Założę się o bloga, że to kwestia tej pracy, w tym miejscu i z tymi ludźmi. Po raz pierwszy w tym życiu tutaj przepracowane lato wciąż miało smak lata, odliczanie do weekendu wiązało się jedynie z oczekiwaniem na więcej czasu razem lub kolejny wypad przed siebie, a perspektywa nowego roku szkolnego nie wydaje się końcem świata. Choć i tak w placówce nikt zdaje się nie wierzyć w moje zapewnienia, że było fajnie. Wciąż tylko bless you! na zmianę z poor you! od tych, co to świeżo po Hawajach. Jeszcze chwila, jeszcze momencik, a na ołtarze mnie wyniosą. Męczennica koledżowej ławy niosąca kaganek oświaty integrującym się w Królestwie przybyszom. To o mnie. A w zasadzie mogłoby być o mnie. Mogłoby, gdyby nie ten drobny fakt, że w na wpół opustoszałym koledżu mogłam wreszcie poczuć się jak na czerwonym dywanie wśród klikających na mój widok kserokopiarek błysków fleszy, oraz to, że moi kursanci zadbali o iście radosną atmosferę w klasie. Jak na lato przystało. I doprawdy cieszę się, że nikt w najbliższym czasie nie zamierza przepytywać mnie z zakresu moich zawodowych obowiązków, bo gdybym miała wyrecytować taki na podstawie ostatnich dwóch miesięcy, ręczę identyfikatorem otwierającym mi wszystkie koledżowe drzwi, że byłby to poemat zupełnie inny od tego, jaki dostarczono mi na papierze niespełna rok temu.
Tylko wczoraj na jednej trzygodzinnej sesji niańczyłam dziesięciomiesięcznego, czarnookiego skrzata, który usiłował zjeść długopis, kartkę i jednocześnie własną dłoń, podczas gdy jego rodzice rozwiązywali krzyżówkę o intrygującym tytule 'Jobs’, umawiałam do-dziś-nie-wiem-kogo (kuzyna kolegi kuzyna kursanta?) na wizytę w szpitalu na oddziale ortopedii, brata mojego kursanta na spotkanie w job centre, szukałam odpowiedzi na pytanie, czy w Krainie Deszczu można zdawać egzamin na prawo jazdy po arabsku, rozmawiałam o spawaniu, o którym nie wiem nic oraz drukowałam bilet do Londynu. I to chyba oczywiste, że nie dla siebie.
Wcześniej zresztą też było wszystko.
Ktoś koniecznie chciał kupić mój samochód, ale że Mikruska pomyślnie przeszła ostatnie em-oł-ti, nasz związek jeszcze się nie rozpadł, wobec czego rozżalony samozwańczy kupiec znalazł sobie na ebayu Mikrusowego sobowtóra, o czym nie omieszkał mnie poinformować pewnego poniedziałkowego poranka, triumfalnie wymachując mi zdjęciem w telefonie przed nosem. Wiedziałam, że ja i Mikruska jesteśmy lokalną atrakcją, ale żeby aż taką, by od razu iść w nasze ślady?!
Ktoś odmówił napisania testu diagnostycznego. I żeby jeszcze odmówił i kropka, nie kruszyłabym kopii, ot, uznałabym, że ma testofobię. Albo że po prostu ma na mnie alergię. Ale nie, on odmówił, bo uznał, że jak tylko własnoręcznie postawi jakikolwiek znak graficzny na podsuniętym mu pod brodę papierze, ja ten cenny znak natychmiast oddam do urzędu imigracyjnego, coby delikwenta legalnie przebywającego w Królestwie wydalić na mocy nieistniejących przepisów. Potrzeba było czterech innych osób, siedemnastu pieczęci od dwudziestu niezależnych od siebie instytucji oraz tłumacza przysięgłego, aby wy-tłumaczyć nowemu nabykowi, że test jest bezpieczny. Długopis również.
Jeszcze ktoś inny nie mógł przestać zapraszać nas na lunch. Wszelkie wiarygodne i niewiarygodne wymówki skończyły się mnie i pomagającym mi – wedle nomenklatury Ojca Dyrektora – asystentkom w okolicach czerwca. Argument, że Kraina Deszczu nie przewiduje relacji uczeń – nauczyciel wykraczającej poza koledżowe mury, nijak nie trafiał do Mojżesza. Nawet wtedy, kiedy z pomocą słownika wyklepałam mu go – ten argument znaczy – na klawiaturze.
– Teacher! – Mojżesz uczynił w powietrzu nieokreślony ruch dłonią, a twarz wykrzywił w dziwnym grymasie trochę przypominającym mi złoszczącą się Fruzię.
(Może mnie właśnie przeklął w imię Allaha?)
– Teacher, no worry, it’s ok!
Po czym ponowił zaproszenie.
I właśnie wtedy jedna z moich nieocenionych asystentek wpadła na pomysł, że skoro my nie bardzo możemy na ten lunch, to niech ten lunch do nas przyjdzie! Jak nie Mahomet do góry, to góra do Mahometa. Albo jakoś tak. Nawet etnicznie się zgadza. Miesiąc i osiemdziesiąt przypominajek później na koledżowe ławy wjechało syryjsko-polsko-angielskie jadło, a mnie aż zatkało nie tylko od tego, co właśnie mieliło moje jakże nagle egzotyczne podniebienie, ale przede wszystkim z wrażenia, że oni to jedzenie naprawdę tak na serio, serio, śmiertelnie poważnie traktują. W sensie – jaki McDonalds? Jakie KFC? Domowe żarcie, poczynione dłońmi żon i matek lub co bardziej do przodu mężczyzn, to podstawa nie tylko ramadanu, nie tylko przeżycia, ale przede wszystkim satysfakcjonującego lifestyle’u. Czego akurat Kraina Deszczu powinna się od nich uczyć. A jedliśmy między innymi to:
Przepis na kurczaka w galarecie made by Inżynier oraz na rolmopsy made by Aldi Wam daruję. Zdradzę tylko, że galareta się przyjęła.
– Yes, teacher, thank you, I take it for my wife – z aprobatą przyjął Mojżesz moją propozycję rozparcelowania resztek jedzenia na kilka domów.
Śledzie zaś niekoniecznie.
– I’m allergic to seafood! – wykrzyknął Fadi płynną angielszczyzną.
W ostatniej chwili powstrzymałam parsknięcie buzią pełną dziwnych liści. Nie mogłam bowiem przypomnieć sobie, kiedy ostatnio usłyszałam od Fadiego równie piękne zdanie w języku tubylców. Wygląda na to, iż potrzeba (strach?) jest matką lepszej komunikacji.
Inżynier zaś ze stoickim spokojem przyjął powrót rolmopsów do naszej lodówki.
– Super, miałem nadzieję, że nie będą im smakowały! – uśmiechnął się chytrze.
Zupełnie jak Fruzia.
Rolmopsy idealnie pasują do pewnego typowo polskiego trunku 😉 A jedzonk, których nazwy podalaś wygląda mmmm pysznie (zwłaszcza te liście winogron – coś jak nasze gołąbki chyba i te nadziewane kopytka "Halawet el jibn" mnie zaciekawiły, o deserze naturalnie nie wspomnę – wiadomo ;).
Powiem Ci, że jak na lenie lenistwo jesteś strasznie zajęta 😀
Nasz rok szkolny i przedszkolny zaczyna się 4.09, Kasia na 8:00, Martyna na 9:00.
Grape leaves i halawet el jibn bardzo lubie, moge zostac Twoja asystentka? Fajnie masz w tej pracy.
Ludzie sa bardzo rozni i roznie reaguja, ale co do zarelka to wszystkie narody z wyjatkiem Amerykanow maja tak samo:))
Wejdziesz do polskiego domu to sie stol ugina i wepchna w czlowieka wszystko do ostatniego kesa mimo, ze czlowiek przysiega, ze na pierwszym kesie juz siedzi:))) Wiec sie nie dziw, bo wszyscy tak mamy.
Tylko Amerykanie nie przesadzaja z karmieniem gosci, zaprosza, cos tam przygotuja albo czesciej zamowia w knajpie z dostawa i chcesz to jedz, nie to nie:)))
Te "kopytka" są przepyszne, choć gdybym opierała się tylko na przepisie, to uznałabym, że do geby tego nie wezmę. Wiesz, takie a'la serowe rzeczy to nie dla mnie. Ale one są rewelacyjne!
Rolmopsy pasują do większości polskich trunków, ha ha! 😉
Czyli u Was ostatni wakacyjny weekend? Korzystajcie!
No wiem, że mam fajnie, w sumie to już nawet nie potrafię sobie wyobrazić, że gdzie indziej mogłabym mieć lepiej. Star, Ciebie to nawet bez rozmowy kwalifikacyjnej wezmę na asystentkę!;-)
W Krainie Deszczu też nie ma szału z karmieniem gości, ot, taka kultura, stąd może to moje zadziwienie, że Syryjczycy właśnie tak bardziej… po polsku. Masz rację, żarcie łagodzi obyczaje 🙂
Mnie to chyba nikt by na taki lunch nie musiałby zapraszać:)
Sama bym przyszła!
Trza było od tych żon, matek przepisy brać:))
Kochana, no wlasnie dlatego wrzucilam linki, zeby przepisy byly w jednym miejscu. A zebys wiedziala, ze nie bylo latwo dogadac sie w kwestii tego, co wlasnie jemy… 🙂 Moi kursanci sa na poziomie poczatkujacym i musielismy skorzystac z google, zeby znalezc wlasciwe nazwy w necie. Nie pokusilam sie o pytanie, z jakich domowych trikow korzystaly dziewczyny prz gotowaniu, bo to byloby zbyt trudne:-) Ale mam chociaz tyle. I tak jak nie lubiei nie umiem gotowac, tak te cukinie ktoregos dnia zrobie! 😁
Wow ale smakołyki! Te cukinie i "kopytka" no mniam mniam mniam i ten Durian bread mnie zainteresował 😉
Nie durian tylko Syrian* u nas ostatnie tchnienie wakacji ..ehh mnie szkoda lata!
Lata to mnie zawsze szkoda, Nicole. Tym bardziej, że u nas dziś deszcz i wiatr za oknem. Brr!Ale to było fajne lato, więc "wracam" do pracy wypoczęta, mimo że ostatnią dłuższą przerwę miałam w czerwcu:-)
Durian bread mnie rozbawił 🙂 🙂