Jeśli jesteście na bieżąco z obowiązującymi trendami w wychowaniu (wiem, że jesteście!😂), wiecie zapewne, że w dziecku należy rozbudzać ciekawość świata i ludzi. Chcemy, aby było głodne wiedzy, potrafiło szukać, korzystać z dostępnych źródeł informacji, niech wreszcie zadaje pytania, na które my, dorośli, w miarę naszych możliwości będziemy chętnie odpowiadać, a jeśli nie okażemy się wystarczająco kompetentni na danym polu, poszukamy wspólnie, dzięki czemu dziecko dowie się, jak różnorodny jest świat i jak wiele ma do zaoferowania. Dobrze pojęta ludzka ciekawość pcha ten świat do przodu, obok potrzeby jest matką wynalazków i przełomowych odkryć.
Brzmi super.
Jednocześnie chwilę później, kiedy berbeć dorośnie do samodzielnego wyjmowania jogurtu z wyższych półek w lodówce, traktujemy jego ciekawość jak pierwszy stopień do piekła. Wszystkie ‚po co?’ i ‚dlaczego?’, tak zabawne u czterolatków, u ośmio-, dziesięcio- i piętnastolatków zaczynają drażnić i zagrażać. W naszym mniemaniu – im samym, ich bezpieczeństwu i właściwemu myśleniu, choć tak naprawdę to my się boimy. Obawiamy się, że edukacja seksualna rozbudzi niezdrową ciekawość u młodych ludzi. W skrytości ducha cieszymy się, że potomek nie porusza zbyt trudnych tematów, takich jak rozwód rodziców, choroba, czy śmierć. I wreszcie – udajemy przed samymi sobą, że skoro nie pyta o swoją przeszłość, to jasne, że nie potrzebuje wiedzieć, nie chce, jest mu dobrze tak jak teraz. Przecież kocha i jest kochane, czego chcieć więcej?
Niezależnie od tego, co sobie teraz pomyśli każdy z nas indywidualnie, mamy to w DNA. Chcemy WIEDZIEĆ, rozumieć. Niewiedza może i jest błogosławieństwem w pewnych życiowych okolicznościach, ale jestem pewna, że nie wtedy, kiedy chodzi o nas samych, o to, skąd się wywodzimy, skąd przyszliśmy, gdzie jest nasze miejsce w genetycznej sekwencji zdarzeń, po kim mamy to, czy tamto. Rozumiem, naprawdę rozumiem, że nie na każdym etapie życia ta ciekawość będzie jednakowo żywa, aktywna. Jedno dziecko zaleje nas lawiną pytań, będzie drążyło, wracało do tematu, przeżuwało i zapłonie mu pod czaszką. Inne zapyta raz i to mu wystarczy. Jeszcze inne nie zapyta wcale.
Ale to o tych ostatnich myślę najwięcej. O tych, które nigdy nie pytają. Nie o tych, które pytają rzadko, ale tych, które NIGDY.
– Ma 13 lat, ale nigdy o niego nie zapytał, nawet raz – powiedział ktoś do mnie już całe wieki temu*. – Jesteśmy zdumieni, bo liczyliśmy się z tym, że kiedy pójdzie do szkoły, temat sam prędzej czy później wypłynie, ale tu nadal cisza, a skoro nie pyta…
Wszystko we mnie zadrżało. Nie, w tym przypadku w ogóle nie chodziło o adopcję, a o rodzica, który zniknął z życia dziecka tuż przy narodzinach.
– A czy rozmawiacie w ogóle na ten temat w domu?
– No nie, w zasadzie wcale, bo nie było potrzeby.
Pamiętam, że zastanowiło mnie wtedy, jakim cudem temat miał ‚wypłynąć’, skoro owinięto go w zasłonę milczenia.
Są różne powody, dla których dzieci milczą i nie pytają o swoje korzenie. Być może przeżyły traumę i chcą zapomnieć. Mogą obawiać się reakcji rodziców albo nie chcą okazać się wobec nich ‚nielojalne’. Wyczuwają, że z jakiegoś powodu temat należy do tych z gatunku tabu. Nie są pewne tego, czy poradzą sobie z tym, co usłyszą. Albo obawiają się życia pozbawionego złudzeń o tym, kim są lub mogliby być biologiczni rodzice. Zwykły brak zainteresowania na pewnym etapie też jest możliwy, oczywiście. Mam jednak bardzo jasne przeczucie, że ten etap nie trwa 13 lat.
Rozmawiajmy o adopcji, jakkolwiek trudne by to było. Im wcześniej, tym lepiej. Nie czekajmy zbyt długo aż dziecko samo zacznie zadawać pytania, bo możemy przegapić milion dobrych momentów do wzbudzenia w dziecku poczucia, że z nami może pogadać o wszystkim.
Możemy też obudzić się 13 lat później i zupełnie nie wiedzieć, jak wrócić do tematu.
(…)
To nie jest tak, że zawsze mam na wszystko gotową prawidłową odpowiedź. Uczę się. Całe życie uczę się tego, jak żyć.
* Zawsze mam problem z cytowaniem prawdziwych wypowiedzi prawdziwych ludzi. Staram się robić to tak, żeby ująć sedno problemu, a jednocześnie nikt nigdy nie odnalazł tu siebie ani swojego znajomego.
Zdjęcie: Gerd Altmann z Pixabay