Trzy minuty po wejściu do jej domu, moja pięcioletnia chrześnica (dla porządku: mam ich pięcioro, w wieku od 2 do 20 lat) spojrzała uważnie na swoją mamę, na mnie, na Fruzię, a następnie wypaliła:
– Ciociuuuuuuu, a czy Fruzia była w twoim brzuszku?
Cóż.
A więc…
Tak jakby chyba nie.
– Nie, kochanie – odparłam spokojnie bez mrugnięcia powieką. – Była w brzuszku innej pani, ona ją urodziła, ale teraz Fruzia jest naszą córeczką i tak już zostanie na zawsze.
Wizualizacje pomagają, uwierzcie mi na słowo. Przerobiłam to w wyobraźni setki razy.
Młoda znów popatrzyła na mnie uważnie. Widać było, że w jej blond główce zachodzi jakiś ważny proces myślowy.
– Aha – odparła po chwili, całkowicie wyluzowana.
I jak gdyby nigdy nic, zaczęła pokazywać nam swoje zabawki.
Pierwszy stopień wtajemniczenia za nami. Teraz będzie już z górki.
Dopóki to Fruzia nie przemówi.
Pokerowa twarz! <3
A dotąd zawsze przegrywałam!
A ja myślę że dzieci przyjmują trudne rzeczy naturalnie i łatwiej niż dorośli.
I brawo ty!
dzieci przyjmują odpowiedzi na swoje pytania w sposób najprostszy z możliwych… i to jest piękne
To jest właśnie w dzieciach cudne, bez skrępowania zapytają o to co je interesuje a odpowiedź przyjmują ot tak po prostu 🙂 Pierwsze koty za płoty – teraz to już luzik 🙂
To prawda, czasem im tego zazdroszczę 🙂
Gdybyśmy my, dorośli, tak potrafili…:-)
Dokładnie. I myślę, że w przyszłości bardziej zestresują mnie zadane w miejscu publicznym pytania o to, jakim cudem dzieci dostają się do brzuszka mamy 😉 niż te o adopcję 😉