Wtorek zaczął się dobrze.
Po rodzinnym poranku spędzonym nad lego i toddlerowymi książeczkami, przyszedł czas na odpoczynek. Zapowiedzieliśmy dziewczynom, że teraz bawią się same, zasiedliśmy sobie z kubkami kawy na naszych siedziskach, ja wyjęłam książkę, on laptopa, a młode popędziły do pokoju Pyśki. Przezornie przykazaliśmy im, aby wszystkie drzwi zostawiły otwarte, chociaż poza jakimś regularnym płaczem (bo uderzyły się w głowę/ nos/ nogę, jedna popchnęła drugą, ktoś z czegoś spadł, ktoś komuś coś zabrał, itp.) nie przewidywaliśmy innych katastrof. Przez chwilę nasłuchiwaliśmy. Z pokoju młodej dochodziły jednak tylko pozytywne wibracje, dziewczyny śmiały się, piszczały, o czymś tam dyskutowały… aż doszliśmy do wniosku, że to jeden z tych momentów, kiedy naprawdę bawią się ze sobą dobrze. Och, szkoda, że nie wiedzieliśmy JAK BARDZO dobrze!
Minęło maksymalnie piętnaście minut. Maksymalnie. Nie zauważyliśmy co prawda, że gdzieś wśród tych śmiechów drzwi do lądowiska (przypominam: przedpokój o metrażu 1m x 1m prowadzący do sypialni dziewczyn i łazienki) zamknęły się, a może raczej ktoś im pomógł, i radosne odgłosy dochodziły już do nas nieco przytłumione. Wciąż jednak nie działo się nic, co brzmiałoby podejrzanie, bo przecież wszyscy wiedzą, że najbardziej podejrzana to jest cisza. A u nas było wszystko, tylko nie cicho.
W pewnym momencie Inżynier wstał i udał się do łazienki. Otworzył drzwi do lądowiska…
– O Boże! Co tu się stało?!! – zawołał.
Poderwałam się z kanapy i podążyłam za jego głosem. Oczom moim ukazała się ubrana tylko w pampersa Pyśka trzymana przez ojca swego w powietrzu oraz lekko schowana w tle Fruzia. Pyśka ociekała wodą od włosów po stopy. Fruzia była mokra, ale tylko mokra, a nie skąpana jak jej młodsza siostra.
– Co tu się stało?? – powtórzył Inżynier, jednocześnie podnosząc jedną nogę do góry.
Zachlupotało mu pod stopami i wtedy dopiero spojrzałam na podłogę. Wszędzie była woda. Dziewczyny zalały przedpokój! A skoro przedpokój, to przecież chyba najpierw łazienkę…
– Pseprasam mama i tata… – powiedziała natychmiast Fruzia bardzo niepewnym głosem.
Pyśka też miała nietęgą minę, bo obie, OBIE od razu wiedziały, że przeskrobały.
W łazience wszystko pływało. Mokre były ściany, sedes i półeczki. Zalane były rolki papieru toaletowego i ręczniki.
– O nie, nawet patyczki higieniczne są mokre! – jęknęłam.
– Ale co wyście tu robiły?? – próbowaliśmy dociec.
– We’ve been playing – oświadczyła Fruzia pewniejszym głosem. – But I didn’t open the tap, it was Pyśka!
Oczywiście. Oczywiście, że się bawiły, i że she didn’t – to przecież ulubiona fraza Tasmanki. Jasne też, że to dwuletni Pysiak odkręcił kran. I zapewne to ona zatkała zlew.
– Pseprasam… I won’t do it again… – zapewniła Fruzia już całkiem zadowolonym głosem.
Pyśka spuściła skromnie oczy jakby na znak, że podtrzymuje obietnicę starszej siostry.
– Dalej, łapcie za ręczniki, trzeba pozbyć się powodzi – pogonił laski Inżynier.
– Why?? – zapytała ciekawie Fruzia.
W sumie… Może by tak przy okazji nauczyć je pływać?
Zdjęcie: Pete Linforth z Pixabay
Jak jest cicho niebezpiecznie i glosno tez nie wiadomo co sie dzieje:) dobrze, ze nie masz sasiadow na dole. Ja mialam kiedys taka sasiadke na gorze, ze jak przyszla do niej kolezanka to wsadzily troje dzieci do wanny i poszly na taras pic wino. Po pol godzinie w mojej lazience z sufitu lal regularny deszcz i jak poszlam na gore to byla zdziwiona o czym ja mowie:)))
Star, a może one poszły omawiac nad tym winem Bardzo Ważne Kwestie dotyczące wychowania? 😂
POzdrawiam 🙂
Pozdrawiam! 🙂