Lubiłam kiedyś chodzić z Mamą do kościoła, żeby posiedzieć, pomilczeć, pomyśleć. Dawałam jej się wyciągnąć na Triduum Paschalne i Rezurekcję o nieludzkiej porze w Wielkanocny poranek, uwielbiałam śpiewać kolędy w Boże Narodzenie. Było w tym dużo szczerej wiary – może niekoniecznie w to, co mówi ksiądz z ambony, ale w to, że jesteśmy częścią czegoś większego, wspanialszego, DOBREGO. Choć jak dla mnie, TO nigdy nie miało twarzy postaci z obrazów. W moim domu nikt mnie do niczego nie zmuszał (no dobra, Mamuśka lekko wymuszała te Rezurekcję, ale tylko dlatego, że nie chciało jej się iść samej). Ojciec Dyrektor bywał w kościele tylko na ślubach, pogrzebach, chrztach i komuniach. A i to nie zawsze. Dla Mamy niedziela oznaczała mszę, ale to nie była stuprocentowa obecność, księża trochę ją śmieszyli, ale kolędę przyjmowaliśmy. A raczej przyjmowałyśmy, najczęściej we dwie. Wielki Brat chyba od zawsze ”miał wylane” w tej kwestii. Panowała u nas wolna amerykanka. A jednak przesiąknęliśmy.
Fruzia i Pyśka będą znały te zwyczaje jedynie z naszych opowiadań, bo jak dotąd zdarzyło nam się być w kościele z Fruzią okazyjnie. Niedawno Fruzia zapytała mnie, gdzie jest Bóg, totalnie mnie zaskoczyła, bo oprócz językowych przecinków w dwóch językach – „O my god!” i „O boże!” – w zasadzie nie rozmawiamy w domu o Bogu w wydaniu kościelnym. O duszy Babci Helenki owszem, bardzo często. O tym, gdzie będziemy po śmierci – też. Ale Boga wzięła chyba z kolęd, które czasem śpiewam jej do snu nawet w lipcu. Wyjaśniłam więc, że Bóg to dla nas nazwa umowna, że nasz Bóg jest po prostu dobrą energią, którą znajdzie w powietrzu, drzewach i kwiatach, jest ciepłem, które nas otula i opiekuje się nami. Że jest w nas, bo my też możemy otulać innych naszym wewnętrznym ciepłem. Nie wiem, ile z tego zrozumiała, bo ja sama raczej czuję niż rozumiem.
– Can I cuddle him? – zapytała na koniec Tasmanka.
– Hmm… jak kiedyś nasze dusze się spotkają na pikniku w chmurach, to jestem pewna, że wtedy będziesz mogła – powiedziałam tylko.
Im dalej w las, tym więcej jej będziemy wyjaśniać. A głównym przesłaniem będzie to, że może wierzyć w co zechce, że MA WYBÓR.
Całe lata świetle dzielą nas obecnie od instytucji kościoła i od religii. Jestem gorącą zwolenniczką dawania każdemu przestrzeni do własnych wierzeń, pod warunkiem, że nie wchodzą one z buciorami w moje życie. A to życie właśnie nauczyło mnie, że z religią jednak mi nie po drodze. Z żadną religią. To był proces, powolna ewolucja, bolesne zmaganie się z tym, co wtłoczone do głowy przez czasy, kulturę, wychowanie, którego ofiarą jesteśmy / byliśmy my, nasi rodzice, dziadkowie, wszyscy, od dziada pradziada do dzisiaj. Nasze córki już nie będą, bo spokojnie dojrzeliśmy do tego, żeby myśleć samodzielnie. Wciąż będę używać symbolicznych boskich i karmicznych sformułowań, ale nie ma to nic wspólnego katolickim terrorem wiary w jedyną słuszną drogę życia.
Dlaczego zaczęłam od Kościoła Polskiego, a nie od PiS? Bo aktualnie dla mnie to jedno i to samo, a Kościół instytucjonalnie niesie na sobie jeszcze większą odpowiedzialność niż jakaś partia polityczna. Kościół powinien być ostoją, przystanią, powinien łączyć, a nie dzielić. Kościół Polski to już nawet nie jest Kościół Rzymskokatolicki, skoro nawet własnego przełożonego ma w poważaniu. To instytucja na wskroś zepsuta, chora, nienawistna i pełna hipokryzji. Owszem, znajdziesz w niej ludzi dobrej woli, znajdziesz prawdziwych chrześcijan i dziś jest mi ich naprawdę szkoda, bo niejako bronią ideałów, które już poległy, bo to oni powinni być wizytówką swojej firmy, a tymczasem są co najwyżej jej tanią siłą roboczą. Każdy jednak decyduje za siebie.
My nie zamierzamy w jakikolwiek sposób wspierać instytucji, która chroni pedofilów, zagląda ludziom do sypialni, dyskryminuje, atakuje, upokarza, straszy sądem ostatecznym, wpędza w poczucie winy i szczuje jednych na drugich.
Nie zamierzamy wysłuchiwać w kościelnej ławce o grzechu pierworodnym, kalendarzyku małżeńskim i podobnych bredniach.
Uszy mi puchną od obsesji kościelnych głów w temacie edukacji seksualnej.
Nie mogę już słuchać o LGBT, którzy to nie są ludźmi, a ideologią. O zarodkach mordowanych w procedurze in-vitro.
Nie zdzierżę kolejnej idiotycznej dyskusji o ochronie życia poczętego z gwałtu, bo przecież będzie dziecko, alleluja, przecież dziecko to świętość.
Obrzydlistwem jest powoływanie się na Boga w każdej możliwej sytuacji, podczas gdy kler umywa ręce od jakiejkolwiek pomocy uchodźcom, ludziom, którzy uciekają z własnego kraju, aby ratować życie!
I wreszcie, mierzi mnie wycieranie sobie gęby adopcją!
Niech się wreszcie księża i PiSowscy pseudoochroniarze życia poczętego odpierdolą od adopcji, bo oddawanie dzieci rodzinom adopcyjnym, które rzekomo będą płynąć wartkim strumieniem do ośrodków adopcyjnych, to jakieś totalne nieporozumienie. Adopcja to zwykle nie jest lek na bolączki kobiet w niechcianej ciąży lub ciąży bardzo oczekiwanej, ale niestety nie dającej dziecku szans na godne życie! To nie jest rozwiązanie problemu niewydolnego systemu opieki nad obywatelem. Nie jest to też remedium na trudną sytuację kobiety i cierpienia chorego dziecka! Chylę czoło przed każdą kobietą, która dała szansę małemu człowiekowi na nowe życie i do końca swojego będzie zmagać się z myślami o dziecku, które gdzieś tam jest tulone do snu przez inną mamę i tatę. Ale, na Boga, na Mojego Boga i Karmę, nie zmuszajmy ich do tego!!
Nigdy, nawet w najbardziej doskwierającym nam momencie naszej bezdzietności, nawet w największym rozgoryczeniu i wśród myśli, że codziennie na świecie powoływane są do życia bądź nieżycia dzieci, których rodzice nie dorośli do bycia rodzicami, a my nie możemy doczekać się jednego – nawet wtedy nie przyszłoby mi do głowy czekać na ustawę zakazującą przerywania ciąży, bo MY CZEKAMY!! Co więcej, gdyby właśnie wtedy, kiedy tak bardzo czekaliśmy na dziecko, okazało się, że noszę w sobie życie, które będzie jedynie pasmem cierpienia, wtedy też wolałabym MIEĆ WYBÓR. Cokolwiek bym wtedy postanowiła, ból byłby ogromny. Czujesz to? Cierpieć na niepłodność, doczekać się ciąży, a potem zdecydować się ją usunąć – czujesz ten dramat? Cokolwiek nie zrobisz, będzie bolało. Ale MIAŁABYM WYBÓR. Najwyraźniej banda PiSowskich oszołomów dramat widzi jedynie w braku swojej premii na koncie.
Nie, nie i jeszcze raz NIE!
Ja mam dość.
Jeśli Ty też, przypierdol im wolną wolą prosto między oczy.
I jeszcze jedno – oburzasz się na przekleństwa, które zalały Internet? Przekleństwa służą do wyrażania emocji. Dziś emocji jest wiele, więc nasze dziewczynki dostały dziś jedną z lekcji patriotyzmu – jeśli dzieje się niesprawiedliwość, krzycz. Krzycz jak najgłośniej, ile sił w płucach. Przeklinaj. Nie słyszałam jeszcze o rewolucji, która dokonałaby się za pomocą kulturalnych słów.
Dziś nie jest czas na konwenanse. Dziś trzeba kazać im #wypierdalać!
Dobrego dnia.
Zdjęcie: Pete Linforth z Pixabay