Szkolne buty Fruzi posypały się na początku grudnia. Inżynier pojechał z dziewczynami dokonać stosownego zakupu, ale Fruzinego numeru brakowało w dorobku Morrisonsa. Wrócili bez butów, Fruźka doczłapała w starych do przerwy świątecznej, podczas której miałam zamiar ruszyć z nią na zakupy. A tymczasem tuż po Świętach Inżynier stracił węch i smak, chociaż najpierw poczuł się jak poćwiartowany na drobne kawałeczki. Googlowaliśmy na zmianę, a jakże. Wyszło to, co zawsze w Google.
– Nie, no bez jaj, po prostu zadzwonię do GP – oświadczył przytomnie on.
Rano popatrzyłam na niego jak tak usiłował zebrać z łóżka swój ziemski kombinezon i coś mnie tknęło.
– A czy ty przypadkiem nie masz… covida? – zapytałam.
Stanął jak wryty. Oboje nas zresztą wmurowało.
Za mało nam było dziewięciu miesięcy pandemii, żeby wpaść na to, co najprostsze.
Dzięki dziesięciodniowej kwarantannie z dwojgiem aktywnych dzieci w domu początkowo uznałam lockdown trzy za drobną przeszkodę. W lockdownie można wychodzić na spacer, w kwarantannie nie bardzo, tym bardziej, że wokół nas sami starsi ludzie z pieskami, którzy uwielbiają rozmawiać, a Rudolf uwielbia ich pieski. Po dziesięciu dniach w zamknięciu pojechałam na zakupy ze łzami w oczach i z tego szczęścia miałam ochotę przytulić panią na kasie w Lidlu. Powstrzymałam się na myśl, że prawdopodobnie ona nie czuje tego co ja. Wtedy niestety wiedziałam już, że wizja poniedziałku, kiedy Fruzia pójdzie do szkoły, a młodsza, aktualnie nazywana Ifi Flamingo, do przedszkola, zaś ja zostanę sama, sama!, poszła się paść na łące. Nie potrafię pisać o moich planach na tych piętnaście godzin w tygodniu, bo natychmiast ogarnia mnie histeryczny śmiech.
Przerwa świąteczna skończyła się w poniedziałek, nasza kwarantanna dobiegała końca w czwartek, więc tłumaczyłam zrozpaczonej Fruzi, że w piątek dołączy do towarzystwa. Tak się jednak złożyło, że to oni dołączyli do osadzonej już następnego dnia. O trzeciej izolatce dowiedziałam się od koleżanki z pracy, która napisała tylko cztery słowa:
– Here we go again…
Od razu wiedziałam, choć mowy Borisa akurat nie oglądałam. I chociaż wciąż łudziłam się, że dolecę w lutym do rodziców na własną czterdziestkę.
Następnego dnia znowu przebukowaliśmy lot. Na koleją porę roku. Third time lucky. Podobno.
Nastąpiła zamiana ról – Fruźka utknęła w domu, Ifi Flamingo ruszyła do przedszkola, zaaferowana faktem, że tym razem to jej pomachamy i to po nią wrócimy. Poszła jak do siebie. Cieszyliśmy się i smuciliśmy (tak tylko odrobinkę). To pierwsze, bo odpadł stres separacyjny, to drugie z tego samego powodu. No stress. Przyjdzie nam jeszcze poczekać na jej tęsknotę za nami. Chociaż nie oszukujmy się, najwięcej było w tym ulgi, że w domu mam o połowę mniej dzieci do wychowywania. Taki los drugich. Ifi aktualnie prowadzi najbardziej rozbudowane życie towarzyskie z naszej dziewczyńskiej trójki. Mąż Mój zmienił stosunek do pracy i głośno przyznaje, że jakoś mniej przeszkadzają mu wielogodzinne shifty.
– Mummy, I miss my friends – rozpłakała się któregoś wieczoru Fruzia.
– Ja też – powiedziałam jej wtedy.
Zapytała, kiedy będzie mogła wrócić do szkoły.
– Nie wiem – przyznałam i miałam ochotę rozpłakać się razem z nią. – Ale obiecuję ci, że jak będziesz wracać do szkoły, to kupię ci od razu dwie pary butów, a potem pojedziemy do charity shopu i wybierzesz sobie co tylko będziesz chciała.
– Toy? – Fruźce zatychmiast poprawił się humor.
W second-handach mamy taką umowę, że wychodzimy z nich z książkami, nie zabawkami.
– Co będziesz chciała, ty zdecydujesz.
Ja natomiast będę wracać z reklamówką książek. Potem będzie kawa i lody. W prawdziwej kawiarni. I pojadę do fryzjera. I…
Chyba się rozmarzyłam.
Mój kalendarz został opanowany przez Fruziny grafik. Balet, gimnastyka, zajęcia z teatru, spotkania z klasą, zadania przez Seesaw, dziennik elektroniczny. Tasmanka wie już, co to zoom, facebook (zajęcia z gimny) oraz jak się wycisza mikrofon. Nawet Ifi ma swoją gimnastykę przez facebooka, chociaż ona akurat uwielbia brać udział w zajęciach Fruzi, swoje zbywając stanowczym 'nie!’ Obie przyssały się do mojej nowej maty i nawet stara, niebieska, którą dostały w spadku, tak ich nie kręci jak ta czarna. Wojna trwa: 'mama, to mojeeeee!’ (Fruzia), 'me! me! me’ (wiadomo, Ifi). Przytomnie uznaliśmy, że skoro tak, to niebawem dostaną swoje własne. Jak się wszyskie rozłożymy latem w ogródku, to Trener Tata za nami nie nadąży.
Biologiczni Ifi postanowili utrudnić nam sprawę i sprawa pociągnie się w sądzie jeszcze przez chwilę. Ze wspólnych, czteroosobowych wakacji w Polandii nici. Znów będziemy się dzielić i zamieniać, ale Pyśka nie pozna jeszcze dziadków osobiście. Trzymamy kciuki za Boże Narodzenie już teraz, w styczniu.
Aktualnie nasze największe rozrywki to spacer z Rudolfem (chcę do miasta!), kawa i ciastko na wynos z piekarni w naszym miasteczku (nawet jak leje), Netflix oraz czekolada / napoje wyskokowe. Odkrywam też świat YouTube’a, nie dowierzając, że to wszystko było tam na długo przed pandemią. Szarą codzienność osładzają nam komentarze do rzeczywistości naszej Tasmanki. Kilka dni temu, kiedy na zoomowym spotkaniu klasowym jej Teacher podzieliła się uwagą, że jest fanką tworzenia list 'to-do’ i odhaczania zrealizowanych zadań, Fruzia westchnęła do włączonego mikrofonu:
– But that’s boring!
Ze zgrozą stwierdziłam, że dwa ostatnie notesy, które zapisałam drobnym maczkiem, są w całości dziennikami z czasów zarazy. Nie wiem, co się z takimi robi. Oddaje do Muzeum Pandemii wraz z zużytymi maseczkami?
Najprawdopodobniej nie jest to optymistyczny wpis. Niemniej jednak Mąż Mój twierdzi z uznaniem, że jak na kogoś, kto spędził ostatnie 313 dni w domu z dziećmi (z dwójką lub pojedynczo na zmiany), ze względu na przeróżne okoliczności nie mając nawet jednego weekendu urlopu, to i tak trzymam się nieźle. Wciąż jeszcze nie doszło do rękoczynów. Wyobraźcie też sobie, że codziennie myję włosy i robię makijaż. Czyż to nie jest najlepszy dowód na mój stalowy charakter?
A jak u Was, kochani?
Zdjęcie: Prawny z Pixabay
313 dni…. o matulu, twardy zawodnik z Ciebie 🙂 ja od pierwszego lockdownu w marcu, w czerwcu wrocilam na 2-3 dni w tygodniu do roboty. To byly czasy, hihihi. Dlugo to nie trwalo, bo ze wzgledu na ciaze od pazdziernika znow siedze w domu i przyznam, ze sa dni, kiedy jest ciezko. Bardzo ciezko. Psyche nie ogarnia, cialo tez nie wspolpracuje. Oprocz niemoznosci wypelnienia naturalnej potrzeby bycia z ludzmi, dochodzi strach, ze mloda wylezie na ten swiat zdecydowanie za wczesnie, a ze ta obawa trwa dzien i noc od 2 miesiecy, to pomalu dostaje, wiesz czego 🙂 No nic, jakos to bedzie, musi byc, bo innej opcji nie biore pod uwage. Byle do wiosny!
Sciskam Was mocno!!
P.S. Jak Tata?
Marta, w Erze Wodnika nie może być inaczej jak dobrze, masz na to poręczenie Wodniczki! Ale wiem, pierdolca można dostać od czterech ścian, u mnie czasem jest totalny zen i nawet Fruzia siada w pozach medytacyjnych, bo naoglądała się kanału Cosmic Kids, ale czasem mam ochotę zawyć jak wilk do księżyca 😉 Tymczasem Ty wizualizuj sobie lato bez corony, już po wypakowaniu… Ach!❤️ To się dzieje, to się dzieje!❤️
Tata super! Napiszę zresztą maila, ściskam!
Pozdrawiam ciepło
Ściskam ❤️
Ale ten covid to potwierdzony oficjalnie?
Niezle sie trzymasz… Ja niesamowicie sie ciesze, ze Potworki chodza normalnie do szkoly, a ja podjezdzam sobie do pracy kiedy mam ochote. Wiekszosc moich sasiadow, ktorzy przeszli na prace zdalna i nie wrocili, twierdzi, ze tesknia za biurem i wyjsciem do ludzi… 😉
Tak, robiliśmy testy. Co ciekawe, on był pozytywny, ja negatywna. Nie rozumiem jak w naszym składziku na szczotki mogłam się uchować od corony, ale być może się nie uchowałam, a przeszłam bez symptomów. Okaże się niebawem jak zrobię testy w Polsce. W kwietniu. Miejmy nadzieję, że tego roku 😉
Ja też się cieszę, że wracam do pracy za cztery tygodnie. Co prawda pierwsza połowa miesiąca będzie pracą z domu, ale umysł wskoczy na inne tory. Krok po kroku ruszymy ku normalności w nowej odsłonie.