Kiedy Inżynier wracał do pracy po tacierzyńskim i po raz pierwszy miałam zostać z naszymi dziewczynami sama, postanowiłam od razu rzucić się na głęboką wodę.
– Chodź Rudolfie, idziemy na spacer – powiedziałam do naszego Seniora, który na sam dźwięk zdejmowanej z wieszaka smyczy natychmiast poderwał się z podłogi na równe łapy.
Złapałam wzrok Męża Mego.
– Że niby zabierasz dziewczyny ORAZ Rudolfa??
– Mhm, niech sobie kości rozprostuje z rana.
Inżynier spojrzał na mnie z uznaniem.
– No no, odważna jesteś!
Poczułam się jak na pierwszej randce.
Tamten spacer należał do tych łatwiejszych, jakby podstępny los próbował uśpić moją czujność. Easy-peasy, pomyślałam, ale jednocześnie czułam podskórnie, że nie ma co się chwalić światu, bo świat wytknie za najbliższym zakrętem. I miałam rację. Wciąż zdarzają nam się easy-peasy spacery, ale bądźmy szczerzy, raz na dwa miesiące. W pozostałe dni wszelkie włóczęgi są zaskakujące i dzielą się na Zaskakująco Krótkie oraz Zaskakująco Długie. Sąsiadom bardzo łatwo odróżnić, z której właśnie wracamy – po tych pierwszych jaśnie pani toddler wraca do domu pod pachą (moją), po czym znikamy w Piątej Chatce, te drugie natomiast to jakby seria krótkich, następujących po sobie raz po raz, bo wychodzimy, wracamy, wychodzimy, wracamy… A to wciąż ten sam spacer!
Poniedziałkowe wyjście to było wyjście.
– Idziemy na boisko – zakomenderowałam.
Ostatnio czuje się trochę jak generał, który jakiekolwiek współodczuwanie z podwładnymi stracił na poprzedniej wojnie, więc w tej obecnej rzuca rozkazami na prawo i lewo, nie patrząc swym żołnierzom w oczy z obawy przed wyrzutem sumienia. Albo wyrzutem wyrzutów.
– Why? – zapytała usłużnie Fruzia.
Zawsze można na nią liczyć.
– Bo Rudolf musi zrobić siku.
– And the kupa?
– Tak, być może kupę też. Więc wkładajcie buty, dobrze?
Pyśki nie musiałam namawiać, Pyśka już miała buty na stopach. Nie na tych co trzeba, to fakt, ale starała się bardzo. Fruzia za to…
– Fruziu, może sandały? – zapytałam w taki sposób, aby zasugerować odpowiedź. Poprzedniego dnia uparła się szaleć na placu w pełnych butach, które włożyła na bose stopy i wróciła do domu z otartym palcem.
– No, I want these. I will hop, don’t worry.
Och.
– Fruziu, ale nie zajdziesz tak zbyt daleko, proszę, włóż sandały… Pleeeaseee! – zarzuciłam jej tonem.
– No, I want these, mummy.
Poszłyśmy. Udało nam się dojść do domu sąsiadów, którym obie dziewczyny notorycznie podbierają z podjazdu drobne, białe kamyczki, więc unikam ich jak tylko mogę; Pyśka pakowała mi właśnie porcję do prawej kieszeni szortów, a Fruzia do lewej, ja dyskretnie opróżniałam je na podjazd, a wówczas Białe Kudło zdecydowało, że ona jednak chce zmienić buty, bo stopa ją boli, a skakanie do samego boiska to nie jest to, co Fruzie lubią najbardziej. Wywróciłam troszkę oczami, ale tylko troszkę, w całkowitej ciszy i spokoju ducha.
– Dobrze, wróćmy do domu, ale tylko na chwilkę, dobrze? Zmienisz buty i idziemy na boisko.
W domu Pyśka natychmiast zdjęła swoje trampki, bo uznała, że już wróciłyśmy.
– Pysiu kochana, wkładaj butki z powrotem, bo zaraz wychodzimy. Fruzia tylko zmieni swoje.
Młodsza córka spojrzała na mnie dziwnie, ale zabrała się do ponownego wkładania butów. Fruzia tymczasem dumała przed otwartą szafą.
– Nie ma, mama – oznajmiła bezradnie. – Nie ma buty.
– Nie ma butów? – prychnęłam lekko. – Fruziu, proszę, rozejrzyj się. Masz kilka par. Ja tylko skoczę do łazienki.
Na drodze stanął mi jednak tańcujący Rudolf, który też sądził, że już wróciliśmy na dobre i domagał się kolacji. O piętnastej.
– Rudolfie, weźże się przesuń, bo blokujesz przejście.
W tym momencie odezwała się sfrustrowana Pyśka, bo buty, nie na tych nogach co trzeba, stawiały opór przed ostatecznym spoczynkiem na stopach swojej pani. Pyśka z furią ściągnęła jeden z nich i szmyrgnęła w kąt z głośnym skrzekiem.
– Dobra, idę do łazienki, a wy się ogarnijcie, proszę! Pysiu, zaraz ci pomogę.
Kiedy wróciłam, Fruzia wywalała właśnie z szafy WSZYSTKIE buty. Westchnęłam. Zaczęłam pomagać Pyśce.
– Nadal nie ma?
– Nie ma. Really mama, nie ma buty.
– A różowe?
Tasmanka rozłożyła bezradnie ręce.
– Dobra, a sandały?
Fruzia pokazała jeden.
– A te adidasy w kwiatki?
Młoda pokręciła głową.
– Ne-e, too small.
No tak, racja.
Zaczęłam szukać razem z nią. Wyjęłyśmy WSZYSTKIE używanie i nieużywane od zimy botki z naszej szafy, przy okazji stwierdziłam, że albo mamy ich za dużo, albo zwyczajnie za dużo NAS w tym domu, ale udało mi się odkopać jedynie po jednym bucie Fruzi z każdej jeszcze nie za małej pary. What the hell??
Stałyśmy nad górą buciorów, kiedy Białe Kudło raptem się rozpromieniła i wrzasnęła:
– I know mama! I will go in kapcie!
I w jednej sekundzie wsunęła na stopy puchate kapcie z uszami psa po bokach…
Nie wytrzymałam. Usiadłam na podłodze i zawyłam, a za mną oczywiście Fruzia i Pyśka. Pyśka z tej radości znów zdjęła trampki.
– Why are you laughing, mummy? – zapytała wreszcie ta starsza.
– Bo jestem na skraju załamania nerwowego.
Fruzia teatralnie wybuchnęła śmiechem, po czym natychmiast spoważniała.
– Co to zama-mania ne-we-wego? – zapytała łamaną polszczyzną.
– Taki stan jak ten – odpowiedziałam wymijająco.
– Ma-ma – powiedziała Pyśka ponaglająco i runęła na podłogę, ślizgając się na wodzie kapiącej na podłogę z pyska Rudolfa.
Fruzia poszła w kaloszach. Profilaktycznie oplastrowałyśmy jej stopę, żeby już nic nie bolało. Dziewczyny znów napakowały mi do kieszeni białych kamyczków, a Rudolf przewrócił Pyśką swoją smyczą. Skierowałam do niebios podziękowanie za to, że jej przypadkowo nie udusił. Młoda nie zwróciła uwagi na to zagrożenie życia, ani zresztą na żadne inne, kiedy polizała dwa okoliczne płoty.
– Kochanie, nie liżemy płotów – przypomniałam głośno, a po cichu zrobiłam mentalną notkę, że to jedna z tych rzeczy, o których nie sądziłam, że wypowiem je kiedykolwiek na głos.
– Why, mama? – zapytała automatycznie Fruzia.
Potem było już bardzo fajnie, chociaż Pyśka wróciła pod pachą. A kiedy już usiadłam na kanapie, pomyślałam, że te easy-peasy spacery, te całe dwa, które dotąd się zdarzyły, to może i są przyjemne, ale zdecydowanie nie nadają się do opowiadania o nich. Bo o czym tu gadać? Wyszłyśmy, wróciłyśmy, wielkie mi coś. Więc może dobrze, że nie zdarzają się zbyt często, bo o czym codziennie opowiadałabym Mamuśce?
To był poniedziałek. We wtorek przypomniałam sobie, że nawet przy mało spektakularnych spacerach i tak mam dużo do opowiadania o dziewczynach. Bo we wtorek…
CDN.
* Brakujące buty znalazłyśmy kolejno: w torbie treningowej, pod łóżkiem i w samochodzie. Bóg i Karma raczą wiedzieć dlaczego tam.
Zdjęcie: mollyroselee z Pixabay