Plac zabaw. Późnozimowe powietrze wciąż jest chłodne, ale słoneczne popołudnie niesie ze sobą obietnicę nadciągającej wiosny. Lubię tę przyjemną świadomość, że to dopiero początek dłuższych dni. Rozsiadam się na ławce i wystawiam twarz do słońca, choć wiem, że nie potrwa to długo. Mama, chodź zobacz! Mummy! Ifi, nie właź tam sama, poczekaj na Fruzię… A nie mówiłam? Wracam na ławkę i na chwilę znów zamykam oczy. Nie opuszcza mnie poczucie surrealizmu. My tutaj – park, swoboda, termos z ciepłą herbatą i krakersy. Oni tam – stłoczeni w kolejkach na granicy. Zdezorientowani i przerażeni. Na froncie, w czołgach i z karabinami na ramieniu. Uwiera mnie ta myśl, gryzie i dziwnie miesza się z tą trawą i śmiechem dziewczyn.
Fruźka z Ifi natychmiast zaprzyjaźniają się z Evie. Jej tata też siedzi na ławce i siłą rzeczy przysłuchuje się naszym polsko-angielskim dialogom. Wreszcie wstaje, podchodzi do mnie i zagaduje o wiek Ifi. Okazuje się, że nasze dziewczyny są z tego samego miesiąca, Evie będzie najmłodsza w klasie, kiedy we wrześniu rozpocznie naukę w szkole. Nie przyznaję się, że Ifi jeszcze nie zacznie szkoły w tym roku, bo to zbyt długa historia. Dziesięcioletnia już. A w tych okolicznościach jeszcze bardziej się komplikuje.
– Jesteś z Polski czy Ukrainy? – pyta on.
– Z Polski.
Milkniemy.
– To chyba można powiedzieć, że jesteś szczęściarą… bo jesteś tu.
Nic nie mówię.
– Surrealizm, co? – kontynuuje on. – Ten park, to słońce…
Pytam, czy czyta mi w myślach. A potem przez godzinę rozmawiamy o wojnie.
O, kurwa, wojnie, która zaraz obok domu.
Znam i rozumiem znaczenie słowa uchodźca. Codziennie staję przed nimi w klasie i próbuję nauczyć ich przetrwania w zachodnim, cywilizowanym, demokratycznym kraju. Znam tylko skrawki ich historii, okruszki maleńkie, od nich samych, kiedy trochę bardziej się otworzą, resztę czasem próbuję sobie wyobrazić. Albo i nie. Momentami nasze światy tak bardzo się rozjeżdżają, że muszę ochłonąć w domu. Ale nawet wtedy rozumiem te spojrzenia, które zdarza mi się złapać w momencie ich nieuwagi.
– Piszemy jakieś raporty, ustawiamy targety, progi zdawalności, a tymczasem ktoś, kogo rodzina została w kraju owładniętym wojną, ma te targety głęboko w dupie – mówię do Inżyniera. – Moje wydumane targety nigdy nie będą ich targetami.
Teraz rozumiem to jeszcze bardziej, i choć to wciąż nie ta bliskość, nie to doświadczenie, to ten poziom zrozumienia w zupełności mi wystarczy.
W ciągu ostatnich miesięcy napisałam w głowie kilkadziesiąt postów. O przemijaniu nie swoim i że czasem sobie z nim nie radzę, ale czasem tak jakby dajemy radę. Wszyscy. O wypaleniu emocjonalnym. O Rudolfie. O dziewczynach na scenie. O pierwszym spotkaniu Ifi z Dziadkami, huraganie Eunice i Rudolfie. O rocznicach.
I o tym, że nie radzę już nikomu pytać z niedowierzaniem:
– Teraz? TERAZ wracacie?? W TYM roku?
Teraz. W tym właśnie.
Zanim lato na dobre się rozkręci.
Pozdrawiam. Czekałam bardzo no nowy wpis. Jak zdrowie?
Ciesze sie, ze wrocilas…. Sciskam bardzo bardzo mocno i…. zazdroszcze decyzji o powrocie. Marta
Powodzenia, ale …. o Rudolfie??
No dobrze, nie pytam wiec dlaczego teraz, zycze po prostu powodzenia!!! 🙂
Powodzenia w Pl. Ty znikasz, a blog zostaje? Mam nadzieję, że dziewczyny zaaklimatyzują się szybko w nowym miejscu. Czekam na kolejne posty.
Mi brakuje słów na to co się dzieje zal mi strasznie tych ludzi a szczególnie dzieciaków, które potraciły poczucie bezpieczeństwa….Czekam na Was w Polsce i tę kawkę obiecaną nad morzem. Ściskam Was mocno Kochani buziaki:*