Chciałam się do niej uśmiechnąć, bo szczeniaczek tak bardzo przypominał mi maleńkiego Rudolfa, ale nie zdążyłam, bo ona pierwsza posłała mi pogardliwe spojrzenie. Przemawiała właśnie czule do puchatej kuleczki, która z trudem tarabaniła się na krawężnik. Łapki uroczo rozjeżdżały jej się na wszystkie strony, cieniutka jak spaghetti smycz plątała się między wszystkimi psimi kończynami. Chwilę wcześniej mój osobisty Rudolf na widok swej szczenięcej podobizny gwałtownie pociągnął za smycz, zaryłam klapkiem o asfalt, z trudem odzyskałam równowagę i spontanicznie zabluźniłam.
– Kurwa, Rudolfie, co ty wyprawiasz?! Zaraz mnie zabijesz!
Nic to, że po polsku. Kurwa nie zna granic, więc już po pierwszej sylabie było za późno.
Mimo wszystko chciałam się uśmiechnąć. W połowie drogi do znaku pokoju, łapiąc spojrzenie nowo upieczonej właścicielki labradora, zrezygnowałam, wykrzywiając twarz w dziwnym grymasie. Dziewczyna jeszcze czulej pogłaskała swojego pieszczocha i westchnęła współczująco w kierunku Rudolfa. Nie musiała nic mówić, żebym poczuła się zbesztana.
Syndrom matkipolki rozlewa się na właścicielki sierściuchów. Świat schodzi na psy.
Ale przynajmniej dzieci odetchną.
Zdjęcie: Lenka Novotna z Pixabay