Wrzesień, 12
Jess od kilku dni na urlopie. W ciągu najbliższych dni raczej nic się nie zadzieje. Przewertowaliśmy naszą regionalną stronę z profilami z góry na dół, od lewej do prawej i odwrotnie, ale jak dotąd pudło – informacje dzieciach, o których chcieliśmy wiedzieć więcej, albo nigdy nie nadchodziły, albo nie okazywaliśmy się tak dobrym match, jak nam się początkowo wydawało. W rzeczywistości jednak doskonale wiemy, że prawda leży gdzie indziej.Jak dotąd, nie włożyliśmy w to poszukiwanie tyle serca, ile być może powinniśmy.
Wieczorem zakładam wreszcie konto na kolejnej z tajnych stron dla adoptersów. A w zasadzie okazuje się, że konto już jest, od czasów przedFruzinych! Jakieś tylko takie ubogie i blade, nic dziwnego, że zupełnie nie przypominam sobie, abyśmy z tej strony korzystali… Jest późny wieczór, zupełnie nie chce mi się klikać, bo tu nie wystarczy login i hasło – tu najlepiej tworzyć epistoły o tym kto, jak i dlaczego, a dziś wyjątkowo nie mam na to weny. Ostatecznie jednak dochodzimy do wniosku, że czas ruszyć na dobre z tymi poszukiwaniami, a im dłużej wypełniam puste pola na ekranie, tym bardziej przebieram nogami na myśl, że być może to tu… może za chwilę…
Kiedy przebijam się przez wszystkie wymagane pola, okazuje się, że aby przeglądać profile dzieci, ktoś z naszej agencji musi potwierdzić, że my to my. No tak, zupełnie o tym nie pomyślałam. Jess na urlopie, to pewnie sobie poczekamy. Szlag!
Wrzesień, 13 (piątek)
Jak zwykle w piątek jestem w pracy dużo za wcześnie. W teorii to moment na nadganianie zaległości, w praktyce, wiedząc, że to mój prywatny czas, zazwyczaj wiszę z Mamą na messengerze. Otwieram pocztę. Najpierw służbową, wyjątkowo głucho. Potem prywatną. Powiadomienie z tajnej strony dla adoptersów – nasza agencja potwierdziła, że my to my. Nie wytrzymuję. Drżącymi dłońmi loguję się do strony i rozpoczynam poszukiwania.
Widzę Twoją pucułowatą, uśmiechniętą buzię na drugiej stronie. Jedno spojrzenie na imię, jeden klik w full profile z podstawowymi informacjami. Przyspieszone bicie serca. Natychmiast chwytam za telefon, gorąca linia z Inżynierem trwa niemal godzinę. Pierwszy raz od choroby Ojczula odczuwamy emocje na tym polu. Czyżby…? Aż strach zbytnio się ekscytować. Aż za dobrze wiemy, jak to działa.
Ok. Za późno.
– Klikać? – pytam bez sensu, zastygając na ułamek sekundy nad klawiszem myszy.
– Klikaj! – niemal wykrzykuje on.
Show interest. Done.
Wrzesień, 18
Jest wieczór, akurat zamierzam położyć Fruzię spać, kiedy odkrywam na mailu wiadomość z podziemia. Tam czeka na nas CPR małej. Wow. Szybko! Jej social workers proszą o jak najszybsze przesłanie naszego PAR, co daje nam nadzieję, że to nie jest grzecznościowa wymiana informacji.
– Poczekaj na mnie, nie czytaj sama! – rzuca Inżynier na odchodne. Idzie biegać.
– To wracaj szybko! – rzucam desperacko.
Kiedy wreszcie zasiadamy w salonie – ona na fotelu, ja, nie wiedzieć czemu na podłodze pod ścianą, ledwie powstrzymuję pisk ekstazy. Odbija mi jeszcze zanim otwieram dokument.
Czytam na głos. To nie jest wesoły dokument, żaden tego typu plik nie jest. Nie powinniśmy stopniować czyjegoś cierpienia albo życiowych strat, szczególnie, jeśli te dotyczą dzieci. Ale przebywając w tym świecie już od kilku lat, doskonale wiemy, że w tych historiach bywa smutno, bardzo smutno, albo naprawdę tragicznie. Twoja historia jest smutna. Choć to Ty zdecydujesz, jak bardzo.
Kiedy kończę, jeszcze przez dłuższą chwilę gapimy się na zdjęcia Pyśki.
To mogłaby być nasza córka.
To może być nasza córka.
To może być siostra Fruzi.
To jest nasza córka. Siostra Fruzi.
Jess wciąż na urlopie, wraca w przyszłym tygodniu. Piszę do managerki naszej agencji z niemal błagalną prośbą o wysłanie naszego PAR, załączam do wiadomości Jess. Mam ochotę wykrzyczeć capslockiem z pogrubioną czcionką, że „znaleźliśmy naszą córkę, pomóżcie nam się z nią spotkać!!” Zamiast tego wiem, że znów trzeba uzbroić się w cierpliwość.
Wrzesień, 27
To był tydzień omotany strachem. Przeszywającym, rozpaczliwym strachem o Tatę. Płakałyśmy z Mamuśką do słuchawki, płakałyśmy w poduszki. Dziś jest lepiej, choć efektem ubocznym tych wszystkich historii jest porażająca myśl, że Pysia nie będzie nasza. To ten update na jej profilu tak mnie dziś poraził. Ktoś dorzucił kilka nowych zdjęć. Z fotografii uśmiecha się do nas całkiem nie-pyzata buzia. Śliczna, radosna i … zapewne bardzo przywiązana do swoich opiekunów. Tak bardzo mnie to dzisiaj uderzyło, że zrobiło mi się potwornie smutno. Wiem, że ostatecznie najważniejsze jest to, żeby te maluchy znalazły swoje rodziny na zawsze, ale najpierw ci mali ludzie muszą się nacierpieć, choćby „tylko” z powodu rozstań – z biologicznymi rodzicami, opiekunami, których zaczynają traktować jak tych pierwszych… My wkraczamy w ich życie z nadzieją na wspólny początek, gdy tymczasem one najpierw muszą coś zamknąć, żeby móc dalej normalnie żyć.
Mam nadzieję, że jest Ci to dane. Ta normalność. Z kimkolwiek by ona nie była. Chociaż… wiesz… wolałabym, żeby jednak z nami.
Jess wspomniała coś o dziecku z EP. Znów mieszane odczucia.
Pysiaku, Pysiaku…
Październik, 3
Jeśli wydawało nam się, że na początku października to już na pewno będziemy coś wiedzieć, to … mocno się myliliśmy! Od początku tego tygodnia wisimy z Jess na telefonie, co chwilę dostając od agencji Pyśki sprzeczne informacje. Że nie będziemy jedyni, to przeczuwaliśmy niemal od początku. Ale najpierw wspomniano coś o wybraniu 'finałowej trójki’, która przejdzie przez dodatkowe rozmowy w swoich domach. (Wróciły wspomnienia z siedmiotygodniowej przygody z Lijką. Dawno, dawno temu. Czy to naprawdę się wydarzyło? Dużo później dogadałyśmy się z Rachelą, że ona też była wtedy w finale. Tuląc swoje małe bobasy, cieszyłyśmy się jak wariatki, że Lijka gdzie indziej znalazła swój dom, a my gdzie indziej swoje dzieci.) Potem miały to być dwie rodziny. Dziś Jess zadzwoniła z informacją, że nominacji nie będzie – na podstawie naszych PAR zdecydują się na best match. Tylko nie wiadomo kiedy, ale niezbyt szybko, więc „spokojnie lećcie zobaczyć się z tatą”. Kiedy o tym myślę, to mam w głowie trzy opcje:
a) kazali nam lecieć, bo czują, że jednak nas nie wybiorą
b) naprawdę są chaotyczni i sami nie wiedzą, kiedy to się rozstrzygnie
c) mają nas na uwadze, ale wiedzą, że to jeszcze chwilę potrwa i chcą, żebyśmy wykorzystali ten czas na pobyt z Ojczulem.
I tak bym poleciała. Po prostu muszę tam być. Bardzo staram się zerkać w głąb siebie, aby dokopać się do głosu intuicji, ale im bardziej się wsłuchuję, tym mniej go słyszę. Nie wiem, nie słyszę, nie czuję nic konkretnego, oprócz coraz większego przywiązania do tych kilku zdjęć. I do wyobrażenia we własnej głowie.
Październik, 11
Śniło mi się, że dostałam maila od social services. „Congratulations, you have been chosen…” Oczywiście, że w tym śnie wybrano nas na rodziców Pyśki. Zabawne, bo tym tygodniu codziennie sprawdzam maila i codziennie z myślą, że to raczej nie my. Za długo to wszystko trwa. Zbyt niejasne są te reguły. Choć przecież kogoś muszą wybrać. A jeśli nie nas?
Gdzieś czeka na nas to nasze dziecko.
Pysiaku, czy to Ty?
Zdjęcie: Baeta Bachmann z Pixabay
Czytam, czytam i czytam… z wypiekami na twarzy, z ogromem emocji… już od dłuższego czasu… czuje jakbym z moja siostra czekała na dziecko… jakby to ona już za chwilkę miała zostać po raz drugi mama… wiem, ze tyle o nas wiedza ile chcemy powiedzieć… ale i tak mam wrażenie jakbym czytała o kimś baaaardzo bliskim
Kochana, dziękuję Ci za te ciepłe słowa! Czasem zaczynam zastanawiać się, ilu z Was chce się tu jeszcze wracać, ale takie komentarze ja Twój (oraz te wszystkie, które tu zostawiacie) dodają mi skrzydeł, naprawdę! ❤️
Jak ja mocno trzymam kciuki 🙂
Będzie jak u Was, babiniec!:-)
Przytulam i czytam z zapartym tchem 🙂
Ewcia, oddychaj, bo między jednym i drugim postem strasznie długie przerwy:-)
Trzymam kciuki za Was! PS Pyska to druga ksywka Gwiazdy
Pyśki dwie! 🙂
Będzie update?
Mówisz i masz! 🙂