze strajkiem bardzo się identyfikuję.
– Dobra. Już dzwoniłem do kuratorium, żeby upewnić się, że wszystko jest zgodne z prawem.
W środę rano Fruzia spojrzała na mnie podejrzliwie.
– Mummy, where you going?
– Do pracy, kochanie. Dziś pracuję u Dziadka w szkole, wiesz?
Fruzia wybałuszyła oczy. Nawet ona czuła, że coś tu jest nie halo.
– Why?? – zapytała.
– Bo ktoś musi pracować, żeby ktoś inny mógł strajkować – wyjaśniłam filozoficznie młodzieży zgodnie z zasadą, żeby dzieciom mówić prawdę.
– Oh – podsumowała Fruzia.
A potem dodała na do widzenia, zupełnie jak co dzień rano, kiedy mówi do Inżyniera:
– Bab się dobze.
O tak, kochani. Strajk w tym kraju to przednia zabawa.
Ale historia:)
Też sercem z nauczycielami z racji wykształcenia i spojrzenia na świat. Ale dzieci żal. Dobrze zrobiłaś!
Mam nadzieję, że kiedyś się coś zmieni na lepsze w polskim szkolnictwie… Przebudzenia nam trzeba…
Byłam obserwatorem w trakcie egzaminu gimnazjalnego. Całym sercem byłam że strajkującymi nauczycielami, ale też się cieszyłam, że egzamin się odbył. Z drugiej strony nauczyciele stracili w ten sposób swoją jedyną kartę przetargową, jaką były egzaminy. A ten rząd nie liczy się z takimi grupami jak nauczyciele czy niepełnosprawni.
Gotowa historia na film lub książkę (która na pewno kupię kiedyś w Empiku) ! Pewnie Wielka zdała na 6 te maturę z takim wsparciem! U Husi będzie pewnie tak samo 😀. A ze strajkiem z racji zawodu, przekonań bardzo się identyfikuje, wspieram i jestem z nauczycielami.
Najbardziej szkoda dzieciaków. Jeśli chodzi o arunki, zarobki to prawda, że nie tak to powinno wyglądać i tak samo dzieje się również z moim zawodem, więc jestem też z nauczycielami. A teraz lada chwila w maju rozpocznie się strajk mojego zawodu.
To co się dzieje to aj..
Dzieci zawsze najprościej oceniają sytuację i Fruzi udało się strzelić w 10 😉 Zabawa – dokładnie. Bo chyba tylko zabawą można nazwać to, co nasz rząd czyni z nauczycielami. Szkoda tylko, że to wcale nie jest zabawne. I nieśmieszne. Ściskam 😘
Przepracowałam w szkole 27 lat, wcześniej pracując jako mgr inż w przemyśle i wykonawstwie. Zgadnijcie, dlaczego do emerytury wytrwałam w tych strasznych, szkolnych warunkach? Nie popierałam strajku
No i mam nadzieje, ze bawilas sie przednio! 😉
Tak, masz rację, to był ich jedyny as w rękawie… Smutne to, rząd w taki właśnie sposób traktuje swoich obywateli…
Straszne jest to, co się w tej chwili dzieje w naszym kraju. Tylu strajków i tyle niezadowolenia nie było już od lat!
Grażyno, oczywiście masz pełne prawo do swojego zdania. I nie chodzi o to, żeby licytować, który zawód jest cięższy, bo każdy ma swoją specyfikę i trudno porównać np. pracę górnika i nauczyciela. Ale ja osobiście, kształcąc przyszłe pokolenia, wolałabym nie "trwać" w zawodzie, a mieć motywację do tego, żeby inspirować młodych ludzi. Niestety, w Polsce czułam, że się wypalam i miało na to wpływ mnóstwo czynników. Pozdrawiam.