Inżynier wchodzi do kuchni, chowając policzki w dłoniach.
– Czy możesz mi powiedzieć, co takiego jest w tym kolorowym opakowaniu w łazience, że moja twarz płonie? – pyta spokojnym, aczkolwiek lekko znękanym głosem.
– W tym takim ładnym?
– Mhm.
– Yyy… serum – odpowiadam, nie dowierzając swoim podejrzeniom. – Na celulitis. A co ty zrobiłeś?
– Posmarowałem się nim! – odpowiada on. I dopytuje: – A do czego to jest?
Oczywiście kobiecie wystarczyłoby powiedzieć, że na celulitis. Jemu nadal to niewiele mówi. (Po tylu latach!)
– Jakby ci to powiedzieć… – zaczynam łapać oddech. – Najprościej mówiąc… do tyłka!
– Kurwa! – krztusi się on. – A czemu to takie… nieoznaczone… stoi?
Oto jest pytanie.
Szanowni Państwo, oto nieoznaczony produkt:
(…)
Wracam z pracy, wieszam kurtkę, zdejmuję buty i zastanawiam się, czemu Rudolf nie wychodzi mi na powitanie.
– Rudy, a ty już totalnie oczadziałeś z lenistwa? – rzucam w przestrzeń.
Wreszcie słyszę jego pazury stukające po panelach i zaglądam do pokoju akurat w momencie, kiedy psia dupa wynurza się z części sypialnej dziewczyn. Drzwi prowadzące stamtąd do salonu, normalnie zamknięte, tym razem są otwarte na oścież.
– Tylko mi nie mów, że coś im zeżarłeś! – natychmiast oskarżam Rudolfa.
Robię szybki skan pokoju Ifi, Fruzi – ale nie, nie ma śladów zbrodni. Wchodzę do łazienki.
– Rudolf!
Na podłodze kosmetyczka z moimi hormonami. Otwarta. Listek z progesteronem lekko wymemłany. Dwa małe pazłotka na podłodze. Żel z estradiolem pływa w kiblu. To nie jego wina, że spadły. Trzymam je na szafce w łazience tak wysoko, że nawet Fruzia po wdrapaniu się na sedes nie da rady ich dosięgnąć, więc musiały spaść pod wpływem… no nie wiem, przeciągu, trzaskania drzwiami.
Nie jego wina, że spadły, ale czy od razu musiał je brać do pyska?!
Przyglądam się Rudemu przez resztę dnia, ale poza jego standardowym lenistwem kanapowym nie zauważam żadnych symptomów przedawkowania hormonów. Wieczorem opowiadam Mamuśce o sierściuchu. Rodzicielka niepokoi się.
– Ale nic mu nie grozi z tego powodu, mam nadzieję?
Patrzę na chrapiącego Rudolfa, smyram go po wąsach – nie reaguje.
– Najwyżej menopauza – mówię.
Mamuśka uspokaja się.
– Ach, to po prostu dołączy do naszego klubu!
Oto w jakich snobistycznych stowarzyszeniach się zrzeszam!
Dwa dni później dołączam do kolejnego, kiedy Mąż Mój informuje mnie znad laptopa:
– A wiesz, że załapiesz się na szczepionkę wcześniej niż ja?
Zamieniam się w słuch.
– Wpadłaś do grupy 40-49 – szczerzy się Mąż Mój.
Naj-kiedyś-kochańszy.
(…)
Ifi wciąż poszukuje, a Fruzia uwielbia ją podpuszczać:
– Ifi, did you lose your wątek?
Ifi Flamingo to człowiek w wieku bardzo dosłownym, więc trzeba uważać, co się do niej mówi.
– Poszliśmy na spacer, a Ifi wciąż lądowała na glebę, więc w końcu mówię do niej: „Patrz pod nogi!” Wiesz, co zrobiła? Podniosła stopę do góry i zaczęła uważnie studiować podłoże…
Fruzia natomiast wkroczyła w fazę „jeśli nie rozumiem, to znaczy, że jest w tym ukryte dno”. Tłumaczymy, co to znaczy 'puścić kogoś z torbami’ (one nas), 'pocałuj się w nos’ (one) albo 'być nie w sosie’ (też one).
– Sosie? – naśmiewa się. – Why in sosie?
Ona to uwielbia, my się dobrze bawimy, kiedy potem próbuje wprowadzić nowe wyrażenia do swojego angielsko-polskiego słownika.
Któregoś wieczoru leżała już w łóżku i przypomniało jej się, że nie zrobili z tatą gimnastyki.
– I’m mad at daddy! We didn’t do gimna dzisiaj!
Tłumaczę, że robili razem tyle różnych rzeczy, że już nie starczyło czasu na ćwiczenia, a poza tym, ona też mogłaby pamiętać, a nie zwalać to na tatę, skoro tak jej zależało. Coś tam sobie fafluni pod nosem aż w końcu obwieszcza mniej stanowczym głosem, już ziewając:
– I’m still mad, but I think it’s because daddy wake up in lewa noga…
Jutro przypomnę mu, żeby obudził się in prawa noga. To nam ustawi dzień.
(…)
Dziś angielski Dzień Mamy. Ifi zrobiła kartkę w przedszkolu, Fruzia w szkole, więc nie pozostaje nic innego jak świętować w marcu. Tasmanka już w piątek rozpaczała, że zostawiła swoją piękną laurkę w klasie, była drama kosmiczna, ale uspokoiłam ją, mówiąc, że spokojnie może dać mi ją w poniedziałek. Nie. Uparła się, że dziś. Od rana skakała wokół kawałka papieru, aż w końcu tęczowe (wiadomo) dzieło było ukończone. W środku wyznanie mniej więcej tej treści:
„Kocham cię, mamusiu! I nawet jak będziesz w niebie, wciąż będę cię kochać”
Kurtyna.
Zdjęcie: Manfred Zajac z Pixabay
To z Rudolfa taki gagatek? 😉 Musze przyznac, ze wybrednosc Mai co do jedzenia, ma swoje zalety. Od czasow szczeniecych nie zdarzylo jej pogryzc niczego co znalazlaby na podlodze. 🙂
Szczęściarze z Was! Rudolf ma na swoim prawie jedenastoletnim koncie wiele różnych ciekawostek żywieniowych – świeczki na tort, klawisze od laptopa, kawałek ściany… a to tylko czubek góry lodowej! (Najgorsze były zdechłe zające:-))
Serio? Zdechłe zające?? Pozdrawiam cieplutko
Bardzo serio!😂
Zdrowych i spokojnych z całego serducha zyczę 🙂
A jak to się stało, że ja przegapiłam tyyyyle postów!! Idę nadrabiać, póki jeszcze jesteś tu, na ziemi 😀 😀