Wpis dedykuję KK. Dzięki niej nie trafił mnie dziś szlag.💖
Ostrzeżenie: Nie polecam tego wpisu (ani bloga) do nauki poprawnej angielszczyzny. Ani żadnego innego języka.
Wrzesień – grudzień 2019
W czerwcu przy wypełnianiu szkolnych formularzy zaznaczyłam, że Fruzia jest dwujęzyczna i z bólem serca odhaczyłam English jako język dominujący. Jest wrzesień, a moja pierś wypełniła się dumą do miseczki D, albowiem nadszedł ten długo oczekiwany moment, kiedy to English został wyparty przez język ojca i matki!
Dziś był ten moment. Szukałam kleju w szufladzie Fruźki, ponieważ wpadłyśmy na pomysł tworzenia brokatowych serc dla Inżyniera. Dlaczego ja szukałam, a nie ona? Bo ona otwiera szufladę i krzyczy na całą chatę, że nie ma, ja jej odkrzykuję, że jest, ona… Dobra, mniejsza z tym. Szukam tego kleju i marudzę pod nosem:
– Nie wiem, gdzie on jest, Fruziu, tu nic nie można znaleźć, matkobosko, to jest tak zwany…
Zrobiłam niezamierzoną pauzę, bo już mi przedsionki zaczęły migotać ze wzburzenia od kopania w tym chaosie.
– … burdel – dokończyło nagle dziecko piękną polszczyzną.
Wrażliwców-patriotów przepraszam za porównanie, ale poczułam się tak, jakby mi właśnie „Rotę” odśpiewała!
(…)
Mniej więcej o 14.27 (sprawdziłam połączenia do Inżyniera) dnia dzisiejszego osiągnęłam stan umysłu, który spokojnie można porównać do fryzury pani na poniższym zdjęciu.
Jakieś 15 minut wcześniej Fruzia podjęła decyzję o nie kontynuowaniu spaceru, a owo postanowienie okrasiła syreną alarmową niosącą się aż do Szkocji (halo Glasgow, to była moja córka!) Postanowiłam wówczas pomedytować na chodniku na siedząco, bo co tak będę głupio stać, i w tej oto aurze klęski zastał mnie sąsiad wracający do domu. Sąsiad trochę tylko młodszy od Mamuśki i Ojca Dyrektora. Uśmiechnął się od ucha do ucha na widok ryczącego dziecięcia uparcie stojącego okrakiem nad siodełkiem roweru biegowego, po czym uprzejmie zapytał:
– Długo?
– 15 minut.
– Pocieszyć cię?
– Poproszę.
– Mam trzy dorosłe córki. Będzie jeszcze gorzej.
Natychmiast doceniłam moje tu i teraz. Fruzia również, bo trzy minuty później wytarła gluty i ruszyłyśmy do domu w zgodzie i harmonii.
Im dłużej wychowuję, tym mniej wiem. Myślę, że byłam dużo lepszą matką, kiedy nie miałam dzieci.
(…)
Powinnam może dziś o Noblach, ale jak zwykle dopadło mnie życie. A konkretnie przeterminowane mleko w kawie. Fruzia, dziecię nad wyraz empatyczne w takiej scenerii, tuż po wysłuchaniu bajki na dobranoc złapała się za brzuch i całkiem serio oznajmiła:
– I’m going to rzyga real soon…
Zamiast tego – zasnęła. Za to ja chyba znów będę rzygać. Real soon!
(…)
Gramatyka Fruzi rozwija się tak samo jak zdolności moich kursantów. Pocieszam ich, że moje dwujęzyczne dziecko ma dokładnie te same kłopoty z jednym ze swoich ojczystych języków, co oni.
– You know, mummy, yesterday I seed…
– I saw – poprawiam ją.
– Yes, I seed William!
Albo:
– I not did it, mummy, I not.
– You didn’t do that, you didn’t – akcentuję.
– Yes, I said that, I not did it! – Fruzia zaczyna się frustrować.
No bo ile razy może mi powtarzać, że to nie ona, no ile?
Czasem idzie po bandzie i tworzy nieregularne czasowniki z regularną końcówką. Wówczas trzeba wykazać się przytomnością umysłu, żeby później nie powtarzać tych rewelacji we własnej klasie:
– You know, he is chory and I think he broked his arm!
Poważna sprawa.
W języku ojców też zmiany. Pojawiają się pierwsze nieśmiałe, świadome odmiany przez przypadki.
– Can I have more żelków, please?
(…)
Zapytałam ją przy śniadaniu, czy zdaje sobie sprawę ze swojej dwujęzyczności. Przytaknęła, choć nie do końca to kupiłam. Poszłam jednak za ciosem i poprosiłam, żeby powiedziała coś po polsku.
– Dzień dobly – wypaliła tradycyjnie.
– Brawo, a teraz to samo po angielsku – poprosiłam.
Chwila namysłu.
– Bonjour – powiedziała wreszcie z doskonałym francuskim akcentem.
Proszę jak pięknie. Jedno lato we Francji półtora roku temu i jakie długoterminowe efekty. Zdecydowanie nie ma tego po mnie, bo – jak sama twierdzi – mama nie mówi po angielsku nic a nic, żadne tam ciupi-ciupi.
– You only po polsku – oświeciła mnie młodzież.
Nie wiem, jak długo jeszcze uda mi się oszukiwać koledż.
(…)
Ma fazę na naklejki. Najczęściej kupujemy takie niezbyt problematyczne, które łatwo się odklejają (zwykle w nocy, kiedy Fruzia śpi… jakieś licho, czy co?) Przykleja to cholerstwo wszędzie, więc któregoś dnia stanowczo zarządziłam, że żadnych naklejek na ścianach i meblach. Po którymś upomnieniu Fruzia zarejestrowała. Po południu biegnie z nowym paskiem stickerów w kierunku krzesła. Już, już chce naklejać, kiedy wyraźnie coś jej się przypomina i młoda zatrzymuje rękę w połowie drogi do siedziska. Myśli. Ale niezbyt długo. Przekrzywia głowę i z miną filozofa pyta:
– Is this meble, mama?
(…)
– A co miałaś dziś pysznego na lunch?
– Pasta. But I didn’t eat it. Cause I not like sos.
– Ooo, to pewnie byłaś później głodna – mówię zatroskana.
– No, mummy, I not głodna, I eat ciasto!
– Mieliście znów ciasto na deser? – akcent na znów jest mocniejszy niż zamierzałam.
Fruzia raptem promienieje.
– Yes, and don’t worry, I eat wszystko!
No. To teraz już będę spać spokojnie.
(…)
Wiadomość o tym, że Pyśka jednak na pewno będzie nasza zostawiłam na poranek, kiedy wszyscy będziemy w domu. On wracał z pracy bardzo późno, kiedy ona już miała spać. Udało mi się nie podzielić radością tamtego dnia po telefonie Jess i jechałyśmy do biblioteki gadając o wszystkim oprócz babies. Fruzia ma jednak coś z szóstego zmysłu, bo raptem bez ostrzeżenia poinformowała:
– I don’t think I want babies anymore…
Z trudem powstrzymałam parsknięcie.
– Fruziu… ale masz wyczucie czasu!
– What, mama?
– Nic, nic, kochanie. A dlaczego nagle nie chcesz mieć rodzeństwa?
– Babies cry!
Oh, really?!
– Tak, to prawda, płaczą. Ty też płakałaś, kiedy byłaś bobasem.
– No, I didn’t! – oburza się ona.
Oh, really?! Zostawmy to bez komentarza.
– Fruźku, a ja mam pomysł… co byś powiedziała na taki układ – jak bejbi zacznie płakać i cię obudzi, to będziesz mogła przyjść spać do mamy i taty. Co ty na to?
Tasmanka niemal wystrzeliwuje w powietrze wraz z fotelikiem.
– Yeah! Super! I want a baby now!
Sytuacja chwilowo uratowana.
Dwa dni później.
Rudolf stoi w poprzek naszej wąskiej jak gardło kuchni. Fruzia usiłuje dostać się do lodówki, Rudy boleśnie depcze ją po stopach. Fruzia w ryk.
– Aaaaa! Ałaaaaa! Mama, I don’t want Rudolf anymooooooore!
Ups.
Domyślam się, kto będzie następny.
(…)
Konferuję z Mamuśką. Jak zwykle jest w tej naszej rozmowie dużo achów, zdziwień, przeciągłych dźwięków, Mamuśko to, Aguś tamto…
Po skończonej rozmowie wędruję do kuchni i zaczynam się krzątać, podczas gdy Fruzia bawi się lalkami. Nagle słyszę swój własny głos dobiegający z sypialni:
– Mamuśkooooo, chodź!
Naturalna kolej rzeczy. Zostałam swoją własną Rodzicielką.
(…)
Śpiewanie do snu weszło w fazę dorosłej klasyki naszego pokolenia. Ostatnio jest to repertuar z „Metra” okraszony pieśniami sezonowymi, czyli kolędami. Co wieczór Fruzia wybiera, od czego zaczniemy. Zna wszystkie melodie, trochę słów, choć te ostatnie ciężko jej przywołać.
– Mama, can you sing… – zaczyna i zatrzymuje się w pół zdania. – You know…
– Którą, kochanie?
– You know… the one about… OKNO! – wykrzykuje wreszcie.
„Co dzień ta sama zabawa się zaczyna i przypomina ci dziecinne twoje sny
Chcesz rozbić taflę szkła, a ona się ugina (…)”
Gdybyście szukali piosenki o oknie, na przykład z okazji nadchodzących Świąt Czystych Okien, Fruzia służy pomocą.
Kolędy na etapie rozwoju.
Fruzia z uczuciem:
– Fała na fysokosi, fała na fysokosi, a kopój na ziemi!
(…)
W trakcie rozmowy rzucam jakąś nieprzemyślaną obietnicę w imieniu swoim i Inżyniera, ale natychmiast się reflektuję i zaczynam wycofywać opłotkami.
– Kurczę, muszę uważać, bo nas później z tego rozliczysz – mówię do Fruzi, mrugając jednocześnie do Męża Mego.
Fruzia nie zamierza czekać, u niej są konkrety.
– Yes – mówi stanowczo. – One, two, three, mama!
(…)
Przez cały listopad i grudzień opowiadałam jej historię o reniferze z czerwonym nosem. Zawsze wybuchała śmiechem przy zdaniu:
– … zastukał kopytami i ruszył w drogę!
Po pewnym czasie zaczęłam podmieniać w nim kopyta na inne części ciała – nos, pięty, oczy, cycki, pępek, siusiaka – co powodowało u Tasmanki napady takiej dzikości, że raz prawie straciłam oko przez jej wierzgające kończyny.
Kiedy w Piątej Chatce pojawili się Drudzy Dziadkowie, Fruzia nie omieszkała opowiedzieć Babci o co chodzi z tym Rudolfem…
– … and you know, babcia, Rudolf zastukał siusiakiem…
Ale nie była w stanie dokończyć, bo już leżała na podłodze ubawiona własną i matczyną mądrością. Napotkałam pytające spojrzenie Drugiej Mamy.
– Tak, mamo, to taka edukacja dwa w jednym: język polski i lekcja anatomii.
Mama pojaśniała.
– A nie, to ok, ja tylko nie byłam pewna, czy to po polsku było!
(…)
Awantura pogania awanturę. Fruzia rządzi, dyryguje, wywraca oczami niczym – tak ją sobie wyobrażam – Miss Teacher. Przy czym nawet w trakcie największej burzy i emocjonującego spektaklu, nasze dziecię zachowuje angielską godność.
– Say please first! – krzyczy do mnie, kiedy podirytowanym tonem proszę ją po raz dziewiętnasty o włożenie piżamy.
– Powiedziałam proszę już sto razy! – unoszę się. Zupełnie niepotrzebnie, bo to i tak nic nie da, ale też rozgrzeszam natychmiast samą siebie, bo dwudziesty raz nie zdzierżę próby zachowania spokoju.
– Say again! – podkrzykuje ona, ale z tej złości i zmęczenia już zaczyna mieć łzy w oczach, więc odpuszczam i mówię zdecydowanie łagodniejszym tonem:
– Proszę. Proszę, Fruziu, włóż piżamkę.
Obrażona wkłada te przeklęte spodnie i koszulkę.
– A powiesz mi dlaczego nie zrobiłaś tego za pierwszym, dziewiątym i szesnastym razem? – pytam ją na spokojnie podczas przytulasów. Bo wiecie, może się czegoś nauczę na przyszłość.
– Cause, mama, your plosze was really rude! – wyznaje ona i zasypia.
Tyle lat w Krainie Deszczu, a słowiańska natura wciąż wyłazi ze mnie jak upierdliwa koszula ze spodni.
Zdjęcie: Gerd Altmann z Pixabay
Kocham Was:*
Rumienimy się! ❤️
Fruzia jest boska!!!! Uśmiałam się z Niej mówiłam Ci kochana że będzie pięknie mówiła po Polsku. Jest the best no czuje ze obie z Gwiazda by nam pokazały na co je stać :-D. Ostatnio pisała do mnie moja dorosła już chrzesniaczka o której Ci kiedyś wspomniałam i tak pięknie po polsku że myślałam że pomyliłam Ja z jej mamą. Miałam podobnie z Gwiazdą (jeśli chodzi o płacz) na ulicy jeszcze w wózku wiła się że złości już nie pamiętam o co. I wtedy jakiś Starszy Facet widząc co się dzieje podszedł do nas i zaczął ja zagadywac wyglupiac się i jak ręką odjal histeria odeszła a w nagrodę dostalysmy cukierki bo właśnie wracał z zakupami, które pakowal do auta. Było to niezmiernie miłe od razu poprawił mi się humor. Wreszcie nikt na mnie nie patrzył jak na wyrodna matkę. Buziaki :*
Ooo, fajna historia, człowiek od razu lepiej się czuje, widząc zrozumienie po drugiej stronie, prawda? I jeszcze jak by dał mi czekoladę… 😉 Ostatnio mamy z Fruźką wieczorne lekcje polskiego – bardzo proste, ona zwyczajnie powtarza po mnie całe zdanie, np. mam 4 lata – i zaczęła się wręcz ich domagać, kiedy zorientowała się, jaka z niej dumna jestem jak mówi w naszym języku. Jeszcze chwila i zacznie mnie poprawiać, ha ha ha! :-*
Boskie!! mówiłam Ci jak Katarzyna uczyła się hymnu? „Co nam owca przemoczyła…” – płakałam w aucie 😉
Ha ha ha! Takiej wersji jeszcze nie słyszałam! 🤣