– Bus, mummy, bus! – wykrzykuje nagle Fruzia.
– No rzeczywiście, autobus! – podnoszę głos do poziomu pożądanej przez nią ekscytacji. – Ciekawe dokąd jedzie.
– Where bus going?
– No właśnie nie wiem, a ty jak sądzisz?
– I don’t know.
– Nie wiem. Umiesz powiedzieć 'nie wiem’?
Fruzia komicznie rozkłada ręce. Kojarzy ten gest z pierwszą lekcją polskiego 'nie wiem.’
– Nie fiem.
Chwila ciszy.
– I want go bus.
Coś musi w nich być, coś czego ja ewidentnie nie dostrzegam, że Tasman tak je kocha. Chętnie wsiadłaby do każdego.
– Pojedziemy innym razem.
– Why inym raze?
– Bo teraz idziemy do parku, pamiętasz?
– And playout! – Fruzia podskakuje i z radości aż podnosi do góry ręce.
– Playground, zgadza się. Idziemy na plac zabaw. Powiesz 'plac’?
– Pac. Yeah! Buju buju!
Cisza.
– I want more bus. And car.
– O, zobacz, akurat jedzie następny.
– Yeah! Why stop, mummy?
– Dlaczego się zatrzymał? Bo ktoś z niego wysiada, zobacz.
– Why koś siada?
I tak w kółko.
To we Francji uświadomiłam sobie, jak zabawnie musi to wyglądać dla postronnych obserwatorów. Szczególnie właśnie tam, gdzie ani jeden, ani drugi język nie jest językiem miejscowym. Gawędziliśmy tak w drodze na zakupy, na plażę, a przechodnie przyglądali się nam z uśmiechem. Ci bardziej zorientowani w temacie zagadywali.
– W jakim języku do niej mówicie?
Jej języka nie trzeba było przedstawiać.
Zwykle potem następowało:
– My też to przerabialiśmy.
Niektórzy w dwóch, inni w trzech wersjach. Świat jest naprawdę kolorowy.
Pomiędzy lipcem a wrześniem nastąpiły w jej języku zmiany. Już można się dowiedzieć, co się wydarzyło w przedszkolu, kiedy opowiada podkurzona, że John said I’m a baby, but I’m NOT a baby! I said 'you are a baby!’ Albo w natchnieniu, że Sidney come to my house, mama, and John, and Nora! Zaczęłam wtedy w panice ogarniać całkiem nieartystyczny nieład, bo kto ją tam wie, kogo nam jeszcze sprosiła do chaty. W Różowej też to widzą, przedszkolny assessment zaczął oscylować w okolicach spokojnej normy, choć my i tak wiemy, że oni znają tylko pół prawdy. To angielskie pół. I to też jest ten moment, kiedy wszelkie ściemy nie wchodzą w rachubę, bo już wygada.
– Daddy not going to work, ’cause daddy poorly! – wykrzyknęła któregoś dnia w progu pre-school. Pardon, na progu pi:-siok.
W domu dyryguje. O, jak ona dyryguje! Ustawia bobasy w rzędzie, czyta im bajki, grozi, że ’I watching you!’ Zakłada nogę na nogę, pokazuje lalkom, że mają włączyć uszy, oczy, buzię zapiąć (zip it up!), a wszelkie komentarze schować do kieszeni. Wtedy dopiero zaczyna czytać.
– One day… mouse scary…
Potem już nic nie rozumiem, ale nie szkodzi, bo Fruzia profesjonalnie ślini palec, przewraca kartkę i kontynuuje:
– But…! – zawiesza głos i patrzy na mnie, sprawdzając, czy jestem pod dostatecznym wrażeniem.
Ach, to napięcie!
Wendy wyznała, że to od nich to wzięła.
– Patrzę na nią i widzę nasze ruchy i miny – mówi ze śmiechem. – Musimy być straszne!
Och. Ja powiedziałabym – skuteczne.
Najczęściej przydziela mi role Baby Sister albo siebie samej. Chwyta za wózek z lalką, mnie wręcza nosidełko wypełnione sztućcami (nie wiem, nie pytajcie) i każe wędrować obok siebie. Za daleko nie udaje nam się zabrnąć. Po zaledwie dwóch krokach zamaszystym gestem nakazuje mi stanąć.
– Dlaczego stoimy? – pytam nieśmiało.
Fruzia wzdycha i przewraca oczami.
– Traffic jam.
Język ojców też nie stoi w miejscu. To jeszcze nie galop, lekki kłus może, ale posuwamy się do przodu. Sama z siebie zaczęła wtrącać więcej polskich słów w angielskie mono- i dialogi.
– Pojedziesz z tatą na basen? – pyta on.
– Going basen? Yeah! Ce basen, tata, I want!
Uwielbia robić niespodzianki.
– Shut the oczy! – krzyczy.
A kiedy nie może dźwignąć pudła z klockami, coraz częściej irytuje się po naszemu:
– Pomós mi!
Ma ulubione przedmioty, które nazywa tylko po polsku. Sonka (słomka), pa:so:ka (parasolka), myko (mydło). Boże i Karmo, jaką mi kiedyś zrobiła karczemną awanturę! Że nie rozumiem, o co jej chodzi, a ona przecież wyraźnie mówi, że chce kała! Trochę nam zeszło na łzy i spektakularne występy, zanim okazało się, że prosiła o kakao. No przecież ’I said, mama, I said kała!’ (Silly mummy!)
Chętniej powtarza. I szybciej zapamiętuje. Już nie czuję się jak upierdliwy dręczyciel, bo widzę, że to zostaje.
– (K)to to? – małpuje mnie, kiedy otwiera polską wersję Peppy.
A kiedy celowo udaję, że nie wiem, sama wylicza:
– Dziadek kólik, Peppa, George’a, tata finka i mama finka.
George, dziwnym trafem, zawsze występuje w bierniku.
– Łap, George’a! – ponagliła go kiedyś zniecierpliwiona, oglądając bajkę.
Piłkę miał złapać.
I zaskakuje coraz częściej, bo nawet jeśli my nie przykładamy wagi do danego słowa, okazuje się, że to akurat jej się spodobało. Stąd ciepak (keczup), kisien (kisiel) i klew (krew). A ponieważ gdzieś jej zaczęło błyskać pod blond czupryną, że mamy dwie wersje rzeczywistości, czasem wyskakuje z dubeltówką:
– Mama, look patrz!
Patrzę więc i lookam.
Potrafi wywieść w pole.
– Bajki, mama, p(l)ease!
– A co byś chciała obejrzeć, Peppę, Jim Jam, czy Mini Mini? – sprytnie ograniczam wybór do polskich opcji.
– Bajki, mama! – upiera się ona.
– No właśnie pytam, jaką bajkę ci włączyć – powtarzam.
– No, bajki!
Patrzę na nią i dopiero po chwili do mnie dociera.
– Bike! Chcesz pojeździć na rowerze?
– Yes, bikee, mummy, bikee!
Bywa leniwa i nie dba o szczegóły. Skraca, odejmuje, byle szybciej i sprawniej.
– Mama, look stanek!
– Przy-stanek – poprawiam.
– Stanek – powtarza Fruzia.
Nie czepiam się ze strachu, że znów uciszy mnie jednym krótkim 'stop it, mama!’ Wolę siedzieć na tym stanku i podziwiać jej (a)didaski.
Jej riposty czasem rozkładają nas na łopatki.
– Pojedziemy razem na gimnę – mówi on, łaskocząc ją po brzuchu. – Ty i ja, bo my jesteśmy w klubie, a mama nie.
I dodaje konspiracyjnym tonem:
– Mamę wystawimy przed dom, wiesz, tam koło śmietnika ją postawimy.
Już miałam mu sprzedać kuksańca w żebro i odparować, że jego poczucie humoru wzbiło się właśnie na pseudowyżyny, kiedy Fruzia sprawnie wyręczyła matkę:
– You go the bin, daddy!
Po czym złapała się za goły brzuch i zatrzęsła ze śmiechu.
Ha. Niby taki Inżynier, a tego nie przewidział!
Wspaniała jest naprawdę :))
Matka, ale, ze Ty nie widzisz "traffic jam" i glupio pytasz czemu stoimy to jest karygodne, ogarnij sie kobieto, bo jak przyjedzie Drugi to walsne buty zgubisz:)))
Mialam klientke, ktorej dzieci zaczynaly w czterech jezykach rownoczesnie (angielski, francuski, hiszpanski i urdu) wyobraz sobie jakie ona miala jazdy tym bardziej, ze sama kumala tylko po angielsku i francusku:))) Ona to miala prawo zapomniec co to jest traffic jam.
Uwielbiam dziecięce teksty;) I to ich wybrnięcie z każdej sytuacji;)
Ps. Mój synuś zapomniał kiedyś jak jest "ciocia" po angielsku. Ja byłam w szkole a z nimi była moja siostra. Chciał to powiedzieć i ujął to tak – "moja druga mama" 😉
😀 😀 😀 ale szał obłędna jest oh ta Fruzia . Moja mówi "miko" nie mogliśmy skumać o co chodzi w końcu nam wyjasnila (trzęsąc się jak osika )- to znaczy "zimno". Doba- dobra, Łonne – ładne łóka – Łódka dzieci tworzą nowe słowa bardzo to lubię 😀 😀.A synek mówił podinspektor nie mogliśmy skumać aż w końcu u kresu synkowej wytrzymałość pokazał nam E to są spodnie
Miało być podin a nie podinspektor świetny słownik w tel mam 😉
A wpadlabys na to, ze "zagladnik" to lusterko??? bo mnie to kosztowalo pol dnia sluchania jak Junior wyje, bo chce zagladnik:)))
niewpadłabym na to w życiu! Musiało by dziecko mi pokazać
Uwielbiam czytac takie dzieciece dialogi! Kiedy Potworki byly w wieku Fruzi, wygladalo to u nas identycznie, ale odwrotnie, czyli gadali po polski robiac angielskie wstawki! 😀
Pamietam, ze Bi miala trzy wyrazy, ktore znaczyly co innego, ale brzmialy prawie identycznie (kako, koki i kaka – kakao, kotki i kasza). Ile ona sie nawsciekala, kiedy jej nie rozumielismy! 😀 A Nik kiedys poprosil o "gzibek". Napytalam sie, naszukalam, myslac, ze prosi o jakas zabawke – grzybka, a okazalo sie, ze syn chcial sie uczesac i prosil o… grzebyk. 😀
Och, jak cudnie mi się to czyta! Fantastyczna jest Fruzia! A wy przynajmniej się nie nudzicie:)
Macie wesoło – i tak różnorodnie 🙂 Nasz Bąbel zaczął uczyć się angielskiego w przedszkolu – ale z pierwszych lekcji zdezerterował , bo nie spodobała mu się pani. (zamiast tego – siedział z wychowawczynią w przedszkolnej kuchni). Teraz chodzi – liczy in English do 10 i podśpiewuje angielskie piosenki. Mam nadzieję, że zapał mu nie minie 😉
🙂 :*
I skarpetki. Buty i skarpetki zgubię, to więcej niż pewne!
Ależ bardzo poetycko to ujął!! 🙂
Podinspektor mnie rozłożył na łopatki! Tzn. nie dosłownie… 😉 😉
Buahahaha, zaglądnik! Pomyślałabym o szafce albo czymś takim! 🙂
Łaaaa, to rzeczywiście zestaw miała odlotowy! 🙂 Te gadki rzeczywiście czasem kosztują sporo nerwów, no bo weź wytłumacz młodocianym, że ich nie rozumiesz. Rozumiałaś wczoraj, przedwczoraj, a dziś nie??? No przecież to oczywiste. I ryk. Ale za to jakie wspomnienia i rodzinne legendy zostają na pamiątkę 🙂
Nuda zdecydowanie nam nie grozi, szczególnie jak dołączy Drugi i podniesie poprzeczkę, bo przecież wtedy trzeba będzie rozumieć dwóch!
Wiesz, dzieciaki teraz zaczynają uczyć się języków tak szybko, że na pewno coś z tego wczesnego etapu nauki przez zabawę zostaje z nimi na dłużej. A Bąbel chyba wiedział, co robi – też bym wolała siedzieć w kuchni, w końcu w kuchni zawsze jest najlepszy klimat:-)