Ta historia ma tyle wątków, że bardzo długo zastanawiałam się, jak właściwie mogę ją opowiedzieć. Chciałabym skupić się tylko na tym, co pozytywne, problem w tym, że nie wszystko, co spotkało nas od września na tym polu było dobre, a wypuszczanie w świat sygnału, że adopcja to tylko wzruszenia oraz sami wspaniali i empatyczni ludzie, byłoby nieuczciwe. Dlatego jej NIE OPOWIEM. A przynajmniej nie w jednym kawałku i nie chronologicznie. Głównie dlatego, że ten blog ma moją twarz, twarz nazwisko – bardzo łatwe do wygooglowania – a do nazwiska przynależą dwie małe istoty.
Pyśka jest z nami, transition from hell za nami, a Projekt Rodzina powoli dobiega końca. Gdzieś pomiędzy siedemdziesiątym widzeniem Pyśki na ekranie monitora a kolejną próbą udowodnienia nam i światu, że 'to się nie uda’, uznaliśmy, że już nam wystarczy – czekania, zaciskania zębów i poczucia bycia petentem w sprawie o już-niebawem-własne dziecko. Dlatego Trzeciego nie będzie.
– Życie musiałoby bardzo tego chcieć, żeby się zdarzyło – powiedziałam do niego, kiedy wracaliśmy do domu.
Ale nie było w tym żadnej chęci zostawienia sobie otwartej furtki. Jesteśmy rodziną 2+2+1 i ta myśl jest kojąca. Dokładnie jedenaście lat temu bawiliśmy się na poprawinach naszego własnego wesela i wtedy przez myśl nam nie przeszło, że dojście do tego punktu zajmie nam trochę ponad dekadę. Ale jesteśmy tu, nareszcie; Białe Kudło i Pyśka śpią, a ja czuję spokój. Zamykamy ten rozdział, naprawdę go zamykamy, jednocześnie otwierając całkiem nowy.
Pyśka jest wyluzowana. Jak Boga i Karmę kocham, u Fostersów nie zapowiadało się na taki dobry start. Pyśka co prawda przyjęła nas entuzjastycznie, uważnie skanując nasze twarze na progu salonu – czy wy czasem nie jesteście tymi ludźmi z monitora?? – i natychmiast pozwoliła nam się zabrać do piaskownicy, na trampolinę i na zjeżdżalnię, ale wieczorem odmówiła zgody na naszą obecność przy wieczornym rytuale pójścia spać. Okrzyczała nas solidnie i chyba odetchnęła, kiedy drzwi się za nami zamknęły. Tak jej zostało przez całe 10 dni. Spędzaliśmy mnóstwo czasu razem i wtedy mogliśmy robić wszystko – nosić, wozić, karmić i doprowadzać do łez ze śmiechu, ale wieczorem w Pyśce kotłowały się emocje, które nie pozwalały jej zasnąć do bardzo późnego wieczoru. Jedenastego dnia wróciliśmy do domu. Od tamtego momentu Pyśka zasypia bez większych problemów, przesypia całą noc i co prawda wstaje coraz wcześniej – 6.30, 6.20, 6.15… aż doszliśmy dzisiejszego poranka do 5am – ale poza tym jest totalnie zadowolona z życia, bawi się, je, śmieje, kłóci z Fruzią (a raczej to Fruzia kłóci się z nią) i wścieka, kiedy słyszy 'nie’. Uwielbia wodę. Pierwszy raz widzę dziecko, na które można wylewać litry wody z wiadra przy spłukiwaniu szamponu, a ono jakby tego nie zauważało! Z basenu najchętniej by nie wychodziła, nie wiem nawet czy rejestruje wtedy obecność kogokolwiek obok niej. Po zjedzeniu posiłku nie patyczkuje się z odstawieniem talerza, tylko po prostu zrzuca go ze swojego stolika. Ku uciesze Rudolfa, ma się rozumieć… Pyśka zupełnie nie wygląda nam na kogoś, kto z obawy przed kolejnym rozstaniem tłumi w sobie emocje. A kiedy rozmawiamy z sąsiadami, bezpiecznie sadowi się na ręku Inżyniera, albo trochę mocniej zaciska nogi jak serdelki wokół mojej talii i przygląda się światu.
Fruzia urosła. Och, jak ona urosła! Pojechaliśmy do Pyśki z małą dziewczynką, a wróciliśmy z dużym dzieckiem. Włosy się rozpuszyły, nogi wydłużyły, a ubrania pokurczyły w ciągu jednej nocy. Wydoroślała, choć pewnie sama nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo. Pewnego wieczoru spłakałam się strasznie, patrząc na to nasze Białe Kudło, na które spadła presja, jakiej nie udźwignąłby niejeden dorosły. Fostersowie zagrali nieczystą kartą – tego jednego nie obawiam się napisać publicznie – oczekując od pięcioletniego dziecka, że rozsądnie, z gracją i królewskimi manierami, w dodatku na cudzym gruncie (!) przejdzie do porządku dziennego nad faktem pojawienia się nowego dziecka w rodzinie. Obudziła się w nas moc, a we mnie lwica chroniąca swoje młode. Nie to najmłodsze, ale właśnie to starsze, które miało prawo poczuć, że grunt usuwa mu się spod nóg. „You will need to advocate for your children”, grzmiały trenerki, prowadząc szkolenia przygotowujące do adopcji. „You will know your children best and you will know what’s good for them.” Te słowa wciąż dźwięczały mi w głowie. Patrzyliśmy na nią i wiedzieliśmy, że aby układ starsza-młodsza mógł zadziałać, to właśnie Fruzię należało ochronić w tamtym miejscu i w tamtym czasie.
Jest zazdrosna, jasne, że jest. Ale znamy ją na tyle dobrze, że wiemy, jak ukoić albo skarcić, żebyśmy wszyscy wyszli z tego cało. Jest bardzo troskliwa i chętna do wszystkiego – zmiany pieluchy, podania mleka, poszukania zagubionego pod łóżeczkiem smoczka. Równie ochoczo podnosi Pyśce tyłek, kiedy ta próbuje wdrapać się na wyższą półkę z książkami, uczy ją swojej ulubionej frazy 'poo at the zoo’ oraz pokazuje jak robić echo w mini przedpokoju o szóstej rano. Tak, aby sąsiedzi na pewno usłyszeli. Jest super siostrą. Lekko ześwirowaną, ale sama chciałabym mieć taką.
Rudolf przywitał nas po swojemu, czyli wszędzie było go pełno. Ale nie skupiał się na Pyśce. Ją tylko powąchał, liznął od niechcenia jęzorem i po tych tańcach polazł na swoją kanapę, gdzie ulokował swoje futro, westchnął i zapadł w sen. Zupełnie jakby stwierdzał „przywieźli następną… dobra, niech już będzie.” Pyśkę, przywyczajoną do trzech miniaturowych sierściuchów w rodzinie zastępczej, zdziwił jedynie jego rozmiar. Stała obok niego, taka filigranowa laleczka, i mierzyła go wzrokiem. Przez cały dzień prosiła nas tym swoim krótki 'a!’, aby torować jej drogę, jeśli akurat Rudy postanowił stanąć w poprzek w drzwiach, ale już następnego dnia postanowiła sama sobie z nim poradzić. Efektem tych starań była dzisiejsza scena, kiedy to Rudolf trącił ją nosem, a ona, o szóstej ej em, usiadła tyłkiem dokładnie w sam środek jego miski pełnej wody. I nawet się na niego nie obraziła!
Nam potrzeba było więcej czasu, aby zacząć naprawdę się cieszyć. Przez tydzień wyrzucaliśmy z siebie toksyny i negatywne emocje związane z transition. Tyle tego było. Ale pierwszy wieczór w domu był absolutnie błogi. Wokół totalny rozgardiasz, dziewczyny zasnęły w dziesięć minut, a my, swoim zwyczajem, zalegliśmy na ulubionych siedziskach i przez chwilę tylko na siebie patrzyliśmy.
– Daliśmy radę, Gruby – powiedział on do mnie.
To nasze wspólne ulubione przezwisko.
– Mission complete – dodałam tylko, bo już wszystko zostało powiedziane.
Rodzina w komplecie.
Zdjęcie: Alteredego z Pixabay
Super! Bardzo się cieszę! Najważniejsze, że wytrzymaliście, choć łatwo nie było. Teraz tylko POWODZENIA!
Dzięki, kochana!
Super, że dotrwaliście do końca misji!!
Po powrocie nawet lockdown nie wydawał się już taki straszny! 😉
Wielkie, soczyste całusy dla kompletnej rodziny. Super
Dziękujemy, rodzina soczyście wycałowana! 🙂
Ale sie ciesze. Dookola glowy.
Jupi! Pięknego podwójnego rodzicielstwa! Teraz niech już będzie tylko z górki
My też, my też się (nareszcie) cieszymy! I tak, będzie z górki, obyśmy się nie wyrżnęli na zakręcie 😉
Ufffffff nareszcie!!!!!!!!!!
A czy wiesz, ze moj Junior byl jak Pyska z ta woda. Nigdy nie bylo zadnych ceregieli ze splukiwaniem szamponu a wlosy mial zawsze dlugie i geste:) z takimi sie urodzil i tak zostalo do 40-tki kiedy to zaczely sie przerzedzac. Och jak dobrze, ze on tego nie przeczyta:)))
Stardust – pozdrawiam 🙂
Star, jesteś! Jak cudnie!
I jak to dobrze, że on tego nie przeczyta! 😂
Pamiętam, jak pisałaś, że siłą musiałaś wyciągać Juniora z morza w czasie wakacji… Pyśka, coś mi się widzi, to będzie ten sam wodny typ. Już nawet obmyślamy plan posłania młodej na lekcję pływania, skoro miłość do wody przebija wszystko inne 🙂
Cieszę się razem z Wami z tego zakończenia. Wierzę, że się zmęczyliście. Niemniej jednak daliście! Brawo Wy. Ściśkam mocno całą Rodzinke w komplecie.
Izumi
Dziękujemy, kochana, czujemy się wyściskani! Zmęczyliśmy się okropnie, ale ostatni czas pomaga naładować baterie, szczególnie że place zabaw otworzyli nam wczoraj! 😂
ciesze sie ze dobiliscie do brzegu…teraz to juz bedzie zupelnie nowa przygoda 😉 radosci z rodzicielstwa, buziaki.
Tak, teraz to już będzie … głośniej!:-) Ale o to przecież nam chodziło! Buziaki!!!