Próbuję sobie przypomnieć, czym martwiłam się trzy tygodnie temu, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Trzy tygodnie temu byłam w samym środku letniego luzu, a jego świadomość wypełniała mnie po końcówki włosów. Jasne, chciałam zgubić boczki, żeby lepiej wyglądać w nowych szortach, kiedy będziemy przemierzać górskie szlaki. Przejmowałam się błyskawicami, które tu i ówdzie nawiedzały bliskich. Wspólnie zastanawialiśmy się, jak odkładać szybciej i efektywniej na to nasze miejsce na ziemi, które wizualizowała nam jedna z tych stron kuszących czterema kątami po wyjątkowo nierealnych kosztach. Miałam za mało ciuchów, 42 pensy długu w lokalnej bibliotece, nieodebraną receptę w przychodni i rozgrzebane plany zajęć na kolejny rok akademicki.
Ale to nie były problemy i dobrze o tym wiedziałam. Nie potrzebowałam sztormów, żeby coś zrozumieć, odnaleźć sens życia albo się poprawić.
Odkryłam jedynie, że są w życiu rewolucje, które jednocześnie zmieniają wszystko i nie zmieniają nic. Rozsypują z hukiem raz ułożone puzzle ze zgrabnym obrazkiem, w którym dopiero po dłuższej chwili wpatrywania się w kontury poszczególnych elementów coś zaczyna zgrzytać, żeby potem poskładać je na nowo, w nową kompozycję ze starych kawałków. Może trochę umocniliśmy się w planach, które już były, a teraz zostały przypieczętowane rzeczywistą, nie gdyby-troską. Może nieco szybciej zamknęliśmy stare drzwi, żeby śmielej otworzyć nowe, skoro jest jak jest.
Ale nie potrzebowaliśmy osuwającego się spod nóg gruntu, żeby pojąć. Nie potrzebowaliśmy tego zupełnie, choć znów dotarło do nas, że patrzymy w jednym kierunku, i że nieprzypadkowo tak dużo piszę o rodzinie. Nasze życie ma kurs na rodzinę. Jeśli kiedykolwiek sądziłam, że jeszcze koniecznie muszę to czy tamto w tym życiu, to teraz jedynie upewniliśmy się w tym, co podejrzewaliśmy od wielu miesięcy, a może nawet od lat, że chcemy w zasadzie tylko jednego.
Tamta długa podróż do Polski zawęziła się w moich wspomnieniach do dwóch lub trzech stacji benzynowych, jednego świtu, którego bałam się najbardziej na świecie i poczucia, że nic, absolutnie nic nie jest w mojej mocy – uczucia tak dobrze znanego mi sprzed lat. Obudziłam się po czterech godzinach snu, nie wiedziałam, gdzie jesteśmy. Przejęłam śpiącą na nim na siedzeniu obok Fruzię, ułożyłam ją na sobie, żeby on mógł odpocząć i zaczęłam się modlić, zakotwiczając wzrok w światłach przydrożnego burger króla. Potem uchyliłam drzwi, wpuszczając do auta trochę lżejszego powietrza i spojrzałam na zegarek. Było po piątej. Zamknęłam oczy, marząc o tym, aby ponownie zasnąć, ale już było za późno. Znów rozpadałam się na kawałki.
Ta eko-mapa, na potrzeby spotkania z Mentorką wystukana na klawiaturze w wolnej chwili w pracy tuż przed deadlinem, w ogóle nie była przemyślana, bo była w mojej i jego głowie już od lat. Moglibyśmy wyrecytować ją z pamięci przez sen. „Umieśćcie w niej ludzi, do których bez wahania moglibyście zadzwonić w środku nocy w kryzysowej sytuacji, choćby nawet był to problem, który istnieje tylko w waszej głowie”, poinstruowała Mentorka. Tamtego rozpaczliwego świtu to właśnie oni ratowali jego sen, a mój świat przed obróceniem się w nicość.
Ojczulo nie chciałby, żebym pisała o nim w kontekście choroby. Zdradzę więc jedynie tyle, że zamierzam wypić z nim na tarasie ten kieliszek whisky, której w sumie nie lubię, ale którą lubi on, a jakoś towarzystwa nigdy nie może do niej znaleźć. Wkrótce czy trochę później – to w zasadzie nie jest takie ważne. Ważne, że już wiem, że się zdarzy. Dziś mu o tym powiedziałam. Dziś zresztą udało nam się trochę porozmawiać. Po-roz-ma-wiać. Obecnie zwykła rozmowa jest dla nas synonimem szczęścia.
Życie toczy się dalej innym już rytmem, ale mimo wszystko jest w nim dużo z tego starego życia. Wbrew temu, co rzucało w przestrzeń zrozpaczone serce, to nie był bilet w jedną stronę, za tydzień będę musiała spakować walizkę i wrócić do Krainy Deszczu. Ale zawarłam z Bogiem i Karmą ugodę, zegar głośno odlicza nasze qualifying years, rozmowy nocą przyniosły dobre, tymczasowe rozwiązania kryzysowe. Drugi być może, a raczej najprawdopodobniej, już czeka. „Nie wybiegaj myślami za daleko, skup się na tym, co tu i teraz”, poradziła mi Amanda. „Reszta sama ułoży się we właściwym czasie.” Powtarzam to sobie, Mamie, nam.
I jestem wdzięczna.
Po raz kolejny tak bardzo jestem wdzięczna.
Zdjęcie: Hans Braxmeier z Pixabay
Będzie drugi i ze spokojem spełnicie marzenia o powrocie! Tego życzę. No i tej whisky na tarasie:)
Kto by pomyślał, że kiedyś będę marzyć o whisky? :-*
:* :*:* super że udało Wam się porozmawiać. A życie czasem dobitnie pokazuje nam co jest tak naprawdę ważne … Trzymaj się ciepło Kochana jestem z Wami ♥ i duchem
:-***
Zdrowia dla Taty
Dziękuję! :-*
Przesyłam uściski Ojcu Dyrektorowi i Wam, bo i dla Was wyjdzie słońce :*
Dzięki, kochana! Bardzo w to wierzymy!