Zdarzyło mi się pomyśleć, że wyrosłam z myślenia życzeniowego. Że nie wiedzieć kiedy, umówiłam się z życiem na realizm, przeciętność i normalność w cenie, taką z nagłówków gazet i blogów lajfstalowych. Żadnych postanowień noworocznych, Sylwester w kocyku i z grzańcem w dłoni, a potem budzimy się i życie toczy się dalej jak gdyby nigdy nic, bo jakby się tak bliżej temu przyjrzeć, to … faktycznie nic. Nie dość, że ziemia się nie zatrzęsła, internet dalej działał, to nawet fajerwerków nasza wieś nie uświadczyła. [I tu ciśnie mi się na myśl słowo however, które akcentuję nad wyraz często na zajęciach, bo nie wszyscy dobrze je czują. Traktują je jak przełużenie również, w skrajnych przypadkach lub, i ja się wtedy zastanawiam, czy nasze życie układa się po linii słów, których (nad)używamy, nawet jeśli używamy ich w niewłaściwy sposób (bo wówczas może powinnam zacząć pobierać inne ze słownika), czy może to, co nieśmiało podsunęły mi już trzy osoby, ma sens i powinnam udać się do specjalisty, który farmakologicznie uśpi moje lingwistyczne majaki.] Tymczasem moje myślenie życzeniowe ma się dobrze w tym nowym, jako że uzmysłowiłam sobie, na co liczyłam pod tym kocykiem z grzańcem w dłoni. (Dodam, że Drudzy Rodzice siedzieli na fotelach obok, gdyby któryś z czytaczy zabłądził w swych wyobrażeniach w inne rejony nocnego życia.) I palnęłam się w łeb, bo chociaż przeciętność raczej jest niezagrożona, normalność – wiadomo – to kwestia subiektywna, to już sprawa stąpania po ziemi w roli realistki wyrżnęła brodą o próg noworoczny już dwie po północy. Bo wiecie co? Wbrew temu, co teoretycznie pojmowałam rozumem, tak naprawdę to miałam nadzieję, że o północy te pootwierane gwałtownie rozdziały starej książki w magiczny sposób się zatrzasną, przy sylwestrowej zawierusze ominiemy kilka kartek i oto znajdziemy się w nowym opowiadaniu. Zdecydowanie lżejszym w treści. Dałam sobie nawet czas na rozruch w tej nowej odsłonie, ale jakież było moje rozczarowanie, kiedy po kilku dniach dotarły do mnie fakty, czołgające się w moim kierunku od pierwszych minut tego roku:
1. stare problemy nawet nie zbliżyły się do szczęśliwego rozwiązania, 2. nowe zaś rozmnażają się przez pączkowanie.
Powiało grozą i piciem do lustra; przez chwilę nawet miałam ochotę na utratę zmysłów i przytomności (ale wiadomo, Fruzia).
Coś jednak musiało zostać we mnie z tej optymistki, którą jestem gdzieś tam w samym ogryzku duszy, skoro taki naiwniak ze mnie wylazł. Coś też musiało być na rzeczy, kiedy wróciłam do domu w pewien idealnie ponury styczniowy dzień, opadłam bez sił na fotel i zaproponowałam Inżynierowi, żebyśmy w końcu zagrali w totka, a on nie uznał tego za pomysł na powieść fantasy, tylko zapytał, czy chcę jakieś konkretne liczby i za ile ma obstawić.
Popatrzyłam na niego i z ulgą pomyślałam, że może i kamieniołom, ale przynajmniej walę w ścianę w doborowym towarzystwie.
Tego ostatniego i Wam życzę, kochani!
Zdjęcie: Free-Photos z Pixabay
Mam podobnie a w zasadzie tak samo… W nowej rzeczywistości wstałam z tymi samymi problemami, w tej samej rzeczywistosci tyle że że zmiana dwóch cyfr w roku.. Jesteśmy w tym dwie z tym samym bagażem buziaki :*
No i w moim przypadku od razu w styczniu zaczynam przyzwyczajać się do nowego wieku, bo to tuż za rogiem 😉 Buziaki!
Do Siego Roku, Litermatko!
Dla mnie Nowy Rok od dawna nie ma tego mistycznego wymiaru, ze oto zaczynamy od nowa i wszystkie problemy odchodza w sina dal. Nowy Rok to tylko nowa data, wkurzajaca zreszta, bo zawsze schodzi mi kilka dni zanim sie przyzwyczaje i na tuzinach dokumentow pisze odruchowo, przeklinam, przekreslam, poprawiam, wstawiam inicjal i date przy tym inicjale (czesto mylac sie kolejny raz i przechodzac caly rytual ponownie :D).
Tak naprawde jako „nowy” wole poczatek roku szkolnego. Potworki dostaja nowe klasy, nowe nauczycielki, w pakiecie gromade nowych kolegow… A ja mam wrazenie, ze faktycznie zaczynamy z czysta kartka i wszystko mozemy osiagnac. Az nie wpadniemy znow w rutyne i nie okaze sie, ze w szkole co roku sa te same swieta, te same rytualy i te same irytacje. 😉
Ja teraz czytam Twój komentarz, to wydaje mi się, że w takim razie ja mam dwa takie początki – jeden to rzeczywiście nowy rok szkolny, ale bardziej ze względu na mnie, w końcu Fruzia dopiero wystartowała w edukacji, a ja… cóż, ja w niej całe życie. (Chyba nabroiłam w poprzednich wcieleniach.) No a drugi początek to nowy rok. I chociaż jestem już na tyle dużą dziewczynką, żeby skumać, że nic w nim w sumie nowego, to jak widać wciąż się nabieram na to szaleństwo! 🙂
Do Siego!
Końcówka starego – początek nowego najchętniej już bym o nich zapomniała i przeszła do wiosny.
O to, to. Albo chociaż do urodzin (w sumie to już niedaleko) 🙂
🙂
🙂
Chociaż tyle.
I aż.