Nie łudź się nadzieją, że nigdy nie zaboli. Może zakłuje raz czy dwa w ciągu życia, może wróci jedynie w snach, może nie będzie chciało wiedzieć, bo i tak bywa, może zachce po trzydziestu latach, może zagłuszy, przegada i przepracuje, a może to wciąż będzie się za nim ciągnęło, rok za rokiem, każdej wiosny, każdego lata, w każde urodziny. Jest duża szansa, że będzie z wami szczęśliwe, tak od środka i na wskroś będziecie zwykłą, szczęśliwą rodziną. Ale ten ból nienazwany, trudny do opisania, wciąż może w nim być. Wiem, że się boisz, o niego lub o nią, nie o siebie, bo to trochę jak z chorobą, choćbyś nie wiem, co zrobiła, nie jesteś w stanie chorować za dziecko. Ale to nieprawda, że nic nie możesz. Coś możesz.
Możesz pozwolić mu mówić, słuchać, trzymać za rękę. Być blisko.
Chyba nie doceniliśmy tego, co w działo się w środku Fruzi podczas transition Pyśki. Dużo rozmawialiśmy, tłumaczyliśmy, pokazywaliśmy jasne strony adopcji. Uważnie obserwowaliśmy Fruzię i jej reakcje, w kluczowych momentach narzucając na nią cienki płaszcz ochronny. Na tyle cienki, żeby nie odgrodził jej od tego, co naprawdę się dzieje, a jednak na tyle mocny, żeby rzeczywistość jej nie przytłoczyła. Dopiero po jakichś dwóch tygodniach po przyjeździe z Pyśką do domu, kiedy kurz i emocje zaczęły opadać, a my sunęliśmy coraz spokojniej ku nowemu rytmowi dnia, w bezpiecznych ścianach własnego pokoju Fruzia przemówiła.
– I want to be in your tummy! – wyrzuciła z siebie z rozpaczą tamtego wieczoru, a mnie pękło serce nie po raz pierwszy w tym życiu.
Bo widzicie, jeśli chodzi o mnie i tylko o mnie, to ja mam to już za daleko za sobą. Tę żałobę po niemożności urodzenia naszych dzieci, TYCH konkretnych dzieci, przeżyłam jeszcze zanim się z nimi spotkaliśmy. Ale zawsze wiedziałam, że jeśli którąś z nich to zaboli, zaboli i mnie. Że jeśli one będą rozpaczać, ja będę równie zrozpaczona. To nie są wzniosłe, gładkie słowa, tak to po prostu działa w rodzicielstwie, każdym rodzicielstwie opartym na miłości i jestem pewna, że jeśli masz dzieci, rozumiesz. Więc kiedy zobaczyłam ten jej ból, ten autentyczny dramat pięcioletniego dziecka, które być może po raz pierwszy w życiu uzmysławia sobie, że nigdy nie było i nie będzie w brzuchu swojej mamy… po prostu rozsypałam się na kawałki.
W środku tylko, na szczęście. Na zewnątrz udało mi się utulić małego człowieka, ukoić, porozmawiać. Nie przytoczę tej rozmowy, bo ona jest tylko nasza. Pomogło, chociaż wiem, że to dopiero początek poważniejszych tematów.
– Rock me like a baby – poprosiło nasze Kudło, a ja przełykałam łzy, dosłownie czując pod skórą to, co prawdopodobnie czuła ona.
Wiesz, czemu o tym opowiadam? Bo ta rozmowa pokazała mi, jak bardzo, bardzo trzeba pozwolić dziecku przeżyć swoją własną żałobę po stracie czegoś tak ważnego jak biologiczna więź z matką. Jeżeli my, dorośli, tak bardzo przeżywamy niemożność utworzenia tego rodzaju więzi z powodu niepłodności, jak bardzo mocno musi boleć strata tej, która już powstała, choćby nawet wbrew woli samych zainteresowanych? Jeśli my sami często nie dźwigamy ciężaru własnych emocji, jakim cudem ma je samodzielnie unieść pięcio-, dziesięcio-, czy szesnastolatek? No jak?
W kolejnych dniach odegrałyśmy scenę noszenia Fruzi w brzuchu pod moim szlafrokiem. Zaśmiewałyśmy się do łez, bo dwudziestokilogramowe baby wciąż zjeżdżało mi z talii, wokół której owinęło swoje długie nogi, a scena porodu wprawiła Tasmankę w drgania z rozbawienia.
– Again, again, mummy! – prosiła.
Czwartego chyba dnia zapomniała o ‚zabawie’. Temat się wyciszył, choć przecież nie zniknął, a dla Pierwszej Mamy Fruzia narysowała obrazek.
Dobrze, że jest Pyśka. Mają nie tylko nas, ale i siebie.
Zdjęcie: StockSnap z Pixabay
Kochacie, wspieracie, macie siebie – tylko tyle i aż tyle :* :*
Trudny temat i bolesny. Jestem pod wrażeniem jak sobie z tym radzicie. Obie i oboje 🙂 a jeszcze chwilka i Pyśka dołączy. Dacie radę, jestem pewna!
To prawda, dobrze ze dziewczyny maja siebie. Mam znajomych, ktorzy rowniez podjeli sie ponownej adopcji i jedna z motywacji bylo to, zeby ich syn mial jeszcze kogos, kto wychowal sie w ich, konkretnej rodzinie, podzieli doswiadczenia i zostanie (miejmy nadzieje) przyjacielem na cale zycie…