– A ty wiesz, którędy bejbis wychodzą z brzucha? – zapytałam, kiedy Fruzia magicznie ‚rodziła’ dziecko za dzieckiem, wyciągając je gwałtownie spod koszulki za nogi. Ałć!
– Here – pokazała Tasmanka na dół brzucha. – Doctor cut it.
– Tak, to prawda, czasem lekarz wyciąga je z brzucha, ale najczęściej wychodzą przez pituchę – wyjaśniłam.
Pitucha czy pipeczka to nazewnictwo odziedziczone z Rodzinnego Domu. Żadna tam pochwa czy wagina, jakoś nie potrafię przekonać się do prawidłowej biologicznej terminologii. Być może Fruzia też przejmie je kiedyś w spadku od nas, a może znajdzie sobie swoje własne określenia.
Na moje stwierdznie młoda wybuchnęła śmiechem, jakbym właśnie opowiedziała żart stulecia.
– Nooo! It’s for wee wee! Siku!
– Tak, tędy robisz siku, ale też dzieci tędy wychodzą – powiedziałam spokojnie.
Nie mogła się pozbierać z rozbawienia. Poleciała do Inżyniera, aby zweryfikować te rewelacje, a kiedy ten potwierdził, że istotnie, to jest droga, którą muszą pokonać bejbis, aby wydostać się na świat, młodzież popatrzyła na nas uważnie, po czym stwierdziła:
– Oh!
… i wróciła do gwałtownych cesarek odprawianych na własnych koszulkach.
Następnego dnia wróciła jednak do tematu, choć wciąż wydał jej się on strasznie zabawny.
Jeszcze kiedy byłam nastolatką, Moja Mamuśka opowiadała mi, jak bardzo czuła się zagubiona w młodości w temacie dojrzewania i wiedzy z zakresu edukacji seksualnej. Jako dorosła osoba nie winiła swoich rodziców za brak otwartego dialogu z dziećmi. Dziadkowie zostali wychowani tak jak wszyscy albo większość ich rówieśników w tamtych czasach. Seks nie był materiałem do rozmów w przyzwoitych domach, o miesiączce dziewczyny często dowiadywały się w dniu jej pojawienia i wyobrażam sobie, jak mogły się czuć, bo przecież ta krew, Jezusmaryjo, chyba umieram! Życie seksualne człowieka było tematem tabu, zapobieganie ciąży nie istniało, a „żebyś mi tylko wstydu nie przyniosła” było dość enigmatycznym stwierdzeniem, które niejednokrotnie nabierało sensu dopiero w dorosłym życiu. Mamuśka Moja postanowiła sobie, że jeśli kiedyś będzie miała dzieci, to od niej dowiedzą się one o tym, jak funkcjonuje człowiek.
I zrobiła to. Przełamując własne bariery, wstyd i zahamowania, krok po kroku wprowadzała mnie w tajniki sekretnego życia ludzi. Ojciec Dyrektor był mnie wylewny w tym temacie, choć pamiętam, że kiedy mieliśmy jakiś temat na tapecie, w krótkich, encyklopedycznych słowach wyjaśniał, o co chodzi. Do łez doprowadziłam go kiedyś rewelacją, którą przyniosłam z lekcji biologii – że pryszcze na twarzy to wytryski…
W Moim Rodzinnym Domu dość swobodnie rozmawiało się o seksie. Nie pamiętam konkretnych rozmów uświadamiających mnie i Wielkiego Brata, a jednak dorastałam z wiedzą, skąd się biorą dzieci, co to jest seks, i że od tego całego seksu zachodzi się w ciążę. Mama przygotowała mnie na pojawienie się okresu i wiedziałam, że gdyby zaszła taka potrzeba, mogę zadać jej każde pytanie z tej dziedziny. Za dużo ich nie miałam, mówiąc szczerze. Nie wiedziałam też absolutnie wszystkiego – pamiętam szok, jakiego doznałam, kiedy starsza o trzy lata kuzynka uświadomiła mnie jak się rodzi dzieci. Mamuśka przeoczyła tę informację, a ja długo nie mogłam pozbierać się po tej niechcianej lekcji anatomii. Byłam też dość nieśmiałym dzieckiem, co nie pomagało w bombardowaniu Mamy pytaniami z cyklu co, jak i gdzie się instaluje, aby powstało dziecko, ale śmiało mogę powiedzieć, że bardziej niż podstawową wiedzę z edukacji seksualnej otrzymałam od rodziców, a na poziom zaawansowany przeniosłam się sama, bo dzięki nim wiedziałam też, gdzie i jak szukać odpowiedzi, jeśli coś mnie nurtuje. W Rodzinnym Drapaczu Chmur „Sztuka kochania” Wisłockiej stała sobie na półce w dużym pokoju i choć zajrzałam do niej kilka razy z ciekawości, niespecjalnie robiła na mnie wrażenie. Jestem przekonana, że to dlatego, iż słowo seks nie miało dla mnie wydźwięku zakazanego owocu, nie było czymś, o czym szepcze się po cichu, kiedy rodzice nie słyszą.
My też chcemy być dla Fruzi pierwszym źródłem wiedzy na temat wszystkiego, co dotyczy ludzkiego życia. Doskonale wiem, że nie zawsze jest to łatwe, nawet jeśli uważamy się za ludzi o otwartych umysłach. Zbyt dobrze pamiętam moment, kiedy mała Husia zastrzeliła mnie pytaniem, kto wkłada małe dzieci do brzucha mamy. Oglądałyśmy bajkę, Husia musiała mieć jakieś 5 lat, a ja kompletnie nie byłam przygotowana na pogadankę z wychowania do życia w rodzinie.
Po pierwsze, nie zmyślaj, zadźwięczało mi gdzieś z tyłu głowy.
– Tata tam je wkłada – powiedziałam najnaturalniej jak się dało.
(No bo… czyż nie?😂)
A potem gorączkowo zaczęłam zastanawiać się, co jej powiem, jeśli zapyta ‚a jak je tam wkłada?’
Uff, nie zapytała, tyle jej wtedy wystarczyło.
I wówczas dotarło do mnie to, o czym już wcześniej czytałam i co wydawało mi się całkiem słuszną taktyką – podążaj za dzieckiem. Ono samo da ci znać, że jest zainteresowane danym zagadnieniem. Ono samo wyznaczy też granice wiedzy, która w danym momencie jest mu potrzebna. Zapamiętałam tę scenkę z Husią, dodałam sobie wiedzę ze szkoleń adopcyjnych (ta sama zasada – podążaj za dzieckiem) i dziś już wiem, że obraliśmy dobrą drogę. Fruzia pyta i dostaje konkretną odpowiedź. Nie za dużo naraz, ale też bez owijania w bawełnę i płótno. Czasem wiedza przychodzi do nas ze świata zewnętrznego – w jednym odcinku Peppy pani Królik z wielkim, ruszającym się brzuchem jedzie do szpitala, aby urodzić bliźniaki. A czasem to my coś podsuwamy, jeśli wiemy, że to ten wiek, w którym Fruzia jest w stanie zrozumieć daną informację. Wiecie, co mnie do takiego wychodzenia pół kroku przed nią motywuje?
Gdybyśmy sami nie rozmawiali przy niej i z nią o adopcji, Fruzia do dziś mogłaby nie wiedzieć, że nie była w moim brzuchu. Jak niby miałabym nagle zacząć rozmawiać z nią o tym teraz, bez tego wcześniejszego drążenia skały kropla po kropli, kropelka po kropelce?
Co ciekawe, życie stawia przede mną kolejne wyzwania. Dawna uczennica poprosiła mnie o radę. Jej dziecko przyłapało ją i męża na wieczornych igraszkach. I co teraz? Jak wytłumaczyć małemu, co właściwie widział, skoro dotąd temat bliskości między dorosłymi był pilnie strzeżoną materią w ich domu? Jak przeskoczyć kulturowe bariery, które moja znajoma przywiozła ze sobą z ojczyzny? Wcale nie uważam, że znam odpowiedzi na wszystkie pytania. Bardzo ostrożnie podchodzę też do udzielania wszelkich porad, TYM BARDZIEJ mając świadomość, że – to moje prywatne odkrycie tego roku – niektórzy moi studenci naprawdę liczą się z moim zdaniem. Dla mnie oznacza to ogromną odpowiedzialność za wszystko, co mówię, głoszę i robię w ich obecności. Nie chciałabym nikomu nic narzucać, nie daję sobie prawa do negowania czyichś wierzeń, czy promowania jedynie słusznej drogi. W tak delikatnych kwestiach jak „co byś zrobiła na moim miejscu?” uważnie dobieram słowa.
Porozmawiałabym najszczerzej, jak tylko potrafisz.
I jednocześnie pozostałabym w tej rozmowie sobą.
Nie wiesz, jak się do tego zabrać? Poczytaj. Poszukaj. Pomyśl, jak Ty chciałabyś o tym wszystkim usłyszeć.
A potem zrób ten pierwszy krok.
Twoje dziecko będzie Ci kiedyś za to ogromnie wdzięczne.