„I jak Wam idzie? Kiedy Pyśka będzie w domu?”
„How’s everything going? Have you got some photos?”
15 marca 2020: Aktualnie klepiemy się po plecach, zapewniając siebie nawzajem, że w ogóle dotrwamy do końca.
20 marca 2020: Aktualnie klepiemy się po plecach, zapewniając siebie nawzajem, że w ogóle zaczniemy.
Introductions: dzień minus pierwszy
W dniu, w którym mieliśmy rozpocząć zawiązywanie więzi lub, jak mówią tubylcy, Introductions, dzwoni Niania i spanikowanym głosem oświadcza, że dostała takiej migreny, że naprawdę nie jest w stanie zająć się Fruzią. Pyta, czy na nią nakrzyczę, co oczywiście kwituję wybuchem śmiechu. Mówię, że owszem, tylko muszę sobie coś przygotować, bo mnie zaskoczyła i nie jestem w odpowiednim nastroju. A tak naprawdę to każę jej wracać do łóżka i nie przejmować się niczym.
– Ale co zrobicie z Fruzią? Przecież ona też jest chora.
– Była lekko przeziębiona, spędziła kilka dni w domu, w zasadzie jest zdrowa. Ciebie też nie prosiłabym o opiekę nad nią, gdyby było źle, więc prawdopodobnie pojedzie z nami.
Ten dzień poza szkołą miał być tak na wszelki wypadek, taka kropka nad i. Pech chciał, że zdążyłam już poinformować szkołę, że zatrzymuję jeszcze Fruziaka w domu. Nie mogę teraz wysłać jej do szkoły, bo wyglądałoby to dość idiotycznie i podejrzanie w tych coronnych okolicznościach.
Nakreślamy plan ad hoc, który zakłada, że będziemy uczestniczyć w spotkaniu otwierającym Introductions na zmianę, to drugie będzie opiekować się Fruzią w samochodzie bądź sali obok, jeśli taką nam udostępnią, i może pozwolą nam zobaczyć Pyśkę chociaż na chwilę. Najpierw jednak dzwonię do Jess i streszczam jej sytuację.
– Ja uważam, że powinniście jechać, ale ostateczny głos w tej sprawie będzie miała agencja Pyśki, bo to u nich jest spotkanie – mówi Jess.
– Więc co mamy robić?
– Jeśli nie dostanę od nich odpowiedzi do dziesiątej, ruszajcie. Ja w międzyczasie będę próbowała się z nimi skontaktować.
Fruźka jest cała szczęśliwa, bo chociaż chciała iść do szkoły, to nadprogramowy wyjazd z rodzicami autem zapakowanym kolorowankami i lunchboxami jeszcze bardziej jej się podoba. Białe Kudło jest totalnie niekłopotliwym podróżnikiem, więc my też cieszymy się na tę podróż. Chwilę po dziesiątej ruszamy, a już dwieście metrów od domu dzwoni telefon. Zanim zdążę go zlokalizować w torbie, ktoś się rozłącza, potem telefon znów dzwoni. Patrzę na wyświetlacz i już wiem, że to raczej koniec podróży. Najpierw Jess, potem telefon z ogólnego numeru agencji.
– Bardzo nam przykro, ale Introductions są wtrzymane na tydzień.
Nie kumam w pierwszej chwili. O czym ona, do diabła…? Rozumiem, że może ktoś podjął decyzję, że z dzieckiem po przeziębieniu nie powinniśmy tego dnia podróżować, braliśmy to pod uwagę i mimo że bardzo chcieliśmy rozpocząć Intros, to jasne jest, że w tej sytuacji może będziemy musieli się dostosować i poczekać do następnego dnia. Fruzia poszłaby do szkoły, a my pojawilibyśmy się u Pyśki sami zgodnie z planem. Ale tydzień?
– Dlaczego tydzień? – pytam słabym głosem.
– U Fostersów zachorowało dziecko i doradzono im siedmiodniową kwarantannę.
A z tym już się nie da dyskutować.
Piszemy do Foster Mamy, życząc młodemu powrotu do zdrowia. Wracamy do domu, robimy kawę, po czym pogrążamy się w rozważaniach, czy nasze Intros w ogóle mają szansę rozpocząć się w najbliższej przyszłości. Wnioski, do jakich dochodzimy, niestety nie są wesołe.
Introductions: dzień minus drugi
Szykuję Fruzię do szkoły i zastanawiam się, czy powinniśmy ją do niej wysyłać. Wygrywa myśl, że w angielskiej szkole nieobecności uczniów są źle widziane, a przy tym Fruźka za chwilę i tak będzie w niej nieobecna ze względu na pobyt u Pyśki (czy aby na pewno, droga matko, czy aby na pewno…?), nie wspominając już o potencjalnym zamknięciu szkół. Intuicja podpowiada nam, że przed nią długie, przymusowe wakacje, więc ku jej radości decydujemy, że Tasmanka idzie się edukować.
Niespodziewanie Foster Mama pyta, czy mamy ochotę zobaczyć Pyśkę na ekranie. No jasne! Szykujemy się jak do randki z własną córką – sprzątam jej pokój na błysk, wygładzam pościel w jej łóżeczku, otaczamy się zabawkami. O wyznaczonej porze Mała wita nas machaniem dłoni i szerokim uśmiechem, a potem zaczyna rozrabiać, prezentując na przemian pampersa spod opadających z małego tyłka spodni, klocki i rumiane policzki. Czasem zaszczyci nas spojrzeniem, choć głównie robi grandę, nie zważając na naszą obecność. My zaś, niezrażeni jej przedkładaniem łobuzowania nad inteligentną pogawędkę z rodzicami, śpiewamy „Wheels On the Bus”, organizujemy pokazy maskotek i chłoniemy widok małego grandziarza przez wirtualne łącza.
– Wave to mummy and daddy! – mówi na pożegnanie Foster Mama.
Mama i tata z ekranu telefonu.
Ustalamy widzenia dwa razy dziennie. Wieczorem Pyśka wita nas w piżamie i z dydkiem w buzi. Teoretycznie zaraz ma spać, ale wygląda nam na kogoś, kto postanawia wykorzystać sytuację i zrobić imprezę. Nowa rodzina też jest zaproszona.
Fruzia widzi Pyśkę po raz pierwszy. Nagle robi się nieśmiała, przytula się do nas, ale patrzy w ekran zafascynowana widokiem Little Sister. Magia chwili. Zastanawiam się, co dzieje się w pięcioletniej głowie Fruzi, po tylu miesiącach przygotowań i rozmów, wybierania książeczek dla Pyśki, gromadzenia zabawek, z których Białe Kudło wyrosła.
– Chcesz jej pokazać zabawki? – szepcze jej on do ucha.
– Pyyyśkaaaa…! – woła wreszcie Fruzia do siostry. Po czym taszczy chomika na baterie razem z jego domkiem i sadowi się przed ekranem. – Look, Pyśka, it’s my hamster!
Starsza siostra.
Introductions: dzień minus trzeci
Od rana wiszę na telefonie. Jess nie mogła spać, obmyślając plan działania, bo ”nie możecie czekać w nieskończoność, uważam, że to wszystko i tak za długo już trwa, a to nie służy nikomu, z Pyśką na czele.” Mój urlop w toku też jakby nie służy temu, czemu miał. Raptem z siedmiu dni zrobiło się czternaście; dowiadujemy się, że piątek wszystko się rozstrzygnie. W tę lub we wtę. Jeśli w tę, to lecimy dalej, z opóźnieniem, ale lecimy. Jeśli w tę drugą… To nie wiem. Wrócę do pracy? Nie mogę przecież siedzieć na urlopie adopcyjnym bez dziecka, do jasnej cholery! Poza tym, czy ja w ogóle mam do czego wracać? W teorii tak, ale w praktyce koledż właśnie wdraża procedury ewakuacyjne. Boris zdecydował. Od piątku przymusowe wakacje, odwołane egzaminy, keep calm and stay at home.
– To by było na tyle, jeśli chodzi o moje zastępowanie ciebie w pracy – pisze mój anioł stróż. – Nie trwało to długo, co?
Śmiejemy się, że musimy spotkać się na naszej cotygodniowej kawie. Przed monitorami laptopów.
Fruzia wraca ze szkoły z wydrukowanym pakietem pomysłów na domową edukację. Z typowym dla niej entuzjazmem przyjmuje informację, że będę jej Miss Teacher, a tata nauczycielem WF-u; że co rano będzie wskakiwać w mundurek (już to widzę!) i stosować się do poleceń tymczasowego grona pedagogicznego. Rodzice Truskawek skrzykują się na facebooku i organizują wymianę listów wśród dzieciarni. Jestem rozdarta, bo z jednej strony doceniam komfort możliwości bycia z Fruzią w domu w czasach kryzysu, a z drugiej jestem załamana, bo brakuje w tej układance tego ważnego puzzla, dla którego w pierwszej kolejności znalazłam się na urlopie.
Widzenie z Pyśką rozjaśnia nam dzień. Młoda je lunch, a wieczorem znów łapiemy ją nad talerzem. Matkobosko, ile ona może zjeść! W tym maleńkim ciele zmieściła brokuły, marchewkę, kurczaka, jogurt, ciasto… Szczęściarze z nas. Z Fruzią też nigdy nie było kłopotu w tej kwestii.
Białe Kudło szaleje przed ekranem. Kłapie dziobem pomarańczowej pacynki, która, nomen omen, ma na imię Boris. Bardzo na czasie. Potem wygłupia się z tatą i próbuje nakłonić Pyśkę do rozmowy.
– Can she say 'mama’? – pyta mnie w pewnym momencie szeptem.
Po skończonej rozmowie wypytuję Fruźkę, czy wie, kim była pani, która trzymała na kolanach Pyśkę.
– Ehm… – waha się Tasmanka. – Not mummy… you know, this lady… – błądzi w typowym dla niej stylu.
– Tak, pamiętasz, jak na nią mówimy? Foster carer. Opiekunka Pysi. Tak jak Kristy opiekowała się tobą, kiedy byłaś baby, zanim zabraliśmy cię do domu – dopowiadam.
– Yes! – wykrzykuje Fruzia i widzę, że odpowiednie klapki zostały otwarte. – I know, mama.
Tyle rozumie i tyle jej na teraz potrzeba potrzeba.
Introductions: dzień minus czwarty
Rozjeżdżamy się. Ona do szkoły, on do pracy, ja do fryzjera, upewniając się najpierw, że salon wciąż działa. Na drzwiach wielka kartka z prośbą o dokładne umycie rąk i zachowanie zasad higieny po wejściu do środka. Moja fryzjerka nie pracuje, ktoś inny niż zwykle farbuje mi włosy. Rozmawiamy oczywiście o coronavirusie, decyzjach rządu i jak wpłynie to na nasze życie. Opowiadam o naszej zawieszonej sytuacji adopcyjnej. Jestem przygotowana na podstawowe pytania w tej tematyce, a tymczasem głos fryzjerki robi się miękki jak wata:
– Och, wiem jak to jest. Nie byliśmy oczywiście w takiej sytuacji jak wy, w środku pandemii, ale mieliśmy swoje przejścia. My też adoptowaliśmy dwójkę.
Wymieniamy się historiami, uwagami, wspomnieniami.
– Zawsze, kiedy próbuję komuś opowiedzieć o tym wszystkim, nawet przy najlepszym słuchaczu wiem, że w pełni zrozumieć może to tylko ktoś, kto przez to przeszedł.
Myślę, że ma rację i że odnosi się to nie tylko do adopcji. Jeśli przejdziesz w czyichś butach kilka mil, dopiero wtedy wiesz, jak się w nich idzie. Ale dlatego właśnie jestem fanką dzielenia się historiami, opowiadania, mówienia o tym, co boli i gdzie, co cieszy i dlaczego. Jeśli chcesz być zrozumiany, musisz mówić. To takie proste. Choć bywa trudne.
Wieczorem przesyłamy Pyśce całusy, w sumie całę chmurę całusów. Ku naszemu zaskoczeniu, młoda dopada kilka razy do telefonu i z werwą całuje ekran. Fruźka i mama są wniebowzięte.
Jutro ma się rozstrzygnąć, cała jestem w nerwach. To nie jest historia na bloga, skrupulatnie omijam tu trudne momenty. Może kiedyś ją opowiem. Kiedyś, kiedy Pysiak będzie słodko spała w łóżeczku, a na kopertach zacznie się pojawiać jej nowe nazwisko. Na razie melisa. Messenger z Em (tak, kochana, z Tobą!), która zawsze zagrzeje do walki i długa rozmowa z Mężem Mym późną nocą. Piszemy długiego maila, który może przydać się jutro Jess.
W nocy budzę się z jakimś dziwnym nerwobólem. Oddycham głęboko. Jeszcze, kurwa, brakuje mi tutaj zejścia na zawał!
Introductions: dzień minus piąty
Odprowadzam Fruzię do szkoły. Prześlizguję się wzrokiem pracach Truskawek zdobiących ściany, po self-register z imionami uczniów, plastikowych pojemnikach na torby z książkami. Choć oficjalnie nikt tego nie potwierdził, wiemy, że dla Truskawek jest to prawdopodobnie koniec roku szkolnego. W powietrzu buzują emocje, nie tylko dzieci. Wszyscy wiemy, jak szczęśliwe są tu nasze oszołomy, więc jest nam strasznie przykro; wiem, że to słuszna decyzja, ale maluchy będą za sobą tęsknić. Szczerze mówiąc, chce mi się płakać.
Jess ma zadzwonić po spotkaniu. Nie mogę się na niczym skupić, więc jadę do Lidla na zakupy. Przed sklepem sprawdzam, czy Inżynier przelał mi pieniądze. Nie, jeszcze nie, pewnie zapomniał. Dzwonię do niego, ale nie odbiera, zostawiam mu wiadomość i idę zapełnić wózek. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda normalnie, dopiero kiedy próbuję kupić mydło i papier toaletowy… (Proszę, nie osądzajcie mnie! Skończyły nam się! ;)) Zostały trzy paczki papieru i ani jednego mydła. Z nabożną czcią wkładam do wózka jedno (przysięgam!) opakowanie cennego towaru i przed pójściem do kasy sprawdzam stan konta. Też zieje pustką, jak te półki. Dzwonię do Męża Mego, widzę, że jest dostępny na messengerze, ale nie odbiera moich wiadomości. Stoję z koszem wyładowanym zakupami przed półkami, które kiedyś – według Fruzi: in the olden days – uginały się pod ciężarem białych rolek. Dostaję głupawki, zaczynam płakać ze śmiechu, smarując błagalne wiadomości do Inżyniera.
„Grubyyyy! Stoję jak debil w sklepie, mam 8 funtów na koncie!”
„Grubyyy! Forsa!”
„Wyglądam, jakbym czekała na nową dostawę papieru toaletowego!”
„Poza tym nos mnie swędzi, a w tych warunkach nie mogę się podrapać!”
„Nie dosyć, że stoję jak debil, to jeszcze się śmieję jak debil przy pustych półkach. Zobaczysz, będę na wszystkich memach na fejsie!”
Po dwudziestu minutach wreszcie odbiera.
– Siema, co tam? – pyta zadowolony.
– Jestem w sklepie. Mam 8 funtów – krztuszę się, co wygląda co najmniej podejrzanie.
Ludzie zaczynają mi się bacznie przyglądać.
– O kurwa! – mówi on. – Zapomniałem!
Spłakana ze śmiechu wracam do domu i wlepiam wzrok w telefon.
Jess dzwoni dopiero dwie godziny później. Decyzją adopcyjnego teamu, Introductions się odbędą, w niedalekiej przyszłości.
Wciąż nie wiadomo tylko kiedy.
Trochę płaczę. Trochę bluźnię razem z nim. Ale powtarzamy sobie, że ruszymy, niedługo ruszymy i nasze dziecko znajdzie wreszcie drogę do domu. Myślę o naszych wszystkich rodzicach. Są. Zdrowi lub dochodzą do siebie. Są. Jest Fruzia. Jesteśmy razem. Nie mogę powiedzieć, że jest źle, bo wiem, że to nieprawda. To chwilowe niedogodności. (Kurwa jasna!)
Odbieram Fruzię ze szkoły. Jej kumpelka z klasy wpada w ramiona swojej mamy i płacze, bo ona chce chodzić do szkoły. Fruzi trzęsie się broda, kiedy mówi „I’m gonna miss everybody!”, więc zabawiam ją opowieściami o tym, co będziemy robić w naszej domowej szkole. Trochę pomaga, bo do domu docieramy w podskokach.
Na dobry początek przymusowych wakacji idę zrobić kisiel.
Zdjęcie: GimpWorkshop z Pixabay
Test komentarza (pierwszy ever). Wspolczuje sytacji zawieszenia.
Twój pierwszy komentarz, a ja przez długi czas nie mogłam na niego odpowiedzieć! Dziękuję, kochana! 🙂
A myslalam, ze po prostu tylko ja ten komentarz widze 🙂 Pozdrawiam.
Boszsz, ale ta górka wysoka. Wreszcie kiedyś po prostu MUSI się udać! Wspieran całym serduchem
Wyższa niż się spodziewaliśmy… Buziaki!
Juz bylo dobrze i znow komentarze wcina. 😉
A kolejny juz sie nie pokazal. Poddaje sie… 😉
Hmmm… Moze tu chodzi o dlugosc komentarza? No to napisze po prostu, ze strasznie szkoda mi Was, ze ten glupi wirus tak Wam krzyzuje zyciowe plany!
Nie wiem, o co tu chodzi, ale serio mam nadzieję, że niedługo się to wyjaśni, bo mnie już nerwica bierze na te komentarze! Dzięki za wytrwałość w próbach napisania 🙂
I jeszcze, ze Potworki, zupelnie przeciwnie do Fruzi, sa przeszczesliwe, ze ucza sie w domu! 😀
A nie tęsknią za przyjaciółmi? Bo u Fruzi to jest właśnie główny problem…