Fruzia ulepiła z Babcią łańcuch na choinkę, który teraz owija wszystkim kolejno wokół szyi i twierdzi, że to komin. Komin z krótkim, angielskim |i|, gdyż za jakiekolwiek słowo bierze się Fruzia, nieodmiennie nosi ono znamiona przyprawiającej mnie na studiach o mdłości RP. Obecnie przyprawia mnie jedynie o nutkę szczerej zazdrości.
Poczyniła również ciasteczka. Gdyby nie usilnie starania matki oraz Drugiej Babci, wszystkie ciasteczka byłyby w kształcie serca w rozmiarze XXL, jedno na blachę.
Zawsze zastanawiają mnie te piękne fotografie, na których odziane w śnieżnobiałe koszule dziateczki, efektownie przyprószone mąką na czubeczkach nosków, wycinają finezyjne pierniczki przy stole w salonie. Nie uważam, że to kłamstwo, przez chwilę zapewne to szczera prawda, a i ja sama bardzo chciałabym móc zamieścić takie zdjęcie gdziekolwiek, wbrew panującemu trendowi głoszącemu, że to zamach na prawdziwe życie, bo jeśli fotografie zrobione są wprawną ręką, to przyjemnie się je ogląda. Nikt nie musi też przekonywać mnie, że nie tak wygląda prawdziwe wycinanie ciastek. Zastanawia mnie tylko to, ile wysiłku kosztuje ta jedna chwila. Wystarczy przecież spojrzeć na Fruzię wycinającą cynamonowe serca – w starej, zielonej kamizelce, umazana czekoladą zjedzoną dwie godziny temu, z niesfornie wymykającymi się spod gumki do włosów kosmykami blond loków, przyklejająca ciasto do blatu tak, że nie sposób go potem od niego odkleić, z własną koncepcją na to, jak mają wyglądać ciasteczka dla przyjaciół i sąsiadów. Wszędzie mąka, bałagan w kadrze i poza kadrem, na stole oprócz ciasteczek tysiąc przedmiotów z różnych parafii, a wokół stołu biegający fotograf życzący sobie jednego jedynego przyzwoitego zdjęcia, które można będzie wysłać Babci Mamuśce i Dziadkowi Dyrektorowi na dowód na to, że myślimy o nich tutaj nawet w chwilach totalnego chaosu.
Tak wyglądały nasze Święta, kiedy byłam mała, tak wyglądają i teraz, kiedy większość zamieszania produkuje ona. Odwróciły się jedynie proporcje radości z dawania i brania. Ale właśnie to chcę mieć przed oczami, kiedy twardy dysk pamięci dobrnie do kresu swych możliwości i będzie musiał zdecydować, co wyrzucić, a co zostawić w pliku na wieczność –
– chaos dziecięcej radości.
Moja kuchnia po ciasteczkowaniu bardziej wygląda jak u Kevina niż u Perfekcyjnej Pani domu 😉 A z tymi zdjęciami to coś jak reklamy z rumianymi, pulchnymi i wiecznie usmiechnietymi bobasami 😀