– Zapisałam nas na open day w Dużym Mieście – oznajmiłam Inżynierowi, kiedy ten wrócił z pracy.
Po czym rzuciliśmy się w wir przygotowań do Świąt, niespecjalnie zastanawiając się, czy taki open day w naszym przypadku ma jakikolwiek sens.
Tak to u nas działa. Możemy czekać, już coraz lepiej nam to wychodzi, ale dobrze jest znać kres tego czekania. Działania i terminy to w pewnych dziedzinach życia nasi najlepsi sprzymierzeńcy.
Było totalnie inaczej niż tamtego czerwcowego dnia. Wtedy, prawie pięć lat temu, zupełnie nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Zżerała nas ciekawość, ale i stres połączony z mnóstwem wątpliwości. Czy się nie wygłupimy, czy zrozumiemy, czy nas zrozumieją, czy nie wyjdziemy na impertynentów, którzy ledwie co przekroczyli granicę, okupują ciasną Cegiełkę, a wymyślili sobie dziecko, najchętniej podane do kochania na tacy, tu i teraz. Pamiętam, że siedzieliśmy na niewygodnych krzesłach, rozglądaliśmy się niepewnie, wciąż coś do siebie szeptaliśmy i chichocząc w polskim narzeczu (to ze stresu), słuchaliśmy prezentacji Isuppose, który półtora roku później, tuż po tym jak Matching Panel uznał nas za najlepszy match z Fruzią, wyznał nam ze śmiechem, że w duchu sądził, że na to nasze choć trochę zgodne kulturowo dziecko to my sobie poczekamy dobrą chwilę, oj poczekamy. – To jeden z najbardziej niezwykłych przypadków, jaki nam się tu zdarzył od wielu lat – dodał, mając na myśli zbieżność okoliczności, które doprowadziły nas do Fruzi.
Teraz było inaczej. Nie było czasu na stres, a i nasze doświadczenia adopcyjne pozwoliły nam podejść do sprawy bez zbędnego zadręczania się tym, co jeśli. Nawet kosmiczny korek na drodze do Dużego Miasta i potworne spóźnienie nie wytrąciły nas z równowagi. W końcu to nie punkcja, prawda? 😉 Adrenalina wystrzeliła dopiero w chwili, kiedy znaleźliśmy się w sali pełnej – dosłownie – potencjalnych adoptersów i pracowników socjalnych. Przez chwilę nikt nie zwrócił na nas uwagi, wszyscy pogrążeni byli w półgłośnych rozmowach, w parach, trójkach, grupkach. Ta atmosfera… Musielibyśmy tam być. W powietrzu wisiały kilogramy nadziei. Można by ją kroić tasakiem i rozdawać po trochu tym, którzy gdzieś ją zgubili.
Dotarliśmy akurat na koniec tych rozmów i początek prezentacji.
– Mam na imię Andi i opowiem wam teraz o tym, jakie dzieci na was czekają.
Coś mi kliknęło w szarej strefie umysłu.
– Twarzy nie znam zupełnie, ale to imię… To chyba opiekunka Liz i Paolo – wyszeptałam do Inżyniera.
Jako jedyni siedzieliśmy na podłodze, sącząc kawę. Przynajmniej pięć razy zapytano nas, czy aby na pewno nam wygodnie. Pomimo tego, że wystroiłam się w pracowe obcasy, a na tyłku miałam spodnie z zepsutym zamkiem, przez co wciąż zastanawiałam się, czy bluzka porządnie go zasłania, to w życiu nie było mi wygodniej.
– To jak przygotowanie do tego, co was czeka z dzieckiem – mrugnęła do nas jedna z uczestniczek spotkania, sugerując, że i my i ona powinniśmy zacząć się przyzwyczajać. Nie sprostowałam, że ten dywan mamy na porządku dziennym już od kilku lat. Doskonale pamiętaliśmy, jak dziwnie nie na miejscu brzmiały komentarze jednej pary w naszej adopcyjnej grupie z Ery Przed Fruzią, która od pierwszego dnia szkolenia nad wyraz często opowiadała o swoich doświadczeniach z biologicznym dzieckiem. Niby nie robili nic niewłaściwego, ale w sali pełnej ludzi z poplątanymi historiami poronień, strat i nieudanych procedur in vitro, czekających na swoje pierwsze wymarzone dziecko, nieswojo się tego słuchało. Nie zamierzaliśmy popełniać tego błędu.
Kawę na ławę wyłożyliśmy dopiero w rozmowie z Jane. Wspominałam o Fruzi w mailu potwierdzającym naszą obecność na spotkaniu, ale w odpowiedzi nikt do faktu istnienia Tasmana nie nawiązał. Nikt też jednak nie napisał, że lepiej poczekać, bo więzi, bo różnica wieku, bo… Postanowiliśmy więc kuć żelazo, póki gorące.
– Naprawdę jesteśmy gotowi, ona i my, trudno przewidzieć, jak to będzie, kiedy faktycznie się zdarzy, ale czujemy, że to jest dobry moment.
(Mówią, że nie ma idealnego momentu na dziecko. W naszym przypadku każdy jest idealny.)
– Jesteśmy też gotowi na większe ryzyko. Mamy Fruzię, jesteśmy silniejsi, trochę znamy uczucie niepewności, a przy tym wiemy, że drugie dziecko musi być młodsze od Fruzi, co zrozumiale stawia nas na szarym końcu kolejki do ponownej adopcji, w związku z tym rozważamy Early Permanence*.
Spojrzałam na Inżyniera, choć wcale nie musiałam. W takich chwilach zawsze uderza mnie to, że oboje czujemy, co w tym momencie myśli to drugie. I żadna to mistyczna telepatia, urojone 'bo znam go lepiej niż siebie’; to po prostu setki przegadanych nocy. Wiem, bo byliśmy już razem prawie wszędzie, choć zawsze zostawiamy między sobą miejsce na powiew świeżego powietrza, kłótnię lub margines na zaskoczenia. Tak jest dobrze, bo w ten sposób zawsze chce się wracać do domu, w którym ktoś czeka.
– Tak, jesteśmy zdecydowani pójść tą drogą – dodał on.
Jane patrzyła to na mnie, to na niego. Od czasu do czasu szybko nagryzmoliła coś w notatniku, który trzymała na kolanach.
– To dobrze, bo myślę, że na aktualnym etapie, kiedy wasza córka jest wciąż tak mała, to wasza jedyna opcja na rozpoczęcie procesu w najbliższym czasie. Na tradycyjną drogę musielibyście poczekać jeszcze przynajmniej dwa lata. Przynajmniej. Musicie też mieć świadomość, że to może być wyboista droga, więc jeśli macie jakieś pytania związane z Early Permanence, myślę że Jasmine będzie wam w stanie więcej na ten temat powiedzieć.
Chwilę później Jasmine dołączyła do naszej małej grupki. Mieliśmy w zasadzie dwa pytania. On – o statystykę.
– A wiesz, że statystyka zupełnie się nie sprawdza, kiedy ty jesteś w tym jednym pechowym procencie?
Wybuchnęliśmy śmiechem.
Ja błyskawicznie przeniosłam się myślami do kolejnego urlopu adopcyjnego. Na szczęście w tej kwestii Early Permanence nic nie zmienia.
Jane wręczyła nam formularz, który wypełniłam niemal w powietrzu.
– Świetnie, w przyszłym tygodniu odezwiemy się do was z prośbą o potwierdzenie waszej chęci rozpoczęcia procesu. Przedyskutujcie sobie wszystko raz jeszcze i wówczas ustalimy coś więcej.
Wstaliśmy od stolika. W ferworze dyskusji nie zauważyliśmy, że większość uczestników spotkania zdążyła się już rozejść. Skierowaliśmy swoje kroki ku wyjściu. Po drodze dołączyła do nas Andi, wcześniej prowadząca prezentację, żeby otworzyć nam zamknięte na klucz drzwi.
– A skąd wy właściwie jesteście? – zapytała.
Padła nazwa naszej wioski.
W odpowiedzi na twarzy Andi pojawił się szeroki uśmiech.
– A to dlatego wydawało mi się, że skądś was znam! Oczywiście z wesela Liz i Paolo! Jane, czy ty wiesz, kogo my tu mamy? Pamiętasz Superhero?
Świat naprawdę jest mały.
A kiedy Inżynier zniknął jeszcze na chwilę w łazience, Andi szepnęła mi w ucho rozbawiona:
– A najbardziej z tej imprezy pamiętam taniec twojego męża!
Czujecie to? Z całej imprezy pamięta właśnie to!
Nie czekali do przyszłego tygodnia. Następnego dnia dostałam maila z informacją, że chcą z nami współpracować. Możemy zacząć w drugiej połowie maja.
Wygląda na to, że za jakiś czas wrócę do pisania pod kluczem. Będzie mi niezmiernie miło, jeśli część z Was po raz kolejny zechce nam towarzyszyć. Tym razem w drodze do Drugiego.
(…)
Pięć lat temu kolejne cztery miesiące czekania byłyby dla nas potworną męką.
Dzisiaj zastanawiamy się, czy w ciągu tych kilkunastu tygodni zdołamy dokonać cudu przekształcenia Piątej Chatki w przestronne czteropokojowe mieszkanie… Bo że Rudolfa już nie wychowamy, to więcej niż pewne.
* wyjaśnię innym razem
Mam nadzieje, ze to pod kluczem, bedzie ciagle tym samym miejscem.
I mocno trzymam kciuki:***
Trzymam kciuki i ciesze sie razem z Wami
Już się cieszę
Tylko od jakiegoś czasu adresu nie mogę sobie przypomnieć…
Wspaniałe wieści! Nawet nie wiecie jak się cieszę! Fingers crossed 😀😎:******* Będę musiała machnąć kolejną prezentacje bo jak to Fruzia ma a drugi w ma nie mieć 😀😀😀😀 Super super super Ps:od jakiegoś czasu nie mogę dostać się na Twoje stare blogowe miejsce pokazuje mi się komunikat You have no permission…
Ja do zakluczykowanego zaglądam regularnie a kciuki trzymam cały czas 🙂
Aniko, jest u mnie w dole linkowni, pt. Zolwica.
Ja tez zagladam, ale tam pajeczynami zaroslo, ze ciezko cos zobaczyc:)))
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Star, jestes pewna?😂😂
Nicole, nie wiem, dlaczego Ci sie cos takiego wyswietla, ale sprawdze. W razie czego podesle ponowne zaproszenie😘
Super, dzieki Star za podeslanie Anice info😘
Dzieki, kazde kciuki na wage zlota!:-)
Tak, to samo, nie wyobrazam sobie zarzadzania trzecim blogiem! 😉
Red sonia – I cmok Ci za to!😘
O Boszeńku, mamtrzykciukitrzymamkciuki. ślę tyle dobrych myśli ile w Was nadziei
b.
a jakie procedury trzeba wdroży by kluczyk dostać? NIe wiem nic, a boję się być pominięta…Pozdrawiam, kciuki zaciskając. Zielmon
To się porobiło! Mocne kciuki. Ja jestem dumna mamą chrzestną dwóch adootowanych braci❤
Trzymam kciuki 🤞
O Boszeńku, dzięki Ci! 🙂 :-***
Dobre pytanie. Mówiąc szczerze, jeszcze o tym nie myślałam. Ostatnim razem, kiedy się zamykałam, wręczyłam kluczyki garstce osób, które były dla mnie w jakiś sposób zidentyfikowane. Co będzie teraz, nie mam pojęcia, ale nie martwiłabym się o to teraz, bo jeszcze przez dobrych kilka miesięcy tu pobędę.
Sednem takiego zamknięcia jest zachowanie prywatności w momencie, kiedy pojawi się dziecko ze swoją własną historią, więc – chociaż uwielbiam pisać dla szerokiego grona odbiorców, w tym dla anonimowych, nieujawniających się czytelników – niestety nie będę mogła wręczyć kluczyków tym, o których zupełnie nic nie wiem.
Pewnie zupełnie Ci tym nie pomogłam…
🙂 Ależ tak! pozwalasz mi mieć nadzieję, że nie znikasz w całości i jakaś część – ta tutaj? – będzie dla tych bez kluczyków…
Wkasnie taka mozliwosc rozwazam😊
No, porobilo sie! Ale wlasnie o to nam chodzi od poczatku😃 Matko chrzestna, ucaluj swoich synalkow 😘
Juz nie pierwszy raz, Irminko!😘
Lo matkozcorka, krasnoludki zadzialaly:)))
Niech sie dzieje!!! Buziaki. Marta
mocno trzymam kciuki i będę tu zaglądać jak zawsze, może jakieś okruszki nam rzucisz, tym 'bezkluczykowym' czytaczkom 🙂
Anais
Buziaki od nas! :-*
Postaram się znaleźć jakiś złoty środek w tej opowieści od środka 😉 A tymczasem dziękuję za kciuki!
A czy ja moglabym prosic (tak cichutko i niesmialo) o kluczyk do tego zamknietego swiatka? Udzielam sie tutaj od dosc niedawna, ale taka do konca anonimowa nie jestem, bo swoje miejsce w sieci posiadam… Pliiis!!! 🙂
A ja sobie właśnie buszuje po tym Twoim miejscu w sieci…:-)
Jak dobrze to czytać! r
Wiesz, że dosłownie za miesiąc (max tygodnie!) urodzę córkę 🙂 Niech ten 2018 rok będzie dla nas dobry. Życzę wam tego z całego serca!
Meg, o rany, jesteś! I do tego za chwilę jako matka wielodzietna! Po pierwsze – WOW! Po drugie – gratulacje ogromne! I po trzecie – gdzie żeś zniknęła??? Szczęśliwej podróży dla Was obu!
Jestem na instagramie, na bieżąco wstawiam zdjęcia. Poszukaj jako megichlopaki 🙂
Dawajze kluczyk! :***********
blogkaczki (at) gmail.com
Yours euforycznie,
kaczka
Pooooooszłoooooo! :-*