Wchodzę do Błękitnej. Robię dwa kroki w kierunku recepcji, kiedy z końca korytarza dobiega mnie znajomy, drżący, ale pełen mocy głos:
– Brandy! Brandy!
Za pierwszym razem wydawało mi się, że słyszę wołanie o Brendę. Późnym wieczorem i nocą Seniorów dręczą koszmary i często wzywają do siebie swoich bliskich, tych żyjących i tych, którzy już odeszli. Imiona odbijają się od ścian, a człowiek, idąc korytarzem o drugiej, trzeciej nad ranem ma wrażenie, że dusze tych wszystkich ludzi otaczają go ze wszystkich stron. Tylko mocna kawa pozwala otrząsnąć się z tej dziwnej, astralnej lepkości.
– Brenda? – zapytałam wtedy koleżankę.
– Nie – zaśmiała się tamta. – Brandy. Czas na jej brandy.
Nie mogłam uwierzyć, że ktokolwiek z Seniorów tak po prostu dostaje w Błękitnej brandy na kolację, więc uznałam, że to taki placówkowy żargon. Szybko okazało się, że nie ma w tym słowie drugiego ukrytego dna. Brandy to brandy i już.
– To ile ona tego wypija? – pytam bezgłośnie nad głową Seniorki, której właśnie pomagamy włożyć koszulę nocną.
– Małą szklankę – pokazuje na migi koleżanka.
Parskam śmiechem. Nic dziwnego, że Seniorka wygląda jak wygląda. Jak na dobrej bani.
– Ale to legalne? Lekarz o tym wie? – dopytuję.
Wie rodzina, lekarz i wszyscy dookoła. Nie ma przeciwwskazań. Seniorka nie jest chora, nie jest ubezwłasnowolniona i rezyduje na parterze, na którym dotąd zdarzyło mi się pracować raz. Mówią, że parter jest jak hotel, a opiekunki jak obsługa hotelowa. Nasz klient, nasz pan. To ich dom, za który płacą ciężkie pieniądze, więc jeśli ktoś wymyśli sobie szklankę brandy do kolacji, a lekarz nie widzi zdrowotnych przeszkód, brandy wjeżdża do pokoju na tacy.
– Nie dziw się – tłumaczy mi potem piguła. – Ona całe życie piła, a na starość nikt nie zmienia swoich przyzwyczajeń ot tak, tylko dlatego, że się starzeje.
W kolejnym pokoju kolejna Seniorka przygląda mi się uważnie.
– A ty jesteś tu nowa? Bo wydajesz się znajoma, ale nie widuję cię tutaj.
– To dlatego, że pracuję u góry, a ty przez dzień lub dwa tam leżałaś, prawda? – wyjaśniam.
– Aaa, rzeczywiście – przypomina sobie leciwa dama. – A skoro jesteś na piętrze, to musisz znać mojego szwagra!
Po krótkiej wymianie informacji już łączę damę z jednym z moich leżących Seniorów.
– Jesteście ze sobą w dobrych układach? – pytam na zasadzie small talku.
– Dobrych?? – prycha groźnie Seniorka. – Nigdy w życiu! To jest zły, okropnie zły człowiek!
I rozpoczyna litanię na temat wad i niegodziwego życia szwagra.
– Każdy popełnia w życiu błędy – wtrącam trochę bez sensu, bo Seniorka najwyraźniej nie oczekuje mojego udziału w rozmowie. Jest tak pogrążona w swoim monologu, że nie zauważa, że nasza praca dobiegła końca i stoimy z Robertem w drzwiach, gotowi do dalszego obchodu.
– … ja ci powiem, co on jeszcze kiedyś wywinął…
Robert patrzy na mnie i przewraca oczami.
– Żałuję, że zapytałaś.
– Ja też – mruczę i gaszę światło.
Kiedy wreszcie udaje nam się na dobre wyjść, Robert wzdycha komicznie.
– Nie znam jej szwagra i nie wiem, ile prawdy jest w tym, co ona o nim mówi, ale wiem jedno – współczuję wszystkim, którzy przez wiele lat musieli jej słuchać – mówi i puszcza do mnie oko.
A mnie przypomina się to, co często mówi Mamuśka o ludziach.
– Im człowiek starszy, tym bardziej zaostrzają się jego wady i słabości. Pamiętaj, dorośli ludzie raczej się nie zmieniają. A jeśli już, to najczęściej, niestety, na gorsze.
Chyba ma rację. Bo demencja i choroby umysłowe późnego wieku to jedno, z tym się nie dyskutuje. One z anioła potrafią zrobić diabła. Ale charakter to zupełnie inna historia.
Potwierdza to Sophia.
– Popatrz na Żartownisię. Nie widzi, nie porusza się sama, a wciąż dowcipkuje i od rana tryska dobrym humorem. Przecież nie nauczyła się tego wczoraj.
Opowiada mi też o jednej z mieszkanek, całkowicie sprawnej umysłowo, która wykrzyczała jej kiedyś, że ma wracać do swojego kraju. Sophia pochodzi z Holandii.
– Nietolerancji człowiek też nie nabywa na starość – mówi.
Mamuśka miała rację.
– A co jej na to odpowiedziałaś? – pytam z ciekawości.
– Powiedziałam jej prawdę – Sophia uśmiecha się szeroko. – Wytłumaczyłam jej, że jeśli wszystkich imigrantów wyśle do swoich ojczyzn, to w Błękitnej nie zostanie nikt, kto zmieniłby jej pieluchę. Natychmiast zamilkła.
Więc to tak będzie wyglądało, jeśli los ześle mnie kiedyś do jednej z tych błękitnopodobnych placówek w roli mieszkanki. Będę zaostrzoną wersją siebie, przeklinającą i irytującą dla otoczenia. Z każdego kąta mojego pokoju będą wypadały kartki i karteczki, na których w chwilach olśnienia będę spisywać anegdotki z personelem w roli głównej, grożąc opiekunom, że kiedyś wreszcie napiszę o nich książkę. Nocami będę zawodzić z tęsknoty do moich bliskich, a imię Fruzi będzie odbijało się od bladych ścian i straszyło zmęczone pielęgniarki. Wieczorami zaś, tuż przed kolacją, mój chropowaty, zniszczony i drżący głos będzie niósł się korytarzami placówki:
– Czekola-a-a-a-da! Czekola-a-a-a-da! Gdzie jest moja czekola-a-a-a-da??!
A na scianach zdjecia Rudolfa! 🙂
My z Bebe to chyba bedziemy krzyczec: Przyniesc nam tu natychmiast Malibu!!! Z palemka!
W takim domu gdzie przystojny i młody pielęgniarz poda mi Whisky z lodem lub cola i lodem to mogę na starość się znaleźć 🙂 No i czekolada do przegrzania przy łóżku 😀
Paleeeemkaaa! Miała być paleeemkaaa!
Co za nieprzemyślany obyczaj, że tylko mieszkańcy mogą pić. Chętnie bym się z Seniorkami napiła takiego brandy albo malibu. Na nocnej zmianie to powinien być taki gratisowy dodatek do pensji, jak kawa.
A nie lepiej ten pielęgniarz zamiast czekolady? 🙂
Pewnie lepiej ale chyba nie znalazła bym chętnego 😀
Eee, kto wie, niektórzy lubią dużo starsze 😉
"Będę zaostrzoną wersją siebie, przeklinającą i irytującą dla otoczenia." – kurczę, ja już taka jestem ! Więc chyba nic gorszego mnie (i osób, które będą musiały to tolerować) już nie spotka 😉
Ha ha, więc możesz odetchnąć 🙂