To przebłyski tylko.
Kiedy po dobrym dniu pełnym wrażeń próbuję uśpić rozbawioną Fruzię, a ona przewraca się z boku na bok, wybuchając śmiechem i patrzy na mnie tak, jak tylko ona potrafi, czekając na kolejną porcję łaskotek. I łaskoczę ją, wiedząc, że przedłużam usypianie o kolejne dwadzieścia minut, bo po łaskotkach koniecznie trzeba pocałować ją w szyję raz i dwa. I jeszcze raz. I po trudniejszym dniu też, kiedy jest zmęczona, leży spokojnie przyspawana do smoczka, którego siłą z niej nie wyciągniesz, a jednak wciąż nie śpi. Powieki opadają, żeby za chwilę znów się podnieść, pokontemplować własne zmęczenie i poudawać, że to już za chwilę. Nadal ją głaszczę, a ona nie wie, że tak naprawdę to już mi się nie chce, bo dziś byłam trochę sfrustrowana i jedyne, o czym marzę, to położyć się spać. Ale kiedy się wreszcie położę, to przed zaśnięciem wstanę jeszcze raz, żeby sprawdzić, czy się nie odkryła albo nie powyginała w jakieś dziwne pozycje, od których rano będzie bolało ją ramię.
Patrzę na Fruzię i zimny pot mnie oblewa na myśl, że taki pająk jak ona, na chudych, kołyszących się girkach, w innych okolicznościach i przy innym splocie kosmicznych ścieżek szedłby do okna życia nieświadomy tego, że mamie odechciało się permanentnie. Że życie powaliło ją tak, że się poddała, złożyła broń i głucha na własne przebłyski, ruszyła na ten ostatni spacer ze swoją córką.
Zastygam zmrożona wizją, że w innych okolicznościach, przy innym splocie kosmicznych ścieżek i w zupełnie innym życiu to mogłabym być ja.
Gdyby postawić przede mną takich, co bez skupułów, nie miałabym litości. Gdyby rozstąpiło się wówczas niebo i boski głos zagrzmiał, że kto bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem, pomimo swoich win bodaj byłabym pierwsza. Taka ze mnie chrześcijanka. Kiedy jednak myślę o tych, którym ścieżki zaplątały się tak bardzo, że nie udało im się znaleźć drogi powrotnej, o tych, którzy niekoniecznie bez sumienia, to niemal czuję przez skórę, jak bolesne muszą być te krótkie chwile lądowania na ziemi, zrozumienia, co właściwie się stało i dlaczego. Obym w żadnym kolejnym wcieleniu nie dowiedziała się, jak to jest żyć ze świadomością, że ktoś inny tuli moje-nie-moje dziecko do snu, ktoś inny je łaskocze, ktoś inny jest zmęczony jego dziecięcymi histeriami, a mimo to wciąż głaszcze je po głowie na spokojny sen. Obym nigdy nie musiała na siłę zagłuszać tych iluminacji graniczących z obłędem.
Więc czasem o nich myślę.
Krótko, to przebłyski tylko, bo nie pretenduję do tytułu pocieszycielki zbłąkanych. Ale czasem jednak myślę.
A potem wracam do swojego życia, dziękując wszechświatowi za to, że tak naprawdę żyć można tylko swoim życiem. Co za ulga.
I cieszę się, że jest jak jest.
O matko, jak ja się cieszę.
Że jest.
Wszystkie matki tak mają, niezależnie od wszystkiego, myślę że każda z nas ma takie przebłyski, ja najczęściej pod wpływem przecztania artykułu, zasłyszenia. Myślę, chce mi się płakać i czuję złość na niesprawiedliwość losu, na wszystko na cały wszechświat, a potem? Potem wracam do mojego życia, do moich dzieci i tylko czasem przytulam je jakby mocniej 🙂
Ja też czasami myślę – ale akurat w przypadku Bąblowej MB są to myśli zawsze pozytywne…i na szczęście nigdy nie rzucam w nich kamieniem, bo nie mam ku temu powodu. O tyle dobrze, że sytuacja naszego synka była taka, jaką każdy rodzic adopcyjny może sobie wymarzyć – jeśli w ogóle da się o tym w ten sposób powiedzieć…
Nawet nie umiem, nie mogę sobie tego wyobrazić, że można oddać własne dziecko i żyć dalej normalnie.. :/
Trudny temat ubrany w piękne słowa. Czasami historie są bardzo trudne i brakuje tam tylko pomocnej dłoni by historia życia matki i dziecka mogła zakończyć się szczęśliwie, a czasami serce się kraja gdy dziecku dzieje się krzywda i wtedy nie potrafimy – nie chcemy wybaczyć.
Nie umiem wyobrazić sobie jak mozna oddać wlasne dziecko…ale nie mnie oceniać..dzięki Im Wy jesteście szczęśliwi spełnieni i zakochani do.szalenstwa w tej Małej Osobce a Ona w Was…:-)
Dokładnie tak – czasem to kwestia jednej właściwej osoby we właściwym czasie, żeby dana historia mogła potoczyć się inaczej.