Te obrazy czasem do mnie wracają.
W poniedziałkowy poranek lekkim krokiem wydreptywałam ścieżkę z łazienki do kuchni, włosy miałam wysuszone, Fruzia chyba jeszcze spała, a ja chciałam zrobić nam herbatę. Nie musiałam się spieszyć, nie miałam już zajęć, a do urlopu pozostały mi trzy pracujące dni. Wędrując przez salon kątem oka zarejestrowałam obecność dwóch nowych foteli z Ikei, po które spontanicznie wybraliśmy się do Dużego Miasta poprzedniego dnia. Zatrzymałam się w tym beztroskim pędzie na ułamek sekundy, bo przyszło mi do głowy, żeby zrobić zdjęcie tych foteli i podesłać je Ojcu Dyrektorowi. Ojczulo kocha wygodne, miękkie siedziska, a takich u nas zawsze brakowało. Kilka minut później podzieliłam się tym pomysłem z Inżynierem.
– Tylko poczekaj z tym zdjęciem, kupimy piwo w polskim sklepie, postawimy na oparciu i napiszemy, że jedno i drugie czeka na jego wrześniową wizytę – zapalił się do pomysłu Mąż Mój.
Niemal zobaczyłam go na tym fotelu, z satysfakcją ściskającego puszkę Żywca, głęboko wdychającego atmosferę luzu i bycia z rodziną.
Zawsze kiedy o tym myślę, coś mnie mocno ściska w dole żołądka. W tamtej chwili trwaliśmy w radosnym oczekiwaniu na górskie wędrówki, gdy tymczasem on stawał właśnie na krawędzi życia.
Potem cofam się jeszcze dalej. Dwa tygodnie przed chorobą zadzwonił do mnie w południe z pytaniem, czy nie zapomniałam znów wysłać tego, co próbowałam nadać już od jakiegoś czasu, tylko jakoś poczta zawsze była mi nie nie po drodze. Był zrelaksowany, czułam to całą sobą, wręcz podśmiewał się ze mnie, kiedy zapewniałam go, że tym razem pocztę naprawdę mam w planach, i żeby się nie martwił.
– A co teraz robisz? – zapytał.
– Siedzę z koleżanką na kawce w mieście, nielegalnie przedłużam sobie przerwę na lunch – zaśmiałam się.
– Aaa, to słusznie, bardzo dobrze – usłyszałam jego zadowolony głos. – Tak powinno być.
Te obrazy czasem do mnie wracają i zawsze przy tych powrotach jestem jednakowo i na nowo zszokowana – ulotnością chwili, zmiennością losu i totalną nieświadomością tego, co przed nami zaledwie o krok. Przyglądam się im już od dłuższego czasu i wciąż uderza mnie kontrast pomiędzy tym, co na chwilę przed, a tym, co tuż po i długo, długo później. Nie jestem w stanie złożyć tych dwóch kadrów obok siebie bez wyraźnego poczucia dysonansu. To tak jakby ktoś wyciął i wyrzucił przypadkowy kawał taśmy filmowej, a potem skleił dwa pozostałe jej końce i wyświetlił aktorom to, co pozostało z całej produkcji. Nagły przeskok akcji i nie wiadomo już nic, można tylko gdybać. Naprawdę rozumiem, że musimy się zestarzeć. Pojmuję, że nie ma innej drogi niż ta jednokierunkowa, po której wszyscy zmierzamy. Wciąż jednak mam problem z akceptacją tego, że Ojczulowi bezpardonowo wyrwano kawał życiowej kliszy i ten człowiek, który miał głowę przepełnioną planami na emeryturę, od pół roku leży w łóżku i walczy o zdrowie i normalne życie. Jeśli nie zaakcentowałam tego wystarczająco mocno, to powtórzę – od pół roku w łóżku. Non-stop. Z tego tylko piętnaście dni w domu.
Oczywiście, że jestem wdzięczna, za to, że jest i że przetrwał. Oczywiście, że nie zapomniałam, o co modlimy się od lipca. Wiem, że jest mnóstwo cierpiących ludzi, dla których nie ma ratunku, że to wszystko mogło się inaczej skończyć, że… Ja to naprawdę czuję. Kiedy Ojczulo wpada w nastrój gorszy od tego, który aktualnie uznajemy za 'w porządku’, powtarzamy mu, że nie dostał wyroku, że ma przed sobą szansę na normalne życie, że lekarze dają nadzieję i nikt nie przekreśla jego przyszłości. Musimy tylko pozbyć się tej bakterii, która przykuła go do łóżka na długie miesiące i nie chce odpuścić. Ale nauczyłam się też, że na wszystko w życiu patrzymy przez pryzmat własnych doświadczeń i przykładanie miarki do ludzkich dramatów rzadko kiedy wnosi coś konstruktywnego do poprawy ludzkiego samopoczucia. Szczególnie jeśli to nie ty sam leżysz w tym łóżku od lata. Więc nie, nie mówię mu 'ciesz się z tego co masz’, bo to byłoby okrutne. Zamiast tego, mówimy, że pewnie czulibyśmy się tak samo jak on, albo nawet gorzej, w zależności od indywidualnej wytrzymałości. Bo cieszenie się ma w sobie coś z czystej, niczym nie zmąconej radości, podczas gdy nam do tego stanu daleko. Doceniam całą sobą, o tak. Jestem przepełniona ogromną, pokorną wdzięcznością. Ale też i smutkiem. Dojmującym, nie dającym się zbyć smutkiem. – It’s like grieving over the loss of life we once had as it’s never going to be the same – powiedziała Amanda i nie mogłam bardziej się z nią zgodzić. To jak próba pogodzenia się ze stratą takiej formy życia, które mieliśmy szczęście mieć, a które już nigdy do nas nie wróci.
Mieliśmy to szczęście. Mamy to szczęście. To pewnie w tych frazach leży klucz do wszystkiego. Bo między mieliśmy a mamy jest taka różnica w krajobrazie, że trochę musi potrwać, zanim organizm przywyknie.
I tylko dzięki temu, że wciąż potrafimy doceniać trzy małe kroki do przodu przy dwóch do tyłu, jeszcze nie zwariowałam. Tylko dzięki temu, że przegadujemy to na wszystkie możliwe sposoby, aż do zdarcia płyty i strun głosowych, jeszcze trzymamy się jasnej strony życia. Ktoś zawsze kogoś ciągnie w górę za uszy, instynktownie dzielimy się trzymaniem warty przy zdrowych zmysłach. Ale wciskałabym Wam kit twierdząc, że każdego ranka budzę się pełna wiary. Budzę się raczej niechętnie, a w dniach, kiedy wyjątkowo mocno dociera do mnie bolesność życia, mam ochotę zostać tak jak jestem, w pościeli, nie informując nikogo o tym, że wylogowuję się z życia na czas nieokreślony. Nie pozwala mi na to zwykła ludzka przyzwoitość, bo skoro on oddałby wszystko, żeby móc wstać z łóżka, to ja nie powinnam w nim gnić. Czasem przed zatonięciem w szarości ratuje mnie bomba w postaci skaczącej na nas i po nas Fruzi. Więc nie, nie tylko wiara i nadzieja. Często bezruch i niemoc, brak życiowej energii.
Droga do akceptacji jest długa i wyboista, na chwilę prostuje się, jest gładsza, nagle idzie się żwawszym krokiem, żeby za chwilę znów runąć na pysk i dotkliwie go poobijać. Idziesz potem dalej jak paralityk, bo już nie ufasz gruntowi pod stopami. Czuję ogromną potrzebę powiedzenia tego na głos po raz setny, zapisania, zanotowania, że tak właśnie czasem jest, taka chujnia z grzybnią, tak czasem bez sensu bywa, beznadziejnie się zdarza i nie zawsze jest puenta. To w końcu opowieść o życiu i innych demonach, a tych ostatnich to u nas dostatek.
Czasem siadam w fotelu przeznaczonym dla niego i tak potwornie, potwornie tęsknię do tego starego życia, w którym wszystko było prostsze i zdecydowanie lżejsze, że przez chwilę wydaje mi się, że już nigdy się nie uśmiechnę. A potem idę wstawić warzywa na obiad dla Fruzi i kręcimy się dalej. I uśmiecham się, jakoś tak krzywo, ale jednak.
Tak czasem jest u mnie. A u Ciebie?
Zdjęcie: Annie Spratt z Pixabay
U mnie stabilnie czyli ch… i to całkiem z innego powodu… Też rodzinnego… Jestem pod ścianą…
Heh, a „stabilnie” tak dobrze sie kojarzy… Mam.nadzieje, ze przynajmniej nie stoisz pod ta sciana sama. Przytulam.
Świeta prawda.trzeba myślec do przodu nawet,gdy odchodzą bliscy..mój świetej pamięci dziadunio jak juz wiedzial,że zrzera go rak powiedzial mi kiedys:Kasiu-spójrz przez okno jak pieknie zielona jest trawa.rozkoszuj sie chocby jej widokiem,bo mi jej bedzie bardzo brakowalo…od tamtej pory bardziej doceniam drobne rzeczy
Tak, drobne rzeczy. Ja wciaz jestem rozdarta pomiedzy docenianiem (naprawde) tego co mam, a ta utrata takiej prawdziwej beztroski. No ale to jest proces, zeby dojsc do ladu z pewnymi rzeczami, widocznie jeszcze potrzebuje czasu.
Na wszystko przyjdzie czas.nawet na pogodzenie sie ze strata..ja tez mimo ze wychowujacy mnie dziadunio odszedl 10 lat temu caly czas tesknie,ale mimo to wierze ze jest obok zawsze i szczerze- to w beznadziejnych przypadkach modle sie zamiast do boga to do niego zeby byl blisko i pomogl
Aaa i zapomnialabym dodac,jesli masz ochote pogadac,masz zly dzien albo super dobry albo po prostu chcesz z kims posiedziec mozesz walic do mnie jak w dym:)calusy
Ooo, to.ja zawsze taka opieka nad nami obarczam moja babcie, ktora odeszla 17 lat temu. Czasem mysle sobie, ze za duzo jej klade na glowe;-)’Dzieki kochana, w druga strone niech to tez tak dziala, w koncu mamy tak blisko😊 buziaki!!
Jedni mówią że życie jest piękne dlatego że jest nieprzewidywalne, inni chcieliby nudy w życiu, ja należę do tej drugiej frakcji. W ciągu pięciu lat straciłam mamę, teściową, siostrę a trzy miesiące po niej odszedł jej mąż, w między czasie odeszła moja przyjaciółka. Musiałam uśpić dwie ukochane koteczki z powodu ciężkich chorób. Mój mąż przeszedł dwa zawały, normalne życie ,plany zajęcia i raptem …obuchem przez łeb. Całości dopełniła końcówka roku kiedy moje dziecko w Sylwestra wylądowało na sor, później przeszła dwa zabiegi w pełnej narkozie. Tak, naprawdę tęsknie za nudnym dniem powszednim. Czy bardziej doceniam chwile? Tak.Trzymam za was kciuki z całych sił.
W sumie to… brak mi slow. Zycze Ci nudy, najnudniejszej i najspokojniejszej na swiecie. Ja tez ja doceniam, z wiekiem (brzmi strasznie) coraz mocniej. Przytulam Cie.
Ps. Czy z potomkiem juz wszystko dobrze?
Tak, już dużo lepiej, dziękuję że pytasz. Oby twoje życzenia spełniły się
Jak w piosence….
. „Cieszmy się z małych rzeczy bo,
Wzór na szczęście w nich zapisany jest”….
Przytulam Was mocno sercem i duchem jestem z Wami ♥. Będzie dobrze nie ma innej opcji buziaki
Pewnie, ze bedzie. Czasem tylko… ale tylko czasem. Dzis jest ten lepszy dzien. 💓
U mnie samo życie,,,,, Przytulam i kciuki za Was trzymam 🙂
Samo życie. Przytulam!❤️
U mnie podobnie. Glupio, bo głupio, ale zazdroszczę Ci taty. Że jest. Mimo wszystko.
Wiem, Brytusiu. I wcale nie głupio, bo gdyby było odwrotnie, też bym Ci zazdrościła, takie to życie….❤️