Wiecie, co sobie myślałam, kiedy stałam pod drzwiami Pyśki u Fostersów i nasłuchiwałam, czy śpi?
Otóż myślałam o tym, że w naszym domu nie będę raczej stać pod drzwiami, bo w naszym domu będę po prostu wiedziała, że nasze dziecko śpi. Nie będę musiała zgadywać. Będę to wiedziała.
Nasłuchałam się i naczytałam w swoim pięcioletnim życiu matki wiele na temat usypiania dzieci. Treningi snu, cry it out, controlled crying, spanie z rodzicami, przyzwyczajanie, odzwyczajanie, od jakiego do którego wieku powinnam a nawet muszę, bo przecież metoda, która obowiązuje w naszym domu od momentu pojawienia się Fruzi, czyli w skrócie – zostajemy przy niej aż zaśnie – to najprostsza droga do rozpieszczenia, rozpaprania oraz nauczenia dziecka niesamodzielności. Kiedy zostaje się rodzicem, naprawdę trudno w tych krótkich chwilach, jakie pozostają człowiekowi na podszkolenie się w temacie, oddzielić ziarno od plew. Wszystko przecież brzmi profesjonalnie, jest poparte badaniami, naukowcy się zgadzają, więc ten biedny, niedosypiający rodzic też musi.
Nie ufam ludziom, którzy w swojej narracji o rodzicielstwie są stuprocentowo pewni, że dyscyplina i konsekwencja to słowa klucze. Że taka i taka metoda działa u każdego. Że twoje dziecko już dawno powinno to czy tamto, a jeśli nie, to znaczy, że za dużo mu pozwalasz. Nie ufam ludziom, którzy samym sobie stawiają pomniki, bo skoro ich śpi, a nasze nie, to coś poszło nie tak w naszym rodzicielstwie.
Kiedy Pyśka przez pierwsze noce bez większych ceregieli zasypiała w nowym domu, a my mieliśmy całe wczesne wieczory przed sobą, zastanawiałam się, czy tak to właśnie będzie i czy tak to powinno wyglądać dalej. Trochę to silly, nie sądzicie? Dziecko zasypia, a oni, zamiast się cieszyć, rozkminiają. Nie wiem czy wiecie, ale na adopcyjnych szkoleniach uczono nas, że po przybyciu dziecka do domu powinno się możliwie skrupulatnie utrzymać rozkład dnia i zwyczaje dziecka obowiązujące w domu rodziny zastępczej. Chodzi o to, żeby nie fundować dziecku dodatkowego stresu związanego z transition. Mówiąc dosadniej – jeśli z jakiegoś względu dziecko jest przyzwyczajone do jedzenia chipsów na śniadanie (różnie bywa), to choćby nie wiem jak bardzo skręcało cię na myśl o serwowaniu mu takich specjałów o poranku, postaraj się nie zmieniać tego już w pierwszym tygodniu waszej wspólnej przygody! Zostaw dziecku ten skrawek poprzedniego życia, zanim będzie gotowe na kolejne zmiany totalnie wywracające je do góry nogami!
Zrobiliśmy więc dokładnie tak, jak u Fostersów – kąpiel, mleko, krótkie przytulasy, buziak, papa. Wychodzimy z pokoju. Kiedy Pyśka zapłakała, wracaliśmy do niej, krótkie przytulasy, buziak, sleep well. Przez trzy noce działało, choć dla mnie, po pięciu latach kołysanek, usypianek i czytanek przy policzku Fruzi, było to doprawdy dziwne doświadczenie.
Czwartej nocy Pyśka płakała, ale nie rozdzierająco. Potem zaczęła budzić się w nocy i coraz wcześniej wstawać. Dobiliśmy do 4.30am i wyglądało na to, że idziemy na rekord. Wieczory też zaczęły się wydłużać. Coraz trudniej było jej usnąć, coraz dłużej trwało wychodzenie z jej pokoju.
Bez żalu pożegnałam metodę Buziak-Papa i nastawiłam głowę na długie wieczory w rozkroku pomiędzy Fruzią a Pyśką, kiedy jego nie będzie w domu. Wypracowuję właśnie jakiś złoty środek pomiędzy wiszeniem głową w dół nad łóżeczkiem Pyśki, a towarzyszeniem Fruzi przed snem. Pomaga różnica wieku, a więc i to, że Pyśka zaczyna swój bedtime routine wcześniej. Pomaga to, że Fruzia nie wymaga już godzinnego przytulania przed snem, raczej dwóch krótkich książeczek, pogawędki i jednej piosenki, bo przy drugiej najczęściej już zasypia. Pomaga myśl, że jesteśmy dla naszych dzieci wtedy, kiedy nas potrzebują.
Ten czas spędzony na usypianiu Fruzi – a pamiętam, że bywały wieczory, kiedy trwało to po dwie godziny – nigdy nie był dla mnie czasem straconym. Owszem, czasem się wkurzałam, bo toddlery niekoniecznie leżą przytulone do rodzica, czekając na sen; czasem zasypiałam ze zmęczenia razem z nią. Ale zawsze wiedziałam, że Fruzia tego potrzebuje – naszej obecności przy niej. JA tego potrzebuję. To zwykle podczas wieczornego usypiania dowiadywałam się, co ją cieszy i martwi. To wtedy dowiadywałam się o jej lękach. To wtedy zadawała mi pytania, których zupełnie się nie spodziewałam.
Wszystkie dzieci potrzebują bliskości, ciepła i poczucia bezpieczeństwa. Wszystkie. Nie tylko przed snem, ale wtedy jakoś chyba szczególnie mocno.
Wyobrażasz sobie, jak bardzo potrzebuje tego dziecko, które właśnie trafiło do nowej rodziny?
Zdjęcie: Daniela Dimitrova z Pixabay
Dzieci sa rozne, rodzice sa rozni, bo ludzie sa rozni i nie ma regul jak nalezy postepowac z czlowiekiem, z dzieckiem, z rodzicem, mezem, kolezanka, zona… po prostu NIE MA.
Cos dziala w jednym przypadku moze nawet w 10 na 1000 ale to nie znaczy, ze zadziala w naszym konkretnym przypadku. Nawet biologiczne dzieci nie rodza sie z instrukcja obslugi i kazdy rodzic zdobywa doswiadczenie metoda i bledow. Albo sie uda albo sie nie uda:)) Dopoki sie dziecka nie krzywdzi, nie zneca nad nim w sposob fizyczny lub psychiczny to nie ma drogi slusznej lub nie, slusznej wszyscy probujemy jak najlepiej potrafimy i to jest cenne.
mialo byc „zdobywa doswiadczenie metoda prob i bledow” gdzies mi proby uciekly :)))
Dokładnie tak. Coś, co mogło działaś u jednej rodziny, niekoniecznie zadziała u nas. I odwrotnie. Dlatego właśnie piszę o tym nie w kontekście, że „moja” metoda jest słuszna, ale że nieprawdziwe jest twierdzenie, że powinnam ją zmienić, bo ktoś tam coś napisał.
Jest też kontekst adopcyjny, który wedle mądrzejszych od nas zakłada, że na przykład przetrzymywanie dziecka, żeby się wypłakało, to jest fatalny błąd (nie mówię o tzw. marudzeniu, bo każde dziecko marudzi) i to na serio bym odradzała komukolwiek – gdyby ten ktoś poprosił mnie o zdanie, bo bez tego naprawdę nie czuję potrzeby, żeby komukolwiek doradzać coś w dziedzinie, w której sama szukam klucza do właściwych rozwiązać.
Przetrzymywanie zeby sie dziecko wyplakalo zawsze uwazalam za blad. Owszem marudzenie mozna ignorowac i tak tez robilam, bo dzieci marudza najczesciej bez powodu a tylko dla „ugrania i urobienia sobie rodzica”:)) Natomiast placz nie jest bez powodu, dziecko placze bo moze byc glodne, bo cos go boli, bo sie boi i takich „bo…” moze byc duzo. Jestesmy rodzicami wlasnie po to zeby zapewnic poczucie bezpieczenstwa a placzace dziecko czuje sie z jakiegos powodu zagrozone i placz jest wolaniem o pomoc.
Zerknij tez do poczty:)))