Niebieską matę kupiłam jeszcze przed Erą Fruzi. To był ten czas, kiedy regularnie biegałam, a w przerwach między kolejnymi trasami wyginałam się na prawo i lewo przy Killerze, często posyłając niecenzuralne słowa w kierunku Ewy, kiedy wydawało jej się, że moje ciało może więcej niż ona myśli. W połowie jesieni mata zawsze lądowała zakurzona za szafką, bo jeszcze nigdy nie udało mi się przetrwać listopada (ani grudnia, stycznia lub lutego) w formie. Jestem jak niedźwiedź, budzę się w okolicy marca.
Mała Fruzia skutecznie wybiła mi z głowy wszystkie aspiracje sportowe. Mata wylądowała w drewnianej przybudówce najpierw jako dywanik pod rower stacjonarny Inżyniera, potem, kiedy rower został zastąpiony przez bieżnię, przeniosła się do wiklinowego kosza na wszystko. Brudna, zaplamiona, poprzecierana. Tego lata, w pierwszym lockdownie, kiedy Fruźkę roznosiła energia i zastanawialiśmy się, jak ją ukierunkować, wyciągnęłam niebieską piankę z kosza, uważnie oszacowałam straty, a następnie uznałam, że jeszcze się nada. Wyszorowałam ją któregoś upalnego dnia, wyschła w pół godziny, a Tasmanka mogła rozpocząć swoją ogródkową gimnastykę pod okiem Taty Trenera. Kiedy dołączyła Pyśka, przekształciliśmy matę w przybasenową trampolinę. Często zamykałam oczy, patrząc, co dziewczyny na niej wyprawiają.
Jeszcze się nada, jeszcze nie czas na wymianę. ‚Przetrwam kilka miesięcy, to kupię nową’, pomyślałam. Kiedy hormony spadły mi do poziomu, poniżej którego w zasadzie nie ma już nic, przywlokłam błękitnego wycierucha do domu. Mata znalazła sobie nowe miejsce pod drzwiami balkonowymi, tuż przy sofie. Niemal codziennie znaczy ślady swoich wędrówek niebieskimi kuleczkami, które sypią się z niej jak igły z choinki po Sylwestrze. Nawet po odkurzeniu całego mieszkania wciąż je gdzieś znajduję, schowane w sznurkach dywanu, w futrze Rudolfa i pod łóżkami dziewczyn. Nie drażnią mnie jednak, bo dzięki nim wiem, że mata znów żyje.
– What are you doing? – pyta regularnie Fruzia, kiedy widzi, że rozwijam kuleczkowe pasmo.
Zwykle ćwiczę wieczorami, kiedy śpią, ale zdarza się, że wywijam z nimi przy Cosmic Kids, jodze dla dzieci. Nawet Pyśka, normalnie nieczuła na wygibasy z Joe Wicksem, przy bajkowej narracji Cosmic też próbuje zostać joginką. Wygląda przy tym komicznie! Prawie codziennie miksuję różne style domowego fitnessu z jogą na czele, kompletnie na czuja i bez konkretnego planu, słuchając jedynie podpowiedzi własnego ciała, a największą korzyścią z takiego intuicyjnego podejścia jest to, że mi się chce, bo nic sobie nie narzucam, nie mierzę, nie mam żadnej konkretnej wizji sportowych osiągnięć oprócz tej, że chcę być zdrowsza. Od niedawna co środę rozkładam też matę w pokoju Fruzi, a na łóżku obok układam w pogotowiu koc i cienką poduszkę.
– What are you doing? – pyta więc Fruzia, choć uprzedzałam ją przecież, dlaczego znów zajmę jej pokój.
– Mam dziś swój kurs, pamiętasz? Będę ćwiczyć umysł.
– Why?
– Żebym była zdrowsza – odpowiadam.
W duchu dodaję, że również po to, abym mogła znaleźć w sobie więcej pokładów cierpliwości, kiedy Pyśka zacznie zadawać to pytanie. Why? Why? Why, mummy?? Why?? W kółko i bez wytchnienia.
Potem otwieram laptopa i łączę się za pomocą Zooma z resztą uczestników kursu mindfulness dla adoptersów. Pracujemy nad oddechem, koncentracją i uważnością. Przyzwyczaiłam się do mikrodrzemek w trakcie body scan i przywoływania umysłu do punktu wyjścia. Już nie jestem zaskoczona tym, dokąd czasem zawędrują moje myśli, a jeśli zaczynają mnie rozśmieszać, grzecznie mówię im, że zapraszam później, ja tu pracuję nad zdrowiem psychicznym. Czasem słuchają. Gorzej z Fruzią, która mimo usilnych starań Męża Mego, żeby dziewczyny odpuściły mi na te kilka godzin w tygodniu, potrafi znienacka wetknąć głowę do pokoju i udawać, że jest niewidzialna, i choćbym ja sama próbowała udawać, że nic nie widzę, jej deptanie po moich stopach trudno zignorować.
– Fruziu, miałaś nie przeszkadzać – szepczę.
– Wiem, mama, I’ll be like myszka… – odpowiada cichutko.
I dodaje całkiem głośno:
– Do you know gdzie jest Big Baby?
Wieczorem odrabiam też na macie praktyczne zadania domowe – trening oddechu i medytacje uważności. Kiedyś wydawało mi się, że pod pojęciem mindfulness kryje się jakiś tajemniczy stan, do którego dostęp mają nieliczni, a tymczasem, jak pisze Jon Kabat – Zinn, to po prostu bycie, pracowite nie-robienie, czucie i odczuwanie tu i teraz, nic poza tym.
– Podszkol sie trochę, a potem powiesz mi co i jak, i będziemy medytować razem – powiedział któregoś dnia Inżynier.
Natychmiast wyobraziłam sobie nas dwoje leżących obok siebie na podłodze. Ja na rozsypującej się niebieskiej macie, on na dywanie ze sznurków. Który zresztą Rudolf doprowadził do stanu godnego konkurencji z matą… W myślach zobaczyłam też minę Ojczula Dyrektora stojącego nad naszymi głowami z tym swoim charakterystycznym uśmiechem pobłażania, politowania i autentycznej radości z zastanego widoku w jednym. Rozbawiło mnie to do tego stopnia, że trudno mi się było podnieść do pionu z niebieskiej.
Niedawno pomyślałam, że ciężko będzie mi się z nią rozstać, kiedy pod choinką znajdę czarną, nową. (Pod warunkiem, że będę i byłam grzeczna, co jest kwestią dyskusyjną, biorąc pod uwagę mój wulgarny język w poprzednim poście.) Mam jakieś sentymentalne skrzywienie i nawet do spracowanego kawałka pianki potrafię się przywiązać. Wiecie, tyle wspomnień i wylanego potu!
A tymczasem sprawę rozwiązał Rudolf, który w trakcie moich rozmyślań zwlókł swoje ciało z sofy, ułożył się wygodnie na niebieskim dywaniku omiatając moje stopy ogonem, a następnie głośno westchnął i zapadł w drzemkę. Jak mogłam o nim zapomnieć!
Nie będę jej wyrzucać. Przecież on też musi na(d) czymś medytować!
Zdjęcie: Peggy und Marco Lachmann-Anke z Pixabay
***** ***
Dla zainteresowanych:
Joe Wicks The Body Coach TV Tutaj
Monika Kołakowska Tutaj
Cosmic Kids Yoga – joga + angielski dla dzieci w jednym! Tutaj
Małgorzata Mostowska (kocham!) – joga na różnych poziomach zaawansowania Tutaj
Mindfulness – An Introduction with Jon Kabat-Zinn – Tutaj
„Full Catastrophe Living” Jon Kabat-Zinn (polska wersja: „Życie, piękna katastrofa”)
Dodalibyście coś do tej listy?
Piękny obrazek…
❤️