– To jest Liz – przedstawiła mi szeptem Matka Przełożona II uśmiechniętą blondynkę, na oko w moim wieku. – Liz będzie nas odwiedzać w poniedziałki jako wolontariuszka. I chyba nie będzie nietaktem, jeśli zdradzę, że wy dwie będziemy miały o czym rozmawiać, bo Liz też przechodzi właśnie przez proces adopcyjny.
Szeptała, bo w bejbikowni, z której właśnie wyłaniała się z Liz, bardzo nieletnie towarzystwo odpływało w niebyt. Na podłodze trudno było znaleźć wolną przestrzeń do postawienia stopy pomiędzy rozłożonymi materacami, z boom boxa sączyły się kołysanki. Nikt nie poważyłby się w tych okolicznościach przyrody zaburzać świętego spokoju personelu Lucasów.
– Świetnie! – odszeptałam. – Koniecznie musimy później pogadać!
Teraz znów stała w drzwiach. Przyszła życzyć nam powodzenia na chwilę przed Panelem.
– Powiedzmy, że mnie tu nie było – mrugnęła do nas okiem. – Dajcie czadu jak zawsze!
Wtedy, pięć lat temu, jak zaczęłyśmy rozmawiać, to do dziś nie możemy skończyć. Nasze ścieżki plączą się w zaskakujący sposób, w jakimkolwiek punkcie życia tutaj się znajdziemy, zaraz okazuje się, że Liz jest tuż obok. Ofsted Outstanding to już trzecia nasza wspólna placówka.
– Zobaczysz, jeszcze przyjdzie nam pracować razem po raz kolejny – zapewniam ją, a ona spokojnie przytakuje.
Jesteśmy sobie pisane.
Nasi mężowie chyba też, bo kiedy się spotkają, to albo tańczą salsę (nie z nami), albo łażą nocą po polach, szukając fajerwerków. Choć o tym akurat nie wspomnieliśmy na Panelu, kiedy zapytano o support network na czas mojego przymusowego zamknięcia w czterech ścianach z nowym człowiekiem. Wymieniłam wszystkich, którzy okazali się wsparciem przy Fruzi, w ostatniej chwili gryząc się w język przed zdradzeniem, że przy nowym człowieku pewnie będę jak Liz – siadać wieczorami na kanapie i lekkim skinieniem głowy dawać znać Inżynierowi, że już pora. A najlepiej to nalej od razu dwa. Uparcie omijaliśmy ten motyw, omawiając wyimaginowane strategie radzenia sobie z prawdopodobnymi trudnościami Drugiego i jeszcze bardziej prawdopodobnym regresem Fruzi. Jeśli regresem można nazwać to, że Fruzia żąda ostatnio „rock me like a baby”, a ja kołyszę w objęciach szesnastokilowe bejbi – na siedząco, bo inaczej się nie da – do snu, to już tylko pozostaje pytanie, czy to jej regres, czy mój, i czy aby na pewno o to nas pytają. Inżynier, jako ten odważniejszy, napomknął o naszych weekendowych nocnych nasiadówach jako sposobie na odstresowanie, ale jednogłośna przychylność Panelu każe mi przypuszczać, że oni szybciej pomyśleli o nadrabianiu cielesnych zaległości, niż o utracie kontaktu z bazą pod wpływem napojów mocno relaksujących. W sumie to sama już nie wiem, co bardziej pomaga. Tego drugiego dawno nie praktykowałam i trzeba by odświeżyć nieco pamięć.
Potem ugrzęźliśmy na chwilę w koncepcji wychowania dwukulturowego i cóż, znów było o Fruzi. Szanowne Zgromadzenie pamięta, że Fruzia jest szekspirojęzyczna? Pieprzyć wszystkie moje dawne ubolewania nad tą jej pierwszojęzycznością, Bóg i Karma czuwają, bo dzięki niej mamy szansę na małego Wyspiarza, co poszerza spektrum poszukiwań. Drugi raczej na pewno, do wtóru z siostrą, wytknie nam w niedalekiej przyszłości te wszystkie sobotnie szkoły i świszczące, przyprawiające o ból głowy i zębów dźwięki, ale luz, bo z doświadczenia wiem, że do niekończącej się listy wyrzutów sumienia matki polki na obczyźnie dołączy po prostu kolejny, nie zmieniający w sumie nic, bo przecież wiadomo, że zawsze któregoś języka będzie za mało, a dokładnie którego, to będzie zależało od aktualnego położenia i humoru samego zainteresowanego. Niestety, do moich super mocy nie należy umiejętność zmuszania dziecka do lingwistycznego drylu tak, aby ono myślało, że się wciąż bawimy w chrząszcz-brzmi-w-trzcinie. I doprawdy nie pojmuję, dlaczego państwa, Szanowni Państwo, to uspokaja. Czasem zresztą mnie samej wydaje się, że polski został wymyślony przez niemieckiego logopedę, który z fińskim ortodontą upił się Żywcem w angielskim pubie. Tak, Fruzia pomoże nam tam, gdzie matka z ojcem nie dadzą rady, a świadkiem nam Sofia. Mentorka była, widziała i wreszcie uwierzyła, że można. Że można wysłać piłkę w jednym narzeczu na drugą stronę kortu, a otrzymać takie odbicie w innym, że później nawet replay nie pomoże ustalić, co się zdarzyło po drodze. W głowie Fruzi. Więc już nie ubolewam, Szanowny Panelu. Dawać nam tu tego Wyspiarza z piętnastu pokoleń! Najwyżej jeszcze trochę się podszkolimy w tutejszym narzeczu, jeszcze trochę pouczę matmy, jeszcze jeden lud dwa procesy adopcyjne strzelimy sobie na rozgrzewkę, a wtedy to już raczej chyba na pewno podołamy tej dwukulturowości.
Przekonaliśmy ich. Byli na tyle immigrant-friendly, że wprowadzili nas w stan miłego odprężenia, a wiadomo, że wtedy mówimy dużo, a jednak udało nam się nie stracić czujności i nie wyznać, że Paolo trzyma dla Inżyniera popanelowe piwo w lodówce. On twierdzi, że w egzaminacyjnych okolicznościach przyrody emanuję blaskiem wzorowej uczennicy, która odpowiada, zanim na dobre wybrzmi pytanie. I wyczuwam w tym stwierdzeniu nutę podziwu. Zaraz obok całej tony zdumienia. Ja za to jestem zdumiona, że po 12 wspólnych latach on wciąż się dziwi.
On nie potrzebował powtórek ani stosu mądrych książek o wychowaniu dziecka z przeszłością i na pełnym go with the flow przekonał towarzystwo, że wie, o czym mówi.
– Nawet jeśli nie do końca wiedziałem, o czym mówię – podsumował później. – No bo w końcu kto wie, jak to będzie? Kto mógł przewidzieć wtedy, że trafi nam się taka Fruzia, przy której wszystkie podręczniki należy uzupełnić o stertę poprawek?
No nikt. A Drugi dopiero przed nami. Może tych dwoje napisze kiedyś swój własny poradnik o wychowaniu („Jak NIE wychowywać. Wszystkie błędy naszych rodziców”)
Liz znów zajrzała do pokoju, w którym oczekiwaliśmy na formalną rekomendację Panelu. Z naszych min wywnioskowała, że ta może być tylko jedna.
– Wy, Polacy! – komicznie wywróciła oczami. – Jeden panel, drugi, tu dziecko, tam dziecko, po polsku czy nie – co to dla was!
Roześmialiśmy się, bo po pierwsze – tylko my wiemy, jak to wygląda od kuchni, a po drugie, Liz właśnie sparafrazowała jedną członkinię Panelu, która nie mogła powstrzymać się od końcowego komentarza poza protokołem:
– Ja wiele rzeczy rozumiem, ale publicznych wystąpień tego typu w obcym języku to moja głowa nie ogarnia.
Pozostało nam wierzyć, że to był komplement. A potem poczuć się jak polska elita na Wyspach. Oraz pomyśleć, że trzeba pielęgnować to uczucie, bo nie dość, że nie zdarza się zbyt często, to jeszcze rozsądek podpowiadał, że nie potrwa zbyt długo. Ot, maksymalnie do pory snu Fruzi, która wiadomo (nam) jak ostatnio wygląda.
Żadna wydumana elita nie ma z nią szans.
Ja już chcę z Wami drugiego!!! Niech już będzie, niech już będzie:)))
Podczytuję nie wiem od kiedy i bardzo mi się w waszej rodzinie podoba. Drugi ma szczęście że do was trafi.
Drugi dopiero za chwilę, najpierw Fruzia będzie miała swoje pięć minut w szkole. Ale dobrze, że ktoś jeszcze przebiera tu nogami z podekscytowania! 🙂 :-*
Wobec tego miło nam Cię tu gościć! Kawkę, herbatkę, czy złocisty napój bogów? 🙂