Jedziemy samochodem na gimnastykę. Oczywiście słuchamy kolęd. Rozbrzmiewają pierwsze takty kolejnej ścieżki dźwiękowej.
– Mummy, looks like 'Cicha noc’ – oznajmia podekscytowana Fruzia.
Looks like dziecię ma niezły słuch.
Jedzie rowerem. Dużym Rowerem, nie tym biegowym dla bejbików (phi!) Bez dodatkowych kółek, za to z tatą przyczepionym do kija wetkniętego za siodełko Dużego Roweru.
– Daddy – oznajmia Fruzia stanowczym głosem – you not czima me I grow up.
Inżynier wcale nie protestuje. Zamiast tego mówi spokojnie:
– Obawiam się, że nie będę w stanie w żaden sposób cię utrzymać jak dorośniesz…
(…)
– Zobacz, jaka mgła – mówię do niej w drodze do przedszkola. – Umiesz powiedzieć 'mgła’?
– What’s gła?
– Mgła to te chmury, w których chodzimy, nic przez nie nie widać.
– Gła – powtarza sobie pod nosem Fruzia.
– Idź sobie, mgła! – rzucam w przestrzeń.
– Go away, gła! – krzyczy ona.
Jest lepsza niż Google Translator.
(…)
Ryczy.
– Mamaaaaa…!!!
Pędzę.
– Co się stało???
– Rudolf ate all the żelki!!
Jej życie dramatem się toczy
– Shut up! – krzyczy Fruzia do szczekającego Rudolfa.
Parskam. Żadne z nas nie jest święte, bywamy gorsi niż poziom 'shut up’, ale to akurat nie od nas. Musiała to wziąć z innego źródła.
– Fruziu, a kto tak mówi w przedszkolu? – podpytuję chytrze.
– Nothing – mówi ona. Znaczy – nikt.
– To kto powiedział 'shut up’ do Rudego?
– Niania, mummy. 'Cause Rudy woof woof.
Wszystko jasne. Do Niani pasuje jak ulał. Można odetchnąć.
(…)
– I only tending – mówi ona, kiedy chce dać znać, że żartuje lub udaje.
– Pretending – poprawiam, choć nie do końca mi zależy. Jeszcze się nagada gładkimi słowami.
– Yes, I said tending – mówi zdziwiona Fruzia.
(…)
– Mummy, I need people – mówi do mnie z wanny.
– Czego potrzebujesz? – pytam, bo nie kumam.
– People, mummy. I have no.
I bezradnie rozkłada ręce.
Patrzę, patrzę, móżdżę. W ręku trzyma gąbkę… aha!
– Chcesz posadzić swoje ludziki na gąbkę?
– Yes, all the people!
Wracam do łazienki z całą rodziną i przyjaciółmi Peppy. Wjeżdżają do wanny na gąbczastym samochodzie. Ludzie naszej towarzyskiej córki.
– Najpierw zjesz obiad – mówi on do niej, kiedy Fruzia domaga się słodyczy.
– I already have! – odpowiada mu oburzone dziecię.
– O matko! – Inżynier łapie się za głowę. – Ty słyszysz, jakiej ona gramatyki używa?
Niech no ja jeszcze raz usłyszę w Polsce, że present perfect to tylko w przestarzałych podręcznikach występuje w przyrodzie!
(…)
Gramy w memory game. Fruzia nie chce wziąć karty z lwem.
– I’m scared – mówi.
– Boisz się? – pytam retorycznie. – Ja się nie boję, więc ja ją wezmę, ok?
– Ok. I boje.
(…)
– Please, I have bajki? – prosi codziennie.
Kiedy odmawiamy, bo przekroczyła swój dzienny limit, robi błagalną minkę, składa kciuk i palec wskazujący razem na odległość maleńkiej szczelinki, i próbuje dalej:
– Please, cziupi-cziupi!
No skoro tylko ciupi ciupi…
(…)
Kolejna memory game. Na jednej z kart astronauta z amerykańską flagą.
– Where’s my flag? – dopytuje ona.
– Twoja angielska czy polska? – uściślam.
– Polska – odpowiada Fruzia.
I jak natchniona zaczyna skandować:
– Polska, tududu! Polska, tududu!
Stadionowy patriotyzm w wersji Team Daddy & Fruzia.
(…)
Jedziemy na gimnastykę. Fruzia jak zwykle obserwuje wszystko to, co za oknem.
– O! Mummy, look! – krzyczy.
– Kochanie, nie mogę się odwracać, bo prowadzę.
– Why you driving?
– To długa historia, Fruziu – odpowiadam. – A co tam widziałaś?
– Ehmm… you know… looks like castle, but it’s not… – myśli. – I know! Kosczół!
W pierszej chwili nie rozumiem, ale chwilę później do mnie dociera.
– Brawo, kochanie! Tak, to był kościół!
Lekko szumiący, ale jednak. Zadziwiające, że akurat to słowo zapamiętała. W takim domu.
Zwraca się do nas per 'mum and dad’, co z jednej strony brzmi normalnie w tym miejscu świata, z drugiej komicznie w czteroletnich ustach, a z trzeciej lekko apokaliptycznie.
– Jak angielska nastolatka – podsumował zasmucony Inżynier, który przy pierwszym 'dad’ skonał ze śmiechu, a potem zmartwychwstał i już dalej mu się nie podobało. Zdecydowanie bardziej woleliśmy, kiedy z własnej inicjatywy przeszła z nami na ty i z lubością wołała nas po imieniu na plastikowy obiad w towarzystwie rodziny Peppy.
– Lubię jak mówisz do nas mamo i tato albo mummy and daddy – podpowiadam więc Fruzi.
O cały zaskakujący słownik, który pojawia się u młodej obwiniam Lucasów i ich rodziców, rozgrzeszając się myślą, że ci ostatni z pewnością też mają coś na nas, więc na sądzie ostatecznym Karma nawet nie będzie sobie nami zawracać głowy. Niedawno Fruzia przywlokła z Różowej iście hollywoodzkie padanie na podłogę i melodramatyczny okrzyk „I’m dead!”, chwilę później naubliżała Rudolfowi „you stupid dog!” (i zaprzeczam, jakoby to żywy przekład z rodziców!), że o wszechobecnej ”poo poo”, kiedy brak jej argumentów na życie nawet nie wspomnę.
– Why, mum? – pyta ona, patrząc na mnie szelmowsko i niewinnie zarazem, i już wiem, że trudno ją będzie przechytrzyć.
Nie powiem jej przecież wprost, iż życzę sobie, zupełnie jak pewna mama znajomej sprzed lat, aby przez resztę życia zwracała się do mnie per mamusiu.
Lubię, lubię te dziecięce rozmowy i kombinacje językowe:)
Jest niesamowita! ❤️ Mix językowy mistrzostwo świata! 😄 A pamiętam jak dopiero co pokazywałaś maleńkie ubranka dla niej, takie tyci zupełnie!
Razem czekałyśmy na te nasze Cuda 😉
A teraz urosły nam dziewczyny, gadające już i mądre takie 😀
Piąta serdecznie pozdrawia Fruzię 😀
Ja też to uwielbiam!
Alutko, jak pojawiłaś się z powrotem na blogu, o tym samy pomyślałam! I popatrz z jakiego konta odpowiadam na ten komentarz! 🙂 Buziaki dla Piątej!!
Rany, wzruszyłam się! 😀😘 A wiesz, że sporo procesów myślowych zajęło mi połączenie tych faktów, tzn Twojego nowego konta z Tobą? 😂 Ale wpadłam na to. Przeczytałam kilka Twoich tekstów i już byłam w domu. Zarówno Twój styl pisania jak i Wy – jesteście jedyni w swoim rodzaju 😘