– Pomyśl, ile różnych ludzkich historii przewinęło się przez ten szpital – powiedziałam do Mamuśki.
Siedziałyśmy w podziemiach szpitalnego molocha, sącząc z papierowych kubków niezbyt porywającą kawę. Ale w pewnych okolicznościach przyrody podła kawa z automatu bywa wszystkim, czego człowiek potrzebuje, aby utrzymać się w pionie po niezbyt przespanych nocach.
– A ile istnień… – zamyśliła się Mama.
Takie korytarze działają na wyobraźnię. Nie jest tu tak gwarno jak na wyższych kondygnacjach, od ponurych ścian odbija się dudnienie pielęgniarskich chodaków, przepastne windy straszą, że nie dojadą do celu, a kiedy mijasz drzwi z napisem Post-mortem, zastanawiasz się, czy to dobrze, że coś jednak kojarzysz z lekcji łaciny.
Najpierw wydaje ci się, że to tutaj to nie jest normalne życie. Że wszyscy ci krążący po labiryntach budynku ludzie woleliby być gdzie indziej, że trafili tu wybici z rutyny, codzienności, i być może, tak jak my, całkowicie zadziwieni, że tuż za bramą wjazdową inna rutyna i inna codzienność tysiąca przechodniów każdego dnia mijających szpital ma się całkiem dobrze i nie zmieniła swej trajektorii nawet o milimetr. Wydaje ci się, że kiedy portier wypisuje ci pierwszy z wielu świtek parkingowy, jesteś już naznaczony, a naznaczenie twoje widoczne jest dla innych z daleka. I że kiedy wyjdziesz z tej bramy, ono dalej tam będzie, w twojej minie, gestach, aurze. Że długo będzie; aż wspomnienia się przykurzą i ty też wrócisz do ołówkowej, ale jak mocno oczekiwanej codzienności.
Kilka godzin później stoję w wesołym miasteczku i macham wesoło do jadącej pierwszy raz w życiu na karuzeli Fruzi. Właśnie spełnia się jedno z jej czteroletnich marzeń. Dwa dni później spełni się kolejne, to z watą cukrową w roli głównej. I też będę się uśmiechać, bo dziecko jest dzieckiem, trzeba je karmić, poić, tulić i zapewniać dziecięcy świat nawet wtedy, kiedy twój własny wciąż lekko się chybocze. A tymczasem rozglądam się ostrożnie wokół siebie i zastanawiam się, ilu ludzi, których jestem w stanie objąć spojrzeniem, było ostatnio w szpitalu. Ilu uśmiecha się, choć w środku na pewno nie przygrywa im wesoła pozytywka z karuzeli. Ilu z nich boryka się z czymś jeszcze gorszym, a szpital i powrót do normalności nie jawi im się jako światełko nawet w bardzo długim tunelu. Myślę o tym, jak ludzki mózg adaptuje się do nowych sytuacji. Jak przyswaja fakty w wyznaczonym przez siebie tempie i w jakim opakowaniu podaje ci je do zaakceptowania. Jak to, co niedawno byłoby arcytrudne do przyjęcia, dziś staje się pożądane i jest powodem do uznania dnia za dobry, a nawet bardzo dobry. Kiedy i jak szpital stał się taką częścią naszego życia, że potrafi sąsiadować z karuzelą i watą na patyku?
– Kochana, siądź no tutaj, ja ci wszystko wyczytam z oczu – zagaja ta sama Cyganka, którą spotkałyśmy, idąc do wesołego miasteczka.
– Dziękuję bardzo, ale nie skorzystam – mówię, tylko trochę zwalniając kroku. Kuszą mnie przepowiednie, to moja mała słabość.
– Ale kochana, ja ci powiem co cię czeka za dziewięć dni – kobieta łapie się ostatniej deski ratunku.
Przyspieszam. Tyle to ja wiem i bez wróżby. Pakowanie. Pakowanie mnie czeka. I podróż do kolejnej codzienności, którą przecież niby znam, ale chwilowo nie potrafię jej wskrzesić w myślach choćby na chwilę.
Zdjęcie: StockSnap z Pixabay
Szpitale mnie przerazaja… Od razu przypominaja mi sie wizyty u chorej na raka babci… W zeszlym tygodniu przypadkiem wyladowalam na pogotowiu z kolezanka i pobyt tam sprawil, ze zaczelam sie zatanawiac czy ja na pewno az tak bardzo chce to trzecie dziecko. 😉 Na mysl bowiem, ze mialabym tam znow spedzic kilka dni, mialam scisniety zoladek i wyraznie podniesione tetno. I to mimo, ze ogolnie opieke opkoloporodowa mialam swietna. Po prostu atmosfera szpitala, to ze czesto jest to ludzki „ostatni przystanek”, przeraza mnie i przytlacza…
Ja nie reaguję aż tak źle na szpitale, ale to chyba dlatego, że jak dotąd mam dobre doświadczenia – dobre w sensie opieki. I niech tak zostanie.
A tak na marginesie… zobacz, ile człowiek jest w stanie znieść dla tych małych, bejbikowych bestii … 😉
Ja mam alergie na szpitale.. NIe cierpię ich… Prawie zawsze „kłóce” ( czytaj: wyrażam swoje racje) się z medykami.. Jest mi łatwiej bo znam to od kuchni….
Niestety, ostatnie kilkadziesiąt lat zmusiło mnie do oswojenia szpitali. Ciężko chory ojciec (zmarł), następnie brat (zmarł), kilka operacji syna (tu już OK) oraz moje ciężkie choroby (bywa różnie) nie pozostawiły wyboru.
Tak jak piszesz, to równoległość obu światów nadal mnie niemal fascynuje. To jak przejście do innej rzeczywistości. W inny wymiar, gdzie czas płynie zupełnie inaczej, walutę stanowi coś zupełnie innego i gdzie rządzą zgoła inne prawa….
Izumi, to musi być bardzo, bardzo trudne, kiedy wszyscy wokół żyją przyziemnymi problemami, a twoje są właśnie z innego jakby wymiaru… Szczególnie w dobie pięknych obrazków z Internetu. A jednocześnie trzeba godzić te światy – trzeba przecież pracować, aby jeść; rozmawiać z innymi ludźmi o zwykłych rzeczach, żeby nie oszaleć; chodzić do fryzjera,, kupować ciuchy, bo coś trzeba na sobie nosić…
Dużo tego na twoich barkach. Czasem, po takich komentarzach jak Twój, myślę sobie o Was, moich czytelniczkach. Wiem o Was bardzo mało, dużo mniej niż Wy o mnie, ale czasem kilka zdań sprawia, że zatrzymuję się nad danym nickiem na dłużej. Dziś myślę o Tobie :-*
To generalnie nie jest chyba ulubione miejsce większości z nas… Ty przynajmniej masz wiedzę, bo jak sama piszesz- znasz to od kuchni i możesz się sprzeczać, bo masz argumenty. Przeciętny człowiek musi zaufać medykom, zdać się na nich całkowicie… My, póki co, trafiamy na dobrych ludzi. Tata ma doskonałą opiekę w zwykłym, państwowym szpitalu. To duża ulga.
Cieszę się, że dobrze trafiliście. Trzymam za Twego Tatę kciuki, za Was, za Rodzinkę. Tak, to zdecydowanie ulga dla Was, że wiecie i widzicie, że doświadczacie namacalnie tej właściwej opieki, że jest ona Wam dana i nie musicie jej wydzierać na każdym niemal kroku. Cieszę się razem z Wami. Ucałuj proszę Tatę i pozdrów przy najbliższej okazji ode mnie – jeśli oczywiście zechcesz.
Z tymi trudnościami i łączeniem dwóch światów nauczyłam się żyć. Zdaję sobie sprawę, że może to brzmieć/wyglądać dziwnie w dzisiejszym – jakże kolorowym i wielobarwnym świecie – ale w szpitalu, w domu opieki i tm podobnych placówkach również panuje radość. Ona jest inna od tej zwykłej, do której przywykliśmy. Inaczej, jest inna od tej, do której przywykli ludzie zdrowi. Ludzie chorzy, zwłaszcza nieuleczalnie, albo żyjący z wyrokiem czy też ze świadomością tykającej bomby patrzą na świat zupełnie innymi kategoriami.
Izumi, masz rację. Ja też przypominam sobie wiele fajnych momentów z mojej pracy w Błękitnej Przystani. W tamtym świecie nie brakowało humoru i koloru, ale musiałam do tego przywyknąć, zanim go pojęłam.
Dziękuję :*
Czy mogę prosić o hasło dostępu do bloga na ten adres email
Oczywiście, Inesko, właśnie próbuję zlokalizować wszystkich zaufanych. Oczekuj maila:-)
Szpital… miejsce, które co jakiś czas przewija się chyba przez życie każdego z nas, choć Ty zdecydowanie zawyżasz średnią :* Fruzia rośnie, miło tu do Was wrócić 🙂