– Weź mi przestań szczoteczki przestawiać, dobra? – zagaił on pewnego poranka.
– Przestawiać? – zdziwiłam się. – A co ja niby z nimi robię?
– Rozdzielasz je.
Chwila ciszy.
– Rozdzielasz je, a ja zawsze stawiam je w kubku razem, zwrócone w tym samym kierunku.
Patrzę na niego uważnie.
– No wiesz… żeby nic nas nigdy nie rozdzieliło… – mówi tak trochę niewyraźnie.
– Przestawiać? – zdziwiłam się. – A co ja niby z nimi robię?
– Rozdzielasz je.
Chwila ciszy.
– Rozdzielasz je, a ja zawsze stawiam je w kubku razem, zwrócone w tym samym kierunku.
Patrzę na niego uważnie.
– No wiesz… żeby nic nas nigdy nie rozdzieliło… – mówi tak trochę niewyraźnie.
– A ja zawsze, kiedy wsiadam za kółko – mówię do niego po chwili – mantruję do siebie półgłosem, żeby On prowadził nas bezpiecznie po swoich drogach – Ciebie, Fruzię i mnie. Mówię to za każdym razem. Kiedy jadę w tę i kiedy jadę z powrotem, rano i wieczorem, zawsze. To jedyna modlitwa, którą mówię z taką regularnością.
Zapewne jest na to jakaś nazwa. Być może to zaburzenie psychiczne albo nieuleczalne natręctwo. Na pewno ktoś to już ładnie ujął w ramki, definicje i umieścił w Wikipedii.
Ale po jedenastu latach razem to najprzyjemniejsze wspólne wariactwo, jakie byłabym w stanie wymyślić.
Bo miłośc to patrzeć w jednym kierunku szczoteczek też 😉😀. Też jestem przesądna proszę by płacić mi grosikiza noże buty kaktusy 😀
Za noże! I kaktusy! O matko, a ja kiedyś kaktusa kupiłam Kocurowi na prezent! I teraz co, jeśli mi nie zapłaciła? 🙂 Ach, jak dobrze, że świrusek jest więcej! :-*