Od niedawna ma swoją własną kartę biblioteczną, ponieważ moja eksploduje przy każdej naszej wizycie w świątyni książek. Fruzia nie rozumiała, że nie można wynosić z niej więcej niż dwunastu sztuk, postanowiłam więc wziąć na klatę obsługę drugiego konta i chwilowo mieścimy się w limicie dwudziestu czterech lektur. Jeśli zajdzie potrzeba, założymy kartę Inżynierowi i Rudolfowi, ale wtedy będę zmuszona wziąć nadgodziny, żeby było z czego spłacać ewentualne kary za niepilnowanie deadline’ów. W tych okolicznościach przyrody w ostatnich dniach dość często bawimy się w bibliotekę. Fruzia z powagą pomaga mi wybierać książki dla moich bejbików („Here’s Peppa, your baby like Peppa?”), ogląda moją kartę, pomaga ją skanować, a na koniec następuje zamiana ról i to ona przychodzi z czytelniczymi rozterkami, a ja uprzejmie rekomenduję bestsellery dla niemowlaków („Proszę, osiem książek o Peppie, czy twoje dziecko lubi jeszcze jakieś inne tytuły?”) Czasem zdarza mi się zgubić tożsamość, a wtedy Fruzia poprawia mnie surowo:
– No, mummy, I’m biblioteka girl!
Zwieszam wówczas pokornie głowę i przepraszam za tupet. Jakże mogłam pomyśleć, że z moim angielskim ktoś zatrudni mnie w publicznej bibliotece na full-time!
W piątek weszła w rolę całą sobą i nie wyszła z niej aż do zamknięcia biblioteki z powodu niedomagającego personelu. Fruzia była wówczas poważną mamą dwójki dzieci o wdzięcznych imionach Big Baby oraz Big Sister. Monologowała właśnie na temat preferencji czytelniczych progenitury, rozciągając samogłoski długie, to wznosząc lub obniżając intonację, to przewracając oczami, zupełnie jakby chciała dać do zrozumienia, że te wieczory spędzone na czytaniu dzieciom to już doprawdy lekka przesada, bo ona też chciałaby się czasem napić wina na sofie, ale co robić, skoro cała Polska w Krainie Deszczu czyta dzieciom… I ja jej całkowicie uwierzyłam! W pewnej chwili mama Fruzia zatrzymała się w tym rzęsistym słowotoku, cała stając się powagą; zmarszczyła brwi, wyraźnie czymś strapiona (obstawiałam, że żałuje tego wyznania o winie), przechyliła głowę na bok, jakby z tej perspektywy myśli stawały się klarowniejsze, po czym nie wypadając z roli, oznajmiła tonem kogoś, kto pyta o dzieła zebrane Szekspira niezbędne jej do doktoratu:
– I need a poo. Do you have a toilet here?
A kiedy personel, któremu odebrało mowę, skinął głową na znak, że i owszem, Fruzia z godnością oddaliła się do bibliotecznej toalety, nakazując biblioteka girl objęcie chwilowej opieki nad jej potomstwem.
Prawdziwa matka nigdy nie zapomina o dzieciach.
Potworki tez maja swoje karty biblioteczne. U nas nie ma limitu, ale na szczescie oboje lubuja sie juz w dluzszych ksiazkach, wiec przekonalam ich, ze 5 to juz jest duzo. 😉
Podziwiam, ze Fruzia do konca utrzymala role! Nik zazwyczaj zatrzymuje sie, wybalusza oczy, po czym steka "I need to go KUPE!" – i juz go nie ma! 😉
Niedaleko pada jabłko od jabłoni 😍😘
Moje potwory również książkowe ale ja niestety nieekologicznie buszuję w księgarniach internetowych pustosząc regularnie konto bankowe w wyłapywaniu okazji albo i nie okazji 😄 Skutkiem tego książki zdaniem Mego mogłyby z powodzeniem zastąpić nam meble bo na stosach można siadać 😎 Usprawiedliwiam się, że gromada jest przecież liczna i grupy wiekowe różne w naszym domu… 😉
Jeśli masz konto na Fb luknij sobie na grupę "Aktywne czytanie. Książki dla dzieci". Przeklinam dzień kiedy ktoś mnie tam dodał 😂
Ha ha ha, jak pięknie odmienia kupę! 🙂
Ja się cieszę, że u nas są limity, inaczej obie wyniosłybyśmy pół biblioteki – co w sumie jest strasznie głupie, bo potem nie wyrabiam się z czytaniem, ale to jest silniejsze ode mnie!
Alutko, doskonale Cię rozumiem, robiłam to samo w Polsce:-) Teraz nalot na księgarnie robię tylko podczas wizyt w kraju, a tutaj szaleję w bibliotekach (i czasem na targowiskach), bo po pierwsze miejsca nam brak (tak serio nam brak), a po drugie tutaj biblioteki i charity shopy są cudownym zbiorowiskiem wszystkiego, więc przepadłam i przynajmniej konto oszczędzam. Ale jak wrócimy.. :-):-)
Konto na fejsie mam zamrożone od lutego. Póki co, żyje mi się bez niego lepiej, ale … będę pamiętać, ha ha ha! :-*
To cudowne, że macie dobrze wyposażone biblioteki! U nas to niestety często problem.
Sama dla siebie kupuję ebooki, jak będę miała więcej czasu na czytanie to na pewno wykupię sobie abonament w ebookowych bibliotekach ale dla dzieci pozostaje mi taka tradycyjna, nieco kosztowna forma. No ale lepsze stosy książek niż tony zabawek. Tak się pocieszam 😉
Oczywiście, że tak! Jeśli chodzi o książki, to myślę, że nasza planeta wiele nam wybacza. Tak się pocieszam 😉
A tak mi sie jeszcze przypomniało – wchodzę niedawno do naszej angielskiej na wskroś biblioteki, a tam – po polsku – "Purezento" Joanny Bator! Prawie zemdlałam! (I oczywiście natychmiast wypożyczyłam, chociaż aktualnie czytam 3 książki naraz) :-*